W redakcji panował półmrok. Szybko się teraz ściemniało, ale każdy pochylony nad monitorem nie zwracał na to uwagi.
– Kiedy będzie wydanie bloga? Czytelnicy się pytają i nie wiem co im odpowiadać -zawołała z samego progu wchodząca właśnie do biura Beatka szczęśliwa.
Zawsze się spóźniała i dlatego nigdy nie wiedziała co się dzieje. Wszyscy byli już zmęczeni ciągłym tłumaczeniem jej jakie są ustalenia. Na szczęście tematu terminów wydania nikt nie poruszał podczas jej nieobecności, dzięki czemu otrzymała nawet wsparcie Kicikamyk.
– Tak właśnie, czy zawsze już będzie w środy, jak ostatnio?
– Jak wszystko poskładam i będzie gotowy to dam wam znać. Wydanie jest przeważnie we wtorek, ale czasem też w środę. Godzina nie jest określona, ale będzie na pewno do 22 maksymalnie – Nimod mówił to bardzo powoli, spokojnym tonem, rzecz do niego niepodobna.
– Co tam macie to podsyłacie mi – kontynuował. – A tak w ogóle to dzień dobry – dodał jeszcze po chwili jakby był zażenowany tym, że musi uczyć kultury dorosłych ludzi jak małe dzieci.
– Dobry, dobry, dobry, dobry – odpowiedzieli jednocześnie wszyscy, co zabrzmiało jak echo.
– O 22 to już idę w kimono – mruknęła jeszcze pod nosem Kicia i wróciła do przeglądania netu.
– Mam kilka gotowych rysunków Dominiku, jeśli gdybyś mógł rzucić na nie okiem i coś wybrać do
opowiadania Azu – poprosiła wesołym głosem KasiaP184.
Dla Kasi malarstwo i rysunek to były drzwi do innych rzeczywistości, gdzie może być w pełni sobą ukazując światu zewnętrznemu swoje emocjonalne przeżycia. Jej ulubioną techniką są rysunki tuszem na papierze akwarelowym, bardzo ekspresyjne, dzięki czemu szczere i przemawiające do każdego odbiorcy, nie tylko konesera.
– Daj, daj, oczywiście. Wezmę je do domu i tam przejrzę. Raz, że jest tam lepsze światło niż tutaj, dwa to jestem z kimś umówiony na mieście, a już jestem spóźniony – Nimod wziął rysunki od Kasi, schował je do teczki i wyszedł.
– Narka – rzucił na odchodne.
– Narka, narka, narka, narka – odpowiedziało znajome już echo.
Nimod tworzył bloga już od kilku lat, ba! może nawet kilkunastu i nie dostał dotąd żadnej nagrody, ani nawet wyróżnienia. Dręczyło go to, ale nie zwierzał się ze swoich rozterek nikomu. Potrzebował jakiejś zmiany i nawet zaczął robić jakieś ruchy w tym kierunku.
Nagłe wyjście Naczelnego nikogo nie zdziwiło, oprócz…
– Dziwne, że nigdy nie pyta nas o zdanie przy wyborze rysunków do naszych opowiadań – zastanawiał się
głośno Thomasinho wyglądając przez okno za oddalającym się naczelnym.
Wszyscy siedzieli pochyleni nad swoim lapkami i stukali w klawiaturę. Czy tworzyli nowe opowiadania? Czy walczyli na polach chwały z innymi gildiami? Nikt się nie zdradzał. Tę dziwną ciszę przerwało wejście
kolejnego literata.
– No jestem już – uzbrojony w szczotkę i wiadro z wodą Argendor stanął w drzwiach.
– Po co ci ten miecz? Będziesz walczył z wiedźmami? – zachichotała Kiciakamyk.
– Muszę dbać o naszą redakcję. Nikt się nie przejmuje tym, że na dopiero co zrobionej nowej podłodze pełno jest mysich bobków. Postanowiłem wywołać im wojnę. Myszom mówię stanowcze NIE! – powiedział to tak zdecydowanym i podniesionym głosem, wymuszając tym, by spojrzeli na niego.
– Będziesz teraz sprzątał? To może… nie będziemy ci przeszkadzać i wyjdziemy? – zapytał po chwili Thomasinho, który chętnie poszedłby w ślad za Nimodem. Tajemniczy gość, z którym miał się spotkać nie dawał mu spokoju.
– STOP! Nikt nigdzie nie idzie. Każdy ma odsunąć swój stolik i sprawdzić, czy nie ma tam mysiej nory. No, to do roboty, już! – wydał polecenie Argendor.
Posłusznie wykonywali jego polecenia. Żadnej norki jednak nie było, za to mysich bobków uzbierała się całkiem spora kupka.
