Głośne walenie do drzwi zabrzmiało w pokoju, Tony spojrzał w kierunku dobiegającego dźwięku z przerażeniem w oczach, wiedział że to nie brzmi dobrze o tej porze dnia.
– Otwieraj draniu wiemy że tam jesteś – rozległ się przytłumiony męski głos. – Otwieraj i oddawaj pieniądze, szef się niecierpliwi.
Głośne walenie nie ustępowało, mieszkał na czwartym piętrze. Nie było schodów pożarowych przy jego oknie, w tym starym budownictwie już lata temu się zapadły, nie było komu tego naprawić. W szafie miał tajne przejście, więc zerwał się na równe nogi i pobiegł do sypialni.
– Otwieraj, oddasz pieniądze, będzie po kłopocie i nawet obiecuję, że za bardzo cię nie poturbujemy – męski głos zaczął brzmieć coraz bardziej poirytowanie.
Tony wszedł pospiesznie do szafy zamykając za sobą drzwi, kradzione futra, których jeszcze nie zdążył sprzedać zasłaniały mu widok, były tak ciasno upchane że ledwo się przecisnął. Starał się namierzyć przejście do sąsiadów, ale z każdym krokiem miał wrażenie, że szafa jest trochę zbyt obszerna, zaczęło się robić coraz chłodniej, kiedy nagle wyszedł w zasypany śniegiem las. Włożył na siebie jedno z wiszących pod ręką futer i ze zdziwieniem na twarzy zaczął iść dalej.
– Co tu się dzieje? Tego tu wcześniej nie było, gdzie ja jestem – patrzył na wszystko z niedowierzaniem. – Chyba ten koks wcześniej krzywo wszedł.
Las zaczął się przerzedzać, dotarł do niewielkiej polany, po której szedł faun z małym koszyczkiem, długie włosy spod których wystawały mu małe kozie różki, smukła twarz, dookoła szyi zawiązany czerwony szalik, nagi tułów i kozie nogi zakończone raciczkami. Tony stał wpatrzony z niedowierzaniem, nagle krzyknął:
– Czym ty kuźwa jesteś? – wyciągnął pistolet i wycelował w stworzenie. – I co to kuźwa za miejsce.
– Spokojnie przyjacielu, na imię mam Tummus i jestem …
– To gada – Tonny pociągnął za spust i ciało stworzenia padło na ziemię z dziurą w głowie z której sączyła się krew. – To jakiś cholerny koszmar, spadam stąd.
Obrócił się na pięcie i skierował z powrotem do szafy mamrocząc pod nosem:
– To ten koks, to na pewno koks, innego wyjaśnienia nie ma, sprzedali mi jakiś trefny towar. Niech no ja dorwę Jacka, pożałuje! Nie wiem czego dosypał, ale nogi mu połamię, tak dokładnie i jeszcze ręce, tak na wszelki wypadek.
Las zaczął gęstnieć, przedzierał się teraz przez jakieś uschnięte zarośla, po chwili jednak wylądował na drodze, rozejrzał się w obie strony, wyraźnie zabłądził, kiedy już miał zawrócić i spróbować ponownie, usłyszał tętent kopyt. Czarna karoca ciągnięta przez dwa białe konie zatrzymała się tuż obok niego, na czerwonym siedzeniu otwartego powozu siedziała piękna kobieta w niebieskiej sukni. Smukła twarz, z kryształową koroną wyglądająca jak sople lodu, zimne spojrzenie zmierzyło Toniego, który uśmiechnął się i powiedział:
– Witaj mamuśka, co byś powiedziała na futerko za nockę z tym demonem w łóżku?
– Ja jestem królową a nie jakąś podrzędną ladacznicą – powiedziała lekko piskliwym oziębłym głosem.
– Dla mnie tej nocy na pewno będziesz.
Kobieta wyciągnęła dłoń i cisnęła w niego soplem lodu, który powstał znikąd, ledwo zdążył odskoczyć.
– Nie ma co się denerwować, Tony wie kiedy kobieta mówi nie.
Drugi sopel poleciał a jego kierunku. Szybko obrócił się na pięcie i wbiegł pospiesznie między drzewa, nie miał zamiaru się zatrzymywać, chciał nabrać jak najwięcej dystansu jak tylko mógł. Dysząc mamrotał do siebie całą drogę:
– Co to za cholerne miejsce, jakieś pół kozły, szalone wiedźmy, ten koks wszedł wyraźnie za ostro, co następne gadająca żyrafa?
– Gadających żyraf nie ma, ale jest lew – odezwał się głęboki głos, który zatrzymał Toniego w miejscu.
Rozejrzał się dookoła, na skale stał wielki lew brązowa, piękna grzywa falowała na wietrze, patrzył z góry, w majestatycznej pozie, spokojnie dodał:
– Gdzie twój brat i siostry?
– Jaki brat? Jakie kuźwa siostry? – Tony powiedział ze zdziwieniem.
