Profesja błazna zgodnie z tradycją była przekazywana z pokolenia na pokolenie z ojca na syna. Zaszczytny tytuł i sława, w miarę dostatnie życie i wtajemniczenie we wszystkie sprawy, nawet te wagi państwowej. No żyć, nie umierać! A co jeśli błazen nie miał syna, a jedyną spadkobierczynią spuścizny po nim była córka? No cóż, jeśli ojciec był obrotny, szczętnie potrafił ukryć ten fakt. Nauka akrobacji czy humoru to pestka. Doradzanie w sprawach państwowych w zasadzie też. Ale sprawą państwową jest również zdrowie i dobrobyt samego króla. Od lat udawałam faceta z przekonaniem godnym najlepszych giermków. Nikt nie zauważył pod luźnymi ciuchami kobiecych krągłości. Byłam nawet zwinniejsza niż niektórzy faceci. Nikt się nie domyślił i nikt nie podejrzewał. A teraz siedziałam na wozie w przebraniu wieśniaka i zastanawiałam się czy czeka mnie szafot czy szubienica. No bo jak zareagować na nowiny, którymi mnie król uraczył? Ale od początku…
Zostałam, a raczej błazen został wezwany do prywatnych komnat królewskich. Niby nic nadzwyczajnego. Nie raz i nie dwa przychodziło mi mierzyć się z problemami typu, jak rozsądzić spór między jednym a drugim możnowładcą. Którego doradcy posłuchać, czy uspokoić wzbierającą furię po ciężkim dniu. Do takich rzeczy można było przywyknąć. Król był mężczyzną w kwiecie wieku. Jak się ma już 30 lat, to bywa się mądrym. A nasz władca należał do inteligentnych i w zasadzie miłosiernych. Nie szastał pochopnie wyrokami i zawsze rozważał swoje działania. Lubiłam go i podziwiałam. Zawsze starałam się jakoś doradzić, tak jak na prawdziwego błazna przystało. Był też przystojny i oczywiście rozchwytywany przez wszystkie damy dworu. No bo kto to widział, żeby w tym wieku nie mieć jeszcze dzieci!
Tym razem jednak problem był natury… zaskakującej. Błazen musiał zmierzyć się z królewską… impotencją… Tak moi mili, dobrze rozumiecie! Cóż mogłam zrobić? Po zdecydowanie zbyt długim wahaniu w ripoście i odzyskaniu swojego udawanego głosu, wypaliłam pierwsze, co mi przyszło na myśl:
-Drogi Najjaśniejszy i Najwspanialszy Władco! Doszły mnie słuchy, że w miasteczku położonym pół dnia drogi od zamku przyjmuje najlepsza w swoim fachu uzdrowicielka problemów męskich!
Mogłam się w język ugryźć! Informacje oczywiście poprawne, ale przekazywane metodą szeptaną wśród wielu możnowładców. Czy sprawdzone, nie mam pojęcia. ale można przecież było posłać po medyka! To nie, musiałam palnąć głupotę! Król oczywiście niewiele myśląc, podchwycił pomysł i ku mojemu przerażeniu, zaczął snuć swój plan. Mieliśmy w przebraniach wieśniaków udać się wozem do owej uzdrowicielki. Zdążyłam jeszcze tylko trzeźwo pomyśleć i zasugerować kilku zaufanych strażników w przebraniach. No innego wyjścia już nie było! No i tak oto siedzimy w wozie. Powozi dowódca straży oczywiście w przebraniu furmana, razem z nami siedzi jeszcze dwóch osiłków. Znam ich dość dobrze i myślę, że jest bezpiecznie, ale mimo wszystko myśli podążają w stronę rychłego wyroku śmierci. Król zdaje się być mocno zamyślony i nawet się uśmiecha pod nosem, spoglądając w moją stronę. I co ja takiego narobiłam?
