Home / Opowiadania / kiciakamyk / Przepowiednia – część 1 – Więzy krwi cz. 4

Przepowiednia – część 1 – Więzy krwi cz. 4

***
Sen miał płytki i niespokojny. Co chwilę słyszał dziwne głosy i nawoływania z lasu. Wiedział, że powinien być bezpieczny, ale mimo wszystko nie ufał do końca tym wszystkim stworzeniom. Co zapadał w sen, wydawało mu się, że ktoś go woła. Znany kobiecy głos świdrował mózg szepcząc coś niezrozumiale. Wybudzał się co chwilę, by stwierdzić, że tylko mu się to śniło. Polana była spokojna, smoczyca oddychała miarowo. Wreszcie dał za wygraną. Zmęczenie było ogromne. Odpłynął w objęcia Morfeusza.
“No nareszcie się poddałeś” – powiedział melodyjny kobiecy głos. – “Chciałam Ci podziękować, tylko nie zrywaj się znowu, bo nie porozmawiamy.”
“Kim jesteś?” – zapytał spokojnie, starając się nie wybudzić. Postanowił posłuchać rady i dać za wygraną. Jeśli ma się do czegoś przydać, to musi opanować zmęczenie.
“A kim mogę być?” – zapytała. Po chwili głos w jego głowie zmaterializował się. Obrazy zaczęły napływać i powoli tworzyć malowniczy pejzaż. Ta sama polana, to samo jezioro. Kobieta odziana w zieleń siedziała tuż obok rozpalonego przez elfy ogniska. Siebie zobaczył śpiącego w szałasie, chciał się podnieść i usiąść obok niej.
“Nie zrywaj się. To jest sen. Nie dotkniesz mnie. Tyle mogę dla Ciebie w tej chwili zrobić. Będziesz mnie widział i słyszał, ale śpij.” – powiedziała
“Lana, żyjesz! Tyle się wydarzyło. Niewiele rozumiem…” – odparł Tarran
“Po to przychodzę. Na razie jestem słaba. Nie dam rady długo utrzymać wizji. Dopóki śpię, będę się regenerować. Nie bój się. Wszyscy czuwają i nic Ci tu nie grozi.”
“Ale jak to możliwe, że rozmawiamy?” – zapytał
“W smoczej postaci, potrafię wiele rzeczy, które są poza rozumowaniem ludzkiej natury.” – uśmiechnęła się ciepło, choć na jej twarzy dostrzegł grymas bólu i zmęczenia – “Dzisiaj nie dam rady dłużej z Tobą porozmawiać. Wyśpij się również. A rano, poproszę odrobinę wody.”
Obraz zaczął się rozmywać, głos zamienił się w szept. Chciał się zerwać i pochwycić Lanę, ale jego ciało odmówiło posłuszeństwa.
“Śpij!” – usłyszał jeszcze jej szept nim wszystko wokół pożarła ciemność.