– Odsuńcie jeszcze biurko Naczelnego. Może tam się kryje mysia nora.
– Dobrze, dobrze. Już się robi.
Thomasinho odsunął fotel, potem stolik i lamkę. Pochylił się w poszukiwaniu dziury, ale jego uwagę przykuło coś innego. Podczas przesuwania szuflada odsunęła się i ujawniła całą swoją zawartość. Nie byłoby siły takiej na ziemi, która by powstrzymała naszego Sherlocka przed ich przejrzeniem. Były tam papiery, rachunki za czynsz, światło i inne, niektóre opiewały na spore sumki, potwierdzenie wpłaty wadium za aukcję w domu sztuki. Zaczął przeglądać dokumenty. Umowę zawartą pomiędzy Nimod, a KasiaP184 na sprzedaż obrazów oraz zrzeczenie się praw autorskich zaczął czytać najpierw cicho, potem coraz głośniej i głośniej, tak, aby wszyscy mogli usłyszeć. W pokoju zapanowała złowroga cisza. Słychać było tylko szelest przerzucanych kartek i głos czytającego Thomasinho.
– Kasiu, podpisałaś taką umowę? – zapytała niedowierzająco Beatka szczęśliwa.
– No, tak. Nimod mówił, że wszyscy ją podpisaliście. Więc i ja też to zrobiłam. Wy nie macie podpisanej umowy?
– A to oszust, krętacz i nicpoń. Pablop przestrzegł mnie przed nim i miał całkowitą rację. Jak mogłam mu nie wierzyć – złorzeczyła Kiciakamyk.
W szufladzie została do przejrzenia jeszcze jedna teczka z dokumentami, ale do pomieszczenia wszedł tanecznym krokiem Ambamaster, jak zwykle wyluzowany. W pokoju zabrzmiała głośna muzyka.
– Wyłącz to, nie możemy się skupić przez ten hałas – wykrzyknął czerwony ze złości Sherlock.
– Co się tak złościsz, no dobra, już się robi – odpowiedział uśmiechając się przy tym nieco ironicznie i zapytał – Co się tutaj dzieje?
Ambamaster miał taką ambę na punkcie muzyki, że słuchał jej cały czas i tylko to miał w głowie. Ale dzięki tej ambie dostał etat w redakcji.
Za chwilę do pokoju wszedł Nimod z tajemniczym jegomościem i radosnym głosem oznajmił:
– Dzień dobry moi mili. Przedstawiam wam, to jest Pan Caneo. Pomoże nam w rozwoju naszego bloga.
– Wynoś się! Nie chcemy cię tutaj! Spadaj na drzewo! – krzyczeli wespół.
Dziewczyny sięgnęły po zebrane na szufelce mysie bobki i zaczęły obrzucać nimi gościa, który zdezorientowany zaczął się wycofywać, aż zniknął za drzwiami. Gdy ochłonęli spojrzeli w stronę Nimod, który stał przy drzwiach, blady, oparty o ścianę i właśnie zaczął się osuwać, aż usiadł na podłodze mamrocząc:
– O co wam teraz chodzi?… Co ja mogłem? To…To…To był Pan Caneo, chciał zamieszczać reklamy na naszym blogu… byśmy mieli pieniądze… od sponsorów. Zawsze chcieliście… Ja nic nie rozumiem… To nie chcecie już wypłaty i profitów… To po co mnie tak męczyliście…
Nagle Thomasinho zaczął odczytywać na głos ostatni dokument wyciągnięty z szuflady.
Umowa o świadczenie usług reklamowych zawarta w dniu […..] w pomiędzy Pan Caneo, a NIMOD zwanym dalej wykonawcą. Paragraf 1 Przedmiotem umowy jest świadczenie przez Wykonawcę usług promocyjnych i reklamowych na rzecz Zleceniodawcy w wydawanym co dwa tygodnie blogu Globalna zawierucha w zamian za wynagrodzenie […].
– Ale się porobiło.
– A to kicha.
– To może zawołać Pana Caneo i przeprosić – zaproponował Argendor.
– Ręce mi śmierdzą. Idę je umyć. I nikogo nie będę przepraszać. Ale mu się oberwało, mysimi odchodami – powiedziała Beatka szczęśliwa i roześmiała się głośno. Za chwilę wszyscy się śmiali. Zrobił się jeden wielki rechot.
Pracą jest to, co musimy robić, a przyjemnością — to czego robić nie musimy. Pisanie do bloga za pieniądze, byłoby dla nich ciężką pracą, a tak pozostaje nadal tylko przyjemnością.
Autor: Beatka Szczęśliwa