Zapadał już wieczór. Dowódcy straży udało się załatwić nocleg w nawet nienajgorszej podobno tawernie. Bez luksusów, ale jak na przebranych wędrowców przystało, trzeba było podjąć to ryzyko. Królowi się zresztą bardzo podobała ta podróż. Ciągle mruczał pod nosem, że nareszcie można było odetchnąć i zmienić trochę punkt widzenia. Nawet podejrzanie często puszczał mi oko. Starałam się z całych sił nie rumienić. Był cholernie przystojny i zawsze mi się podobał, ale zwykle nie miałam okazji zbyt często zajmować się niczym innym niż rozśmieszaniem, szpiegowaniem i doradzaniem. A tu masz – trzeba było siedzieć obok, udając faceta, wśród jeszcze dwóch mięśniaków i się nie zbłaźnić i nie wydać. Myśl o możliwej śmierci paradoksalnie pomagała się uwolnić. Przejechaliśmy mury miejskie. Wożnica-dowódca pokazała odpowiednie papiery i zostaliśmy bez problemów przepuszczeni. Dowódca straży przy bramie nawet dość wylewnie nas powitał, a na pytanie o uzdrowicielkę, zaczął zachwalać jej walory i puszczać do nas oko. Zrobiło mi się ponownie słabo. To będzie moja ostatnia podróż! Pojechaliśmy we wskazanym przez straże kierunku. Miasteczko było małe i ciche. Gdzieniegdzie przejeżdżał wóz wypełniony to jakimiś beczkami, to sianem, to znów jakimś żelastwem. Przechodniów było już mało, ale uliczny gwar jeszcze nie do końca ucichł. Przejechaliśmy obok czegoś, co przypominało ulicę targową. Opustoszałą już teraz, ale prowizorycznie skręcone stoły i beczki przypominały kramy. Lubiłam czasem przejść się pomiędzy kramami już bez przebrania i chociaż popatrzeć na piękne kobiece ozdoby. Oczywiście nie miałam możliwości kupienia sobie niczego, ale też nie żałowałam, bo i tak strój błazna, to strój błazna. Codziennie trzeba było się w niego przyodziać, to i po co mi błyskotki. Dojechaliśmy na drugi koniec miasteczka. Było już widać okalające je mury miejskie. Tuż pod nimi stała dziwna chatka, jakby taka na jakiejś nodze? Po bliższych oględzinach okazało się, że jest zbudowana wokół pnia olbrzymiego drzewa. Do wejścia prowadziły drewniane schodki, a sama podłoga domku była zbudowana powyżej głowy rosłego mężczyzny. Pod spodem rosły różnego rodzaju roślinki, których poznać nie potrafiłam. Wysiedliśmy z wozu i spojrzeliśmy po sobie zdziwieni. Dość osobliwa konstrukcja wydawała się być solidnie podparta palami, jednocześnie umożliwiając drzewu swobodny wzrost. Jego korona wystawała wysoko ponad dachem domku. Król podszedł do schodów, ale został uprzedzony przez dowódcę straży. Ten wspiął się do drzwi i zapukał. Po chwili drzwi uchyliły się i w świetle wychodzącym z izby ukazała się niska i krępa postać.
-Czego? – zawarczała niskim, basowym głosem.
Zanim dowódca zdążył odkrzyknąć coś, czego byśmy nie chcieli usłyszeć, król szybkim tempem pokonał schody i stanąwszy przed postacią skłonił się mówiąc:
-My do uzdrowicielki. Potrzebujemy jej pomocy!
-Wszyscy? – fuknął krasnolud
-Em… nie, ja i mój przyjaciel – odparł król, wskazując na mnie.
Nogi znów ugięły się pode mną. No po co ja mu tam w środku. Kobieta przecież sobie z nim poradzi! No ale nie można dyskutować z królem. Ruszyłam powoli po schodach i ukłoniłam się jak przedtem król.
-No to włazić! – rzekł krasnolud -Tylko Wy dwaj. Reszta czeka.
-Oczywiście! – odparł pospiesznie król zerkając wymownie na wyraźnie niezadowolonego dowódcę straży.
Weszliśmy do jasno oświetlonej izby. Krasnolud ubrany był w skórzane spodnie i kamizelkę. Olbrzymie łapy pokryte były tatuażami, włosy związane z tyłu w kucyk, a broda spleciona w warkoczyk.
-No to co Cię do mnie sprowadza, mój Panie – rzekł już łagodniejszym tonem, zwracając się do króla. Pobladłam i nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Król jednak był wyraźnie rozbawiony i nie stracił ani na chwilę rezonu.
-Ano, Droga Uzdrowicielko, to co pewnie zwykle wielu przede mną.
-Cóż – westchnął krasnolud – Widziałam już wiele przypadków, ale król w moich skromnych progach to nowość. Czyżby medyk nadworny nie potrafił pomóc?
-Zdałem się na rady i polecenie mojego błazna. – wskazał na mnie rozbawiony – A te mnie raczej nie wywiodły do tej pory na manowce.
Krasnolud, a raczej krasnoludka zarechotała, chyba dość przyjaźnie i podrapała się po brodzie.
-No dobrze, zapraszam na chwilę za mną, Wasza Wysokość.