***
Słońce świeciło już wysoko na niebie, kiedy Tarran zerwał się na nogi. Rozejrzał się wokół. Polana była spokojna, choć na skraju lasu można było dostrzec migające wśród gałęzi cienie. Po niebie latały ptaki, dla postronnego obserwatora, zupełnie zwyczajnie. Jednak Tarran widział, że zachowywały się tak, jakby patrolowały teren. Wzbijały się, kołowały, po czym lądowały w innym miejscu. Każdy na swoim skrawku nieba, każdy w idealnej synchronizacji z innymi. Jezioro było spokojne i tylko czasem jakaś rybka burzyła ogonem jego taflę. A może to nie rybka? Spojrzał na leżącego przy brzegu smoka. Lana oddychała spokojnie i nic nie wskazywało na to, żeby jakiekolwiek bodźce z zewnątrz do niej dochodziły. A jednak wiedział, że ma świadomość tego, co się wokół niej dzieje. Seledynowe łuski odpowiadały kształtem i kolorem sukience, w której mu się pokazała. Łeb z kostnymi rogami wydawał się bardzo groźny, jednak jemu przywoływał ciepłe uczucia. Zmiażdżone zębami skrzydło oplatało ciało bezwładnie, ale wydawało mu się, że jest inaczej położone niż wczoraj. Na grzbiecie rogi kostne falowały miarowo w rytm oddechu smoczycy. Podszedł do niej z flakonem otrzymanym od elfa i według instrukcji wsmarował specyfik w nozdrza. Dotykając jej pyska, doznał kolejnego zaskoczenia. Niby niebezpieczne zwierzę, jednak przyjemne przy dotyku. Łuski mimo, że twarde, głaskane miarowo układały się jak sierść. Ciepłe i miłe w dotyku. Dokończył rytuał i zaczął się zastanawiać, jak napoić smoka. Dzień był ciepły. Zdjął koszulę i zamoczył ją w jeziorze. Mokrą przyłożył do pyska Lany. Nie za bardzo wiedział, czy to podziała, jednak kiedy tylko smoczyca poczuła wilgoć na pysku, zaczęła się oblizywać. Paszcza z szeregiem ostrych zębów budziła respekt. Jeszcze raz spojrzał na skrzydło. Przypomniał sobie, jak pieczołowicie czuwała nad nim, gdy on tego potrzebował. Teraz przyszła jego kolej. Odłożył na bok zmartwienia i myśli o wiszącym na nim wyroku. Na razie czuł się tu bezpiecznie. Trzeba pomóc smokowi się wyleczyć. Podszedł na skraj lasu i się rozejrzał. Nie wiedział, czy jest tu wrogiem czy potraktują go jako przyjaciela. Trzeba było spróbować. Wszedł w gąszcz drzew. O ile na polanie nie zalegał już nigdzie śnieg, o tyle tutaj już nie dotarł smoczy ogień podczas walki. Zimno powróciło. W dodatku brak koszuli w tej chwili doskwierał dość mocno. Narzucony na nagi tors płaszcz dawał odrobinę ciepła. Rozejrzał się wokół. Musiał znaleźć odpowiednio długi kij i coś, co mogło posłużyć za linę. Z kijem nie było żadnego problemu. Niestety liny nie znalazł.
Wrócił na polanę i dokładnie przyjrzał się jej pokiereszowanemu skrzydłu. Delikatnie je rozciągnął. Lana poruszyła się i zawarczała. Usłyszał za sobą szelest liści i chrzęst śniegu. A więc jednak tam wszyscy byli. Popatrzył na smoka. Musiała być dla nich ważna. Leżała dalej nie reagując więcej na jego zabiegi. Zacisnął zęby. Trudno, musi jej pomóc, a reszta albo się przyłoży, albo go zje. Postanowił zaryzykować. Jeszcze raz złapał za skrzydło. Lana wydała jęk bólu, ale nie ruszyła się w żaden sposób. Potraktował to jako dobry znak. Z lasu wyszedł jeden z większych wilków. Przysiadł niedaleko nich. Tarran popatrzył na niego i się uśmiechnął.
-Nic jej nie robię, nie martw się. Skrzydło szybciej się zagoi, jeśli je dobrze ułożymy. – powiedział zastanawiając się, czy wilk rozumie – Mam kij, ale potrzebuję jeszcze czegoś do przywiązania go. Jakaś lina może?
Wilk odchylił łeb i zawył. Z lasu dobiegły w odpowiedzi warknięcia i ciche wycia. Nie trwało długo, zanim na polanę weszły inne wilki. Jeden niósł w pysku linę, drugi jakieś zawiniątko, a trzeci koszyk? Nie było czasu na zastanawianie się. Póki Lana pozwalała, trzeba było działać. Nie był medykiem, ani nie posiadał takiej wiedzy, jak ona, ale spróbował usztywnić skrzydło. Rozłożył je w akompaniamencie powarkiwań smoka i bacznie obserwowany przez kilka wilków. Usztywnił znalezionym kijem i obwiązał jak potrafił liną. Smok warczał, ale starał się nie poruszać. Wilki obserwowały bacznie, ale też nie ruszały się z miejsca. Każdy jego ruch był śledzony, pomimo chłodu pot ściekał mu po plecach. Gdy skończył Lana wydała z siebie pomruk ulgi. Wilki jakby na ten znak rozluźniły się i odeszły do lasu, zostawiając na ziemi zawiniątko i koszyk. Tarran również odetchnął z ulgą i pogłaskał smoka po pysku. Podszedł do szałasu, obok którego wilki zostawiły resztę przyniesionych rzeczy. Zawiniątko okazało się nową koszulą, natomiast w koszyku znalazł podpłomyki i bukłak z czymś, co pachniało jak… miód pitny! Uśmiechnął się do siebie. Trzeba w takim razie rozpalić ognisko i przygotować posiłek z przyniesionych przez nowych znajomych elementów. Chyba został zaakceptowany przez stado, a przynajmniej nie stał się posiłkiem. Jeszcze.