– Przepowiednia głosi, że przybędzie dwóch Synów adama i dwie córki Ewy, którzy przywrócą pokój w Narni.
– Jaki kuźwa syn Adama? Czy ty właśnie obrażasz mojego ojca? Mój ojciec ma na imię Luigi, powtarzaj za mną tępy sierściuchu Lu-i-gi.
– Nie możemy dłużej czekać, ty się chyba nadasz, choć za mną.
Lew zszedł ze skały i zaprowadził Toniego do obozowiska. Za drewniana palisadą armia szykowała się do walki, mityczne stworzenia, minotaury, centaury, gryfy i fauny, na które Tony natychmiast wskazał palcem i powiedział:
– Widziałem jednego takiego pół kozła, na polanie przy szafie.
– To nasz przyjaciel Tumnus powinien gdzieś tu być, przyłączył się do rewolucji jakiś czas temu.
– Taa, z tym może być problem, tak jakoś mu się zmarło.
– Wiedźma musiał go dopaść zanim do przybył.
– Tak dokładnie i tej wersji się trzymajmy.
– Pomożesz nam ją zabić, szykujemy się do ostatecznej walki, której ona nie może przeżyć.
– Zwolnij trochę kolego, czemu od razu zabijać? Nie można najpierw pojmać, pobaraszkować, a potem zabijać?
– Jeżeli na kobietach ci zależy, to jestem w stanie coś zorganizować jak pomożesz nam zwyciężyć.
– Zależy mi na pieniądzach, kobiety i koks mogę sobie kupić.
– To dostaniesz tyle złota ile jesteś w stanie unieść.
– No to zabijmy tą wiedźmę.
Lew zaprowadził Toniego do zbrojowni, wskazał na dostępny arsenał, wszelkiego rodzaju ostrza, młoty, maczugi i łuki poustawiane na regałach.
– Wybierz sobie broń i ruszamy o świecie.
– Ja jestem zabezpieczony – poklepał się po piersi, gdzie pod garniturem skrywał pistolet.
Odprowadzony do namiotu położył się spać i rano obudziło go walenie w gong i krzyki młodego fauna:
– Wiedźma nadchodzi! Wszyscy wstawać! Wiedźma nadchodzi!
Zwlókł się z łóżka i wyszedł przed namiot, dołączył do maszerującego wojska i ziewając wszedł na pole bitwy. Na przeciw nim była wroga armia, enty, gobliny, trole stały rycząc na nich i wymachując orężami. Lew ryknął i cała armia ruszyła do natarcia, przestrzeń wypełniło szczękanie stali i tąpnięcia obuchów, wojownicy padali na prawo i lewo po obu stronach konfliktu. Pojedynek wydawał się wyrównany, ale wróg zaczął mieć coraz większą przewagę, Tony wyciągnął pistolet i wycelował do stojącej na przeciwległym wzgórzu wiedźmy, jeden strzał i trafił prosto w serce. Kobieta upadła na ziemi. Okrzyki radości zagłuszyły dźwięki walki. Pozbawieni przywódczyni wrogowie uciekli w popłochu. Lew zabrał go do pałacu. Całą drogę spędzili w milczeniu. Gdy tylko weszli, na podłodze czekał już worek pełny złotych sztab, monet i innych kosztowności, lew spojrzał na niego i powiedział:
– Zabieraj to i wynoś się z mojego królestwa, Asha zabierze cię do wejścia.
Tony zabrał worek i wskoczył na grzbiet centaura, który pogalopował na polanę gdzie to pierwszy raz spotkał fauna, którego ciało nadal leżało na ziemi w kałuży zaschniętej krwi. Centaur spojrzał na nie i powiedział:
– Czy to nie ślad po twojej …
– Żadnych świadków – przyłożył pistolet do tyłu jego głowy i pociągnął za spust.
Stworzenie padło na ziemię, strącając z siebie Toniego, który ledwo utrzymał worek, żeby zawartość się nie rozsypała, pospiesznym krokiem skierował się w stronę wejścia do szafy. Tym razem nie zabłądził, przecisnął się przez gęsto upchane futra i wyszedł w sypialni, w tym momencie drzwi do mieszkania zostały wyważone, wpadło przez nie trzech mężczyzn uzbrojonych w karabiny. Wlecieli do sypialni i wycelowali w Toniego, który podniósł ręce i powiedział:
-Spokojnie, przyszedłem po pieniądze, żeby nie otwierać z pustymi rękami – wyciągnął sztabkę złota z torby i skierował do gangsterów. -Czekałem czy ktoś nie będzie mnie ścigał zanim oddam, proszę z procentem.
Jeden z gangsterów wziął sztabę i machnął do reszty, którzy natychmiast zaczęli wychodzić z mieszkania, nim sam wyszedł rzucił ostatnie:
– I żeby to był ostatni raz, szef nie lubi jak się go kantuje.
Autor: A.A.