Z ulgą stwierdziłam, że nie muszę się dalej ruszać. Stałam sobie cicho w kąciku i liczyłam nieznośnie wolno upływające sekundy. Może pozwoli mi wybrać czy chcę szafot czy szubienicę? A może będę mogła, chociaż przez wzgląd na te kilka dobrych rad skoczyć samodzielnie z murów zamkowych do fosy? Moje rozmyślania przerwał dźwięk zbliżających się kroków. Krasnoludka wręczyła królowi flakon z jakimś płynem. Ten zostawiając na stole sakiewkę z monetami zapytał jeszcze:
-Jesteś pewna, że to wystarczy?
-Nigdy nie ma pewności, ale wszystko w zasadzie tylko w Twoich rękach. – zarechotała szpetnie. Król się zarumienił i odchrząknął.
-No cóż, dziękuję za poświęcony czas. – odparł i ruszył w moim kierunku, puszczając mi znów oko. O niebiosa, mnie się chyba już mocno zmysły poprzestawiały. Drewnianym, mechanicznym krokiem poszłam za nim. Nie pamiętam w zasadzie jak długo trwała droga. Myślałam tylko o zbliżającym się końcu. Tyle rzeczy było jeszcze do zrobienia. Chciałam kiedyś poznać jakiegoś przystojnego mężczyznę i może zakończyć udawanie błazna, na rzecz gromadki dzieci. Pobożne życzenia, wiem, ale któż nie ma marzeń? Dojechaliśmy do zajazdu. Karczmarz wydał nam klucze do izb. Król oczywiście miał osobną, my mieliśmy dzielić izbę obok niego w trójkę. Oczywiście dowódca nalegał na wartowanie przy jego izbie po kryjomu, co wiązało się z nasłuchem i lekko uchylonymi drzwiami, ale mnie wystarczy kąt z siennikiem. I tak chyba nie zasnę tej nocy.
-Poproszę ciepłą strawę do izby. Razem z gorącą balią wody. – zakomenderował król, wręczając odpowiednią sumę karczmarzowi. Poszliśmy we wskazanym przez służkę kierunku.
-Błazen idzie ze mną. – szepnął król, gdy zostaliśmy sami – Ktoś musi przecież próbować moje jedzenie. – dodał wyjaśniająco. Cóż było począć, poczłapałam za królem, patrząc tęsknie za odchodzącymi do komnaty obok strażami. Byłam zmęczona i jedyne, o czym marzyłam, to położyć się w kącie. A tutaj jeszcze trzeba było spróbować żarcia, czy nie zatrute. Usiadłam na zydelku przy toaletce, jak to na błazna przystało. Król rozejrzał się po izbie i położył flakonik od uzdrowicielki na stole. Po chwili służki i karczmarz wnieśli posiłek, balia jeszcze nie napełniona wylądowała na środku pomieszczenia.
-No jedz! – zachęcił mnie król.
Jakoś nie miałam ochoty nic przełknąć, ale posłusznie usiadłam przy stole i skubnęłam łyżką kaszy z okrasą. Nawet się postarali i dali trochę mięsiwa. Przynajmniej nie będzie można zarzucić, że króla ktoś próbował otruć. Tester jest na miejscu.
-Jak na błazna, to kiepski z ciebie żartowniś dzisiaj – zauważył przyglądając się otrzymanemu flakonikowi.
Przełknęłam kęs i przybrałam najbardziej kretyńską minę, na jaką mogłam się zdobyć.
-Nie sil się tak, przecież cię znam, nawet lepiej niż myślisz. – uśmiechnął się z przekąsem.
Ciszę, jaka zapadła, przerwało pukanie do drzwi. Przyniesiono wiadra z gorącą wodą i zaczęto napełniać nią balię. Po dłuższej chwili nieustannej krzątaniny, drzwi zamknęły się ponownie i w izbie znów zapanowała cisza. Nie mogłam oderwać wzroku od balii. Kiedy ostatnio brałam gorącą kąpiel? W zasadzie to musiało mi wystarczyć ochlapanie się zimną. Ciepła woda trafiała się od wielkiego święta.
Król odkorkował buteleczkę i nalał specyfik do dwóch napełnionych do połowy wodą kubków.
-Pij – rozkazał
-Ale to przecież lekarstwo dla Waszej Królewskiej Mości! – wykrzyknęłam
-Pij, nic Ci nie będzie. Ono nie działa na kobiety. – rzekł i spojrzał mi głęboko w oczy. W ciszy, która zapadła wyraźnie słyszałam bicie swojego serca.
-No to by wiele nie zmieniło, ale Król kobietą nie jest. – próbowałam wybrnąć z sytuacji – A na mnie może dziwnie zadziałać.
-No skoro wolisz dalej być błaznem… – wzruszył ramionami
-Ja… – po raz kolejny nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Udajesz błazna od lat. – dokończył za mnie – Tak wiem. I nie przeszkadza mi to. Nawet jest to zabawne. I oczywiście nikt się nie domyśla.
-Ummm – westchnęłam – Czym się wydałam?
Roześmiał się perliście. W zasadzie zaskoczył mnie tym. Od bardzo dawna nie śmiał się tak szczerze.
-Niczym, mówiąc szczerze. Jesteś bardzo dobrym błaznem, ale potrafię obserwować i mnie wiele wolno. Po prostu patrzę i widzę wiele rzeczy. Pij, proszę.
Upiłam łyk. Trunek okazał się słodkawy w smaku i całkiem przyjemnie rozgrzewał usta. Miał w sobie sporo alkoholu i smakiem przypominał wino.
-Nie potrafię rozpoznać trucizn, ale jeśli nawet, to ta jest smaczna.
Ponownie usłyszałam szczery śmiech.
-Naprawdę myślisz, że chciałem, żebyś próbowała przede mną potraw? – westchnął – W zasadzie to masz rację, nie masz podstaw myśleć inaczej.
Wziął do ręki swój kubek i wychylił go wypijając do dna.
-Tutaj nie ma niczego trującego. Masz w rękach wino i dość znośne jadło. Najedz się i napij. Proszę.
-Wino? Ale… to miało być lekarstwo!
Znów się roześmiał.
-Powiem Ci, że uzdrowicielka, to najlepszy pomysł, na jaki mogłaś wpaść.
-Nic nie rozumiem. – przyznałam – To miało być dla Ciebie, Panie na… no, na…
Zająkałam się i chyba tym razem zarumieniłam. Odwróciłam wzrok, ale chyba po raz pierwszy nie udało mi się ukryć zawstydzenia.
-Ehhh, sama wizyta była bardzo pomocna. A Ty miałaś świetny pomysł. Postanowiłem, że w nagrodę dostaniesz porządne łóżko, ciepłą kąpiel i w miarę dobre jedzenie. – powiedział i popatrzył na mnie.
-Zapewne jesteś ciekawa, co powiedziała uzdrowicielka – kontynuował nie spuszczając ze mnie wzroku. – Otóż powiedziała coś, co wiedziałem od dłuższego czasu. Zaraz… poczekaj, muszę sobie przypomnieć jej dokładne słowa:
“Czy to służąca czy królowa, piękna czy brzydka jak noc,
jeśli się królowi nie spodoba, to i kuśka straci swą moc.”
Zakrztusiłam się i spazmatycznie zaczęłam kaszleć. Popatrzył na mnie i upewniwszy się, że nic mi nie jest, kontynuował:
-Taaaak… no w sumie moja reakcja była podobna. I wiesz co? Ma rację, stara krasnoludzka ropucha. Brzydkie to strasznie, ale oni już tak mają. No nic nie poradzisz, jak Ci się żadna nie podoba. – wzruszył ramionami
-Oprócz jednej… – dodał wwiercając we mnie wzrok.
Zrobiło mi się gorąco. No co można było powiedzieć. Błazen, podlotek i w dodatku w zasadzie od dawna skrycie zakochana. Ale takiego obrotu spraw to się nie spodziewałam. Zerknęłam na balię, potem na króla, potem na kubek i wychyliłam go jednym ruchem.
-Jak chcesz, to mogę wyjść do chłopaków obok. Spanie na sienniku w kącie, to w sumie całkiem nowe doświadczenie, którego jestem skory spróbować.
Parsknęłam śmiechem, sama zaskoczona swoją reakcją.
-No na pewno bardzo wygodna opcja i dowódca straży się niezmiernie ucieszy. A ja się będę później tłumaczyć z tego skandalu i w ogóle, co ja mu powiem?
-No Ty to faktycznie musisz mieć wyjaśnienie na wszystko, prawda? A co mu powiesz, jeśli zdecydujesz się zostać i wykąpać? Ze mną – dodał wstając od stołu i powoli rozsupłując sznurki w koszuli. Zrzucił ją zręcznie i tak samo szybko pozbył się reszty odzienia. Wszedł do balii i rzekł:
-No to teraz Twoja kolej. Albo przyjdziesz tu do mnie, albo błazen idzie spać na sienniku.
Siedziałam na krześle z niezwykle głupią miną. Jeszcze przed chwilą myślałam o szafocie, a teraz powoli zaczęło docierać do mnie, że marzenia jednak się spełniają. A jak to wytłumaczymy później, to już raczej nie moja sprawa. Cóż, opcja balii z niezwykle przystojnym, nagim mężczyzną i możliwość zrzucenia w końcu przebrania, to chyba wystarczający argument za, nie sądzicie?
autor: kiciakamyk