***
Król patrzył na zbliżające się gryfy. Przepowiednia stała się faktem. Przez jego córki.
Lucy przechadzała się po królewskiej komnacie, parskając z niezadowoleniem. Przybrała, podobnie jak on ludzką postać. Od kiedy królowa zmarła, Lucy stała się nieprzewidywalna.
-Gdyby nie te zabobony i przymierze, Ona by żyła! Ale musiałeś poświęcić jej życie, dla głupiej idei! – wykrzyczała po raz setny. – Głupie przesądy były dla Ciebie ważniejsze niż własna żona!
Odwrócił się od okna. Spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.
-Przymierze zostało zawarte dwa wieki temu. Każdy się do niego dostosował. Czasem trzeba wybrać mniejsze zło. – rzekł łamiącym się głosem
-Mniejsze zło! Pozwoliłeś jej się zestarzeć i odejść! Widziałeś, że po tych dwóch wiekach, jej moce słabną w ludzkiej postaci! Nie pozwoliłeś jej się zmienić i wyleczyć! To jest dla Ciebie mniejsz zło? Ten pakt jest niedorzeczny! – wykrzyczała Lucy
-Dzięki temu zapanował pokój. Nie ginęliśmy jak bestie. Nie walczyliśmy między sobą. Przez dwa wieki! A Ty postanowiłaś to zniszczyć w ciągu jednej chwili! Twoja matka dla tego właśnie przymierza poświęciła życie! Przeżyła swoje pięćset lat i postanowiła odejść. – wykrzyczał, czego od wieków nie robił.
-Jesteś stary i żałosny! Gdybyś pozwolił, to żyłaby jeszcze dłużej! Przez ponad dwieście lat przyglądałam się temu “ładowi” na świecie i nic dobrego w nim nie widzę. Jesteśmy potężni, a kryjemy się jak szczury. Te słabe i krótkotrwałe istoty można zdmuchnąć z powierzchni ziemi, albo zmusić do tego, by nam służyły! Ale nie w ludzkiej postaci, a takiej która do nas należy. Jesteśmy istotami dużo lepszymi niż ci marni ludzie! W imię czego dostosowujemy się do nich?!
-W imię spokoju – warknął władca – kim chciałabyś rządzić, jeśli wszyscy byśmy ze sobą toczyli wojny. Przepowiednia nie pozostawiała większego wyboru!
-Chyba czas na zmiany. – Lucy uśmiechnęła się szyderczo.
-Zmiany zaszły za Twoją sprawą. – wycedził wzburzony władca – Teraz poczekasz na sąd podczas konwentu. Straże odprowadzą Cię do Twojej komnaty. Będziesz tam zamknięta i ciesz się, że nie w lochach.
Lucy zaśmiała się na widok podchodzących do niej uzbrojonych mężczyzn. W mgnieniu oka zaczęła się zmieniać i przybierać smoczą postać.
-Twoje niedoczekanie! – wykrzyczała zanim twarz zmieniła się w pysk. Burząc cielskiem ścianę zamku wyleciała przez powstały otwór.
Król ze smutkiem popatrzył za nią i wydał wyrok.
-Kto sprzeciwia się świętemu prawu, musi ponieść najwyższą z kar. – otarł łzę z oka i dokończył – Wyrok został wydany, śmierć będzie sprawiedliwa. Łowy czas zacząć.
Ledwo dokończył ostatnie zdanie, na dziedzińcu zamku zabrzmiał sygnał. Łowcy ruszyli w pościg.

Autorkiciakamyk

Tagi:

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *