Home / Opowiadania / Domin / Nic już nie będzie tak samo – część 1

Nic już nie będzie tak samo – część 1

Opisane wydarzenia są fikcyjne (chociaż może i nie…) i rozgrywają się po rozpadzie redakcji NS.

***

 Dzwonek telefonu rozległ się nagle, przerywając nocną ciszę. Pablop poderwał się na łóżku i rozejrzał zdezorientowany. Kilka sekund zajęło mu zrozumienie sytuacji, które natychmiast przerodziło się w złość. Złapał wściekle telefon, przelotnie rzucając okiem na wyświetlający się numer.
 
– Genzo, czy ty zaraziłeś się debilizmem od Alexa? Wiesz która godzina? – wycedził bez wahania.
– Ehm… – usłyszał lekko zakłopotane mruknięcie. – No ja właśnie w jego sprawie.
– O drugiej w nocy, serio?!
– Hę? – na chwilę umilkł. – O, rzeczywiście.
– Genzo, po prostu mów, czego chcesz.
– Spotkajmy się. To chyba nie jest sprawa na telefon. Za pół godziny pod reda… – urwał – Znaczy, tam gdzie kiedyś była redakcja.
 
W słuchawce rozległ się sygnał zakończonego połączenia. Pablop spojrzał na urządzenie z mieszanką złości i poirytowania, tylko lekko doprawionymi zaintrygowaniem.
 
– No chyba cię posrało do reszty. – powiedział i odrzucił telefon na szafkę. Położył głowę na poduszkę i zamknął oczy, wyklinając Genza na wszystkie możliwe sposoby. Nie minęło jednak pięć minut, gdy zerwał się z łóżka. Ciekawość przeważyła.
 
***
 
Redakcja była w dokładnie takim samym stanie, jak dwa dni wcześniej. Niemal wszystko wewnątrz było zniszczone i porozrzucane w nieładzie – meble, dokumenty, a nawet tablica z memami motywacyjnymi. Pośrodku pomieszczenia straszyła wielka dziura w podłodze. Jedynie krzesło naczelnego jakimś cudem przypominało jeszcze swoją dawną wersję – tą sprzed eksplozji. Gdyby tylko mogło mówić…
 
O framugę drzwi opierał się wysoki mężczyzna, trzymający w dłoni osmoloną kartkę. Z czerni ledwo przebijały się kontury postaci i fragmenty napisów. Za to doskonale zachował się podpis.
 
– „Autor: G” – przeczytał na głos i lekko się uśmiechnął. Był to pierwszy mem jego autorstwa, jaki ukazał się w gazetce. Kto by pomyślał, że to wszystko tak się skończy.
– Genzo? Gdzie ty się chowasz? – Gdzieś za jego plecami rozległ się głos Pablopa.
– Tutaj, w biurze. – odpowiedział i zgniótł kartkę, która w bardziej nadpalonych miejscach rozsypała się w pył.
 
Kilka sekund później stali już obok siebie, ponuro lustrując miejsce, w którym do niedawna spędzali tyle czasu.
 
– Zakończyli śledztwo. – westchnął Genzo. – Zero świadków, zero poszlak, zero winnych.
– Hmm. Coś szybko.
– A no… Podobno rozkaz o umorzeniu przyszedł z samej góry.
– Złociutki? – Pablop uniósł brwi.
– No raczej. Chyba, że Domin?
– Ten to się zaszył w swojej norze i z nikim nie gada. Chyba mu trochę odbiło. – wzruszył ramionami. – No dobra, ale do rzeczy. Co z tym Alexem, że aż musiałeś mnie obudzić w środku nocy?
– Wydaje mi się, że w coś się wpakował. Drugi dzień nie ma z nim żadnego kontaktu.
– Z nim to nigdy za bardzo nie było kontaktu. Przecież to świr kompletny.
– Ta… – Genzo przytaknął. – Ale mimo to… On raczej nie potrafi siedzieć cicho. Sam wiesz.
– Czekaj… – Pablop zmrużył oczy. – Czy on czasem nie wspominał, że chce sam zbadać sprawę?
– No, i to w sumie ostatni raz, jak go widziałem. Dwa dni temu.
 
Pablop przekrzywił lekko głowę. Obszedł powolnym krokiem całe biuro, wodząc dłonią po ścianie. Dziwne, że eksplozja ich nie naruszyła – tylko w jednym miejscu była prostokątna dziura. Podszedł do niej i dokładnie obejrzał. Coś mu w tym nie pasowało.
 
– Jakby coś się wbiło. – powiedział sam do siebie.
– Hę?
– Nie, nic. – Pablop machnął ręką i skierował się ku wyjściu. – Cokolwiek Alex znalazł, na pewno już to stąd wyniósł. Chociaż równie dobrze, mogło mu po prostu odwalić. Znaczy, bardziej niż dotąd, o ile to możliwe.
– Nie. – Genzo pokręcił głową. – Za dużo ostatnio zbiegów okoliczności. Tamten list propagandowy, wejście facetów w czerni i sprawa z szóstym numerem, później eksplozja, teraz Alex.
 
Pablop spojrzał na kolegę. Rzeczywiście, sporo tego było ostatnio. Tylko komu by zależało na wyeliminowaniu i tak już upadającej redakcji i ewentualnym odstrzeliwaniu tych, którzy by przy sprawie węszyli? Paool nie miał w tym interesu, zresztą opozycja też nie bardzo. Mimo to, ktoś podłożył ładunek, a później postarał się, by śledztwo szybko zamknięto. No i jeszcze to całe najście tajniaków ledwo dwa tygodnie wcześniej. Po co komu szósty numer gazetki?
 
– Tak czy inaczej, jest środek nocy, a my tu już nic nie znajdziemy. – Pablop klepnął go w ramię i ruszył przed siebie. – Zgadamy się w dzień, na razie.
 
Pablop odszedł, a chwilę później Genzo także poszedł w swoją stronę. Żaden z nich jednak nie dostrzegł cieni, które cały czas bacznie ich obserwowały, i teraz ruszyły w ślad za nimi.
 
***
 
Rano Pablop zerwał się z łóżka, po czym równie szybko na nie opadł. Nie było redakcji, więc i nie było gdzie zaspać. „Będę musiał poszukać coś nowego” – pomyślał patrząc w sufit. – „Tym razem tam, gdzie płacą”. Zmrużył oczy, jakby dostrzegł coś interesującego. „Przecież Domin nie płacił, bo redakcja tonęła w długach. Może ktoś w końcu stracił cierpliwość? No i te skitrane pięć milionów… Tak, to by miało sens. Zabrali PR-ki, a później na dobitkę rozpieprzyli wszystko. Chciwość jednak nie popłaca”.
 
Rozmyślanie przerwało mu ciche pukanie do drzwi. Na początku miał ochotę po prostu olać nieproszonego gościa, jednak ten nie odpuszczał.
 
– Idę, chwila. – Pablop wstał ociężale. – Jak to Alex, to mu nogi z dupy…
 
Za drzwiami nie było jednak Alexa. Zamiast niego stał jakiś dziadek, wciąż nerwowo zerkający za siebie.
 
– Dzie… dzień dobry. Pan Pablop?
– No tak.
– Ja w sprawie pana kolegi, Alexandra.
– Nie znam. – odparł i pchnął drzwi. Dziadek wykazał się jednak refleksem, i w ostatniej chwili zablokował je nogą. Pablop lekko zirytowany spojrzał na natręta.
– Nie nie, proszę poczekać. – dziadek znów się odwrócił, jakby bał się, że ktoś za nim idzie. – P-proszę mnie wpuścić, to zajmie chwilę.
Pablop westchnął i otworzył drzwi szerzej. Dziadek wszedł szybko do mieszkania, wciąż nerwowo się rozglądając. W końcu odwrócił się do gospodarza.
 
– Obiło mi się o uszy, że ten młodzieniec z waszej redakcji jest poszukiwany.
– Możliwe… – Pablop przytaknął niepewnie. Wyglądało na to, że Genzo jednak zaczął go szukać na poważnie.
– Bo chodzi o to… Bo ja jestem ślusarzem, i on był u mnie wczoraj.
– No i?
– No ten… i on… zniknął.
– No też mi odkrycie roku. – Pablop nie wytrzymał. – Panie, ja nie mam czasu na gł…
– Ale on naprawdę! Wyszedł, później błysk… I nagle… – Dziadek wyglądał na mocno przejętego.
 
Pablop przyglądał mu się, coraz bardziej żałując, że w ogóle otworzył drzwi. W tym czasie dziadek drżącymi rękoma zaczął niezdarnie grzebać w kieszeni, z której w końcu wyjął niewielką szkatułkę.
 
– O, to mi przyniósł. Żebym otworzył, w sensie. I zgubił, jak go wciągnęło.
– Ta, chyba tego wciągania to było więcej. – powiedział i wziął szkatułkę do ręki. Gdy ją otworzył, wypadła z niej kartka. Złapał ją w locie, i tylko pobieżnie rzucił okiem. Już po kilku pierwszych słowach poznał manifest, który niegdyś w wyniku sabotażu został wydrukowany w gazetce.
– Był tam jeszcze zegarek. Taki w sumie normalny. Widziałem przez okno, jak go zakładał. I wtedy to coś… Nad jego głową. Wessało go.
 
Nie wiedząc co odpowiedzieć, Pablop tylko sceptycznie pokiwał głową i zaczął przyglądać się szkatułce. „Coś mi to przypomina… Tylko co?” – zastanowił się.
 
– Jakbyś nie zauważył, redakcji już nie ma. Jak miałeś pomysły, było przyjść wcześniej opowiadać bajki, to może byśmy umieścili w następnym numerze. A teraz wyjdź.
 
Ślusarz próbował oponować, plącząc słowa mówił o jakichś garniturach i byciu śledzonym. Pablop jednak tego nie słuchał, i po prostu wypchnął go za drzwi, które następnie zamknął na wszystkie zamki. Odczekał chwilę, obserwując dziadka przez wizjer. Ten jeszcze próbował się dobijać, aż w końcu odszedł nerwowym krokiem.
 
– Psychol. – mruknął pod nosem i z westchnięciem opadł na krzesło. W dłoni wciąż miał list i szkatułkę. – Kurde, skąd ja to kojarzę…
 
***
 
Tablica ogłoszeń – dotąd zawsze zapełniona – tym razem miała na sobie jedynie resztki taśmy klejącej, oraz niewielkie dziurki po pinezkach. „Jak na złość” – pomyślał Pablop, po czym oparł się plecami o mur, odgradzający ratusz od reszty miasta. Gdy jeszcze redakcja stała na swoim miejscu, wielokrotnie miał okazję przechodzić obok tej tablicy. Nieraz był blisko, by rzucić dotychczasową robotę, i złapać cokolwiek innego. I właśnie teraz, gdy w końcu nadarzyła się okazja, nie było żadnego ogłoszenia. 
 
Odepchnął się od murku i odszedł kilka kroków, po czym spojrzał na ratusz, który wystawał ponad ogrodzeniem. Zastanawiał się, czy nie udać się bezpośrednio do Paoola – być może załatwiłby coś po znajomości. Mało to razy redakcja uratowała mu opinię, gdy w dolinie pojawiały się antyrządowe okrzyki? Nigdy nie wykazał żadnej wdzięczności, więc może chociaż tak? Postał tak chwilę, analizując pomysł. W końcu jednak machnął ręką – nie po to los wyrwał go spod buta dusigrosza, żeby teraz miał iść płaszczyć się przed narcystycznym, zdziecinniałym władcą.
 
Rozmyślenia przerwał mu odległy grzmot – ołowiane chmury powoli nadciągały nad dolinę, zapowiadając silną burzę. Nie chcąc zmoknąć, Pablop ruszył w kierunku dystryktu handlowego. I tak zaczynało mu burczeć w brzuchu, a poza tym miał też ochotę na zimne piwo. Nie zaszkodzi zaczerpnąć trochę przyjemności po ostatnich wydarzeniach, a i może w barze przypadkowo uda mu się usłyszeć coś ciekawego.
 
Jako, że dystrykt handlowy sąsiadował z dzielnicą ratuszową, droga nie zajęła mu dużo czasu. Stanął przed barem dokładnie w momencie, w którym spadły pierwsze krople deszczu. Spojrzał na szyld, na którym widniał napis „U Nerona”. Wszedł bez zastanowienia i od razu został dostrzeżony przez gospodarza.
 
– No proszę! – krzyknął zza lady – Toż to sam eks-redaktor zawitał w nasze progi!
 
Pablop skrzywił się, gdy natychmiast spoczęło na nim kilka ciekawskich par oczu. Lokal nie był duży, ale zawsze można było kogoś tu spotkać. Pod skromnie udekorowanymi ścianami stało kilka stolików. Przy nich rozsiadywała się raczej mało wymagająca klientela. Nie było sensu się okłamywać – jeśli ktoś chciał tanio zjeść i wypić, bez żadnych udziwnień, wybierał się właśnie do Nerona.
 
– Też mi cię miło widzieć, Neron – odparł, pociągając nosem. – Czyżby jajka na bekonie?
– Ty to masz psi nos – barman zaśmiał się i krzyknął w stronę kuchni. – Jajka na bekonie, raz!
– I piwo do tego, duże. – położył na blacie kilka monet.
– Się wie. – Neron sprawnie chwycił kufel i napełnił go złocistym napojem. – Jak tam życie leci? Dawno cię tu nie było.
– Praca i praca… Tak to wyglądało.
– Ciekawi mnie, komu żeście nadepnęli na odcisk.
 
Pablop wzruszył ramionami i upił spory łyk.
 
– Bo to mało takich, którym mogliśmy zajść za skórę?
– No ta… Rząd, opozycja, rewolucjoniści, krętacze. Jechaliście równo po wszystkich.
– Jechaliśmy, aż w końcu dojechaliśmy. Stacja Kaboom, koniec trasy.
– No ale to co, nie będziecie się odbudowywać?
– Bo ja wiem? – Pablop rozłożył ręce. – Jeszcze nawet dobrze kurz nie opadł. Poza tym naczelnemu odwaliło, a Alex… Właśnie, Alex. Nie pokazywał się tu może?
– Ostatnio? Nie. – Neron zmrużył oczy i obniżył głos. – Genzo już był rano w tej sprawie. Powiesił nawet plakat na witrynie.
– Plakat? – Pablop odwrócił się. Na szybie nic nie wisiało. – Ale przecież…
– No właśnie. – przytaknął ponuro. – Nawet nie wiem kiedy.
 
Pablop pociągnął drugi łyk. Po chwili Neron podsunął mu pod nos talerz pachnącej jajecznicy na bekonie. Zaczął powoli jeść, w milczeniu. Może rzeczywiście Alex wpadł w tarapaty? Po co ktoś miałby zrywać plakaty? Przypomniała mu się pusta tablica ogłoszeń – z pewnością to tam Genzo skierowałby się w pierwszej kolejności. Nie mógł sobie przypomnieć też żadnego plakatu, chociażby na przydrożnej lampie, lub na pniu drzewa. Jak Genzo coś robi, to raczej porządnie, więc na pewno plakaty byłyby w całej dolinie.
 
– Tak się zastanawiam… Kiedyś, jeszcze nim miasto zmieniło władzę i nazwę, podobno też działała tu jakaś redakcja.
– No, coś tam o tym kiedyś czytałem.
– Ja słyszałem taką miejską legendę. Ich redaktorzy przypadkowo natknęli się na coś dziwnego. Nikt nie wie, co to dokładnie było. Jedni mówią, że nieświadomie opisali jakiś tajny eksperyment, inni przywołują jakieś demony albo obcych, zależy od wersji. W każdej z nich jednak, na końcu redakcja po prostu zawiesza działalność, i historia się urywa.
– Mhm, bajki dla dzieci. – uśmiechnął się Pablop. – Nikt nie wie co, nikt nie wie kiedy, nikt nie ma dowodów. Wiesz, ile takich rzeczy się nasłuchaliśmy? Mieliśmy na nie nawet specjalny kosz.
– Wiesz, kiedyś może historię waszej redakcji ktoś tak wrzuci do kosza.
– Ta… Dzięki Neron – odsunął od siebie pusty talerz. – Pójdę już, mam coś do załatwienia.
– Jasne – uśmiech wrócił na twarz barmana. – Wpadaj częściej.
 
Pablop wyszedł, nawet nie zwracając uwagi na ulewę, przed którą się przecież dopiero co chciał schronić.
– Wszyscy, kurwa, powariowali. – powiedział, naciągnął kaptur, i ruszył przed siebie.
 
Nieliczni ludzie przemykali obok niego, w pośpiechu szukając schronienia przed deszczem. Samochody raz po raz wjeżdżały w kałuże, obryzgując przy tym chodniki. On jednak nieustannie parł naprzód, nie zwracając na to wszystko uwagi. Słowa Nerona nie chciały dać mu spokoju, choć starał się je od siebie odpychać. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że zbyt wiele dziwnych rzeczy stało się przez ostatnie kilka dni. Choć może zawsze tyle się działo, a po prostu nie zwracał na to uwagi? W końcu był skupiony na swojej robocie, przez co mógł mieć zawężone pole percepcji. Z drugiej strony, te wszystkie ostatnie zdarzenia nie były jakimiś osobnymi, nie mającymi ze sobą związku przypadkami. Wszystko było połączone z redakcją.
 
Nagle zatrzymał się na jednym ze skrzyżowań, gdyż jego uwagę przyciągnęło migoczące, niebieskie światła karetki i dwóch radiowozów, stojących kilkadziesiąt metrów od niego. Dziennikarska ciekawość od razu pchnęła go w tamtym kierunku. Gdy był już tylko kilka metrów od tego miejsca, na chodnik wyszedł sanitariusz, ciągnąc za sobą nosze. Na nich spoczywał czarny worek, którego kształt jasno sugerował, jaka jest jego zawartość. Tuż za noszami z budynku wyszedł drugi sanitariusz i policjant.
 
– Jak dla mnie, samobójstwo. – powiedział sanitariusz.
– Ta… – pokiwał głową drugi mężczyzna. – Szkoda chłopa, kiedyś naprawiał mi zamek. Chyba jedyny ślusarz w tym mieście.
 
Pablop od razu spojrzał na witrynę, dostrzegając na niej duży napis „Zakład ślusarski”. Odruchowo włożył rękę do kieszeni, gdzie spoczywała tajemnicza szkatułka. „Jedyny ślusarz w tym mieście.” – powtórzył w myślach. Musiał to być ten sam zwariowany dziadek, który rano go odwiedził. Być może ostatnia osoba, która widziała Alexa – o ile oczywiście sobie tego nie ubzdurał. Zbyt dużo zbiegów okoliczności.
 
– Muszę znaleźć Genzo – powiedział pod nosem.
 
***
 
„Numer nie odpowiada, proszę zadzwonić później.”
 
Pablop odłożył telefon i zapalił papierosa. Z ponurą miną podszedł do okna – ulewa minęła.
 
– Chociaż jedna dobra wiadomość – wymamrotał.
 
Próby dodzwonienia się do Genzo spełzły na niczym. Jego numer nie odpowiadał, a i nikt nie wiedział gdzie przebywa. Kolejny redaktor który tak po prostu znikł. Pytanie tylko, czy dlatego, że szukał Alexa, czy może przez to, że należał redakcji? Jeśli to drugie, to przynajmniej można było przewidzieć, kto zniknie następny – poza nim, był jeszcze tylko Domin. Dwa cele.
 
– Chyba że… – spojrzał na leżącą na stoliku szkatułkę. – Może to gówno jest wszystkiemu winne?
 
Jeśli wierzyć słowom ślusarza, Alex miał szkatułkę, po czym zniknął. Kolejnym jej posiadaczem był sam ślusarz – teraz martwy. Tylko co takiego było w tym pudełku? I skąd Alex je wytrzasnął? Pablop wziął szkatułkę w dłoń i obejrzał z każdej strony. W końcu jednak ze złością cisnął nią o ścianę.
 
– Kurr… – zaklął ze złością, po czym zastygł w bezruchu. 
 
Na ścianie wisiał obraz. Nie było to żadne dzieło sztuki – kupił go za jakieś grosze na miejskim bazarze. Na płótnie był zwykły pejzaż, przedstawiający jezioro i fragment lasu. W tle było pomarańczowe niebo i słońce częściowo chowające się za czubkami drzew. Teraz całość zdobiła prostokątna wyrwa po trafieniu szkatułką.
 
– Kurr… – powtórzył. – To dlatego wydawała mi się znajoma.
 
W pośpiechu zebrał się i wyszedł z mieszkania. Swoje kroki skierował od razu na stację metra. Zazwyczaj trasę do redakcji pokonywał piechotą lub taksówkami – łatwiej było wyhaczyć jakiś ciekawy temat. Tym razem jednak nie miał zamiaru przedzierać się pieszo – w dodatku w środku nocy – przez całe miasto, gdy mógł być potencjalnym celem. Zarówno stacje, jak i same pociągi, były dobrze monitorowane, co mogło zniechęcić ewentualnych napastników – szczególnie, że ci, o ile w ogóle istnieli, do tej pory działali bardzo skrycie.
 
Na peron wpadł akurat w momencie, gdy wjechał pociąg zmierzający we właściwym kierunku. Od razu do niego wskoczył i rozejrzał się po wagonie. Poza nim było ledwie kilkoro pasażerów – zapewne ludzie pracujący na nocnych zmianach w dzielnicy handlowej. Nikt nie wyglądał szczególnie podejrzenie. „Kurde, Pablop, ogarnij się paranoiku”. – zganił się w myślach. Mimo to, zacisnął dłoń na rękojeści składanego scyzoryka, który miał ze sobą w kieszeni.
 
Wysiadł dwie stacje dalej, bez żadnych przygód. Stąd do redakcji miał ledwie pięć minut piechotą. Wyjechał ruchomymi schodami na dobrze oświetloną ulicę główną. Na wprost od wyjścia ze stacji widać było ratusz i stojącą pod nim tablicę ogłoszeń – tak samo pustą, jak wcześniej. Pablop ruszył w tym kierunku, po czym w połowie drogi odbił w węższą, gorzej oświetloną uliczkę, na której końcu mieścił się budynek redakcji. Po chwili był na miejscu.
 
Mimo, że w okolicy nikt się nie kręcił, nie miał zamiaru ryzykować spędzając tu zbyt dużo czasu. Dokładnie wiedział po co przyszedł, i miał zamiar załatwić to szybko, choć nawet nie widział co mu to da. Od razu wszedł do głównego pomieszczenia i podszedł do jednej ze ścian. Wyciągnął z kieszeni szkatułkę.
 
– No, to zobaczmy. – powiedział i przystawił ją do prostokątnej dziury. Szkatułka zagłębiła się w ścianę prawie do połowy. Pablop uśmiechnął się i cofnął o krok. – Czyli to tu znalazł cię Alex. Tylko co tu robiłaś i skąd się wzięłaś?
 
Wyciągnął po nią rękę, jednak nie chwycił. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, a po sekundzie zwalił się jak kłoda na ziemię.
 
– Mamy cel. – usłyszał, po czym stracił świadomość.
 

Autor: Domin

Tagged:

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *