Home / Opowiadania / Domin / Cena marzeń

Cena marzeń

Wszedł ostatni riff – dziki, ciężki ryk dwóch przesterowanych gitar wypełnił powietrze. Po dwóch powtórzeniach dołączyła perkusja i bas, które wprawiły ziemię w drżenie. Rozpętał się chaos, istna apokalipsa. Tłum pod sceną oszalał, jakby trwała tam krwawa bitwa, ostatnia w historii wszechświata. Dźwięki wylewały się z kolumn niczym magma, sunąca powoli i paląca wszystko na swojej drodze. Nikt w tym chaosie nie dostrzegł, jak jeden z muzyków nagle opadł na kolana…

***

– Stary, jakby ci to powiedzieć… – Jack wypuścił z ust dym i westchnął – W takim tempie, to my za chuja płyty nie wydamy.
– Ta, bez sensu. Stoimy w miejscu, napieprzamy w kółko covery, a nasze kawałki brzmią jak kiepskie covery tych coverów – poparł go Mark, po czym stłumił przekleństwo, gdy kolejny trick nie wyszedł tak jak chciał, a pałeczka upadła na ziemię i poturlała się pod bęben.
– Widzisz, do tego mamy pierdołę zamiast perkusisty.
– Spierdalaj – Mark rzucił go drugą pałeczką, która poleciała gdzieś obok i trafiła w ścianę
– Widzisz? – zarechotał.
– Chłopaki, ale ja mam na to pomysł, serio… – powiedział Sven – Wiecie, to nie przychodzi tak od razu. Trzeba…
– Tak tak, trzeba czasu – Jack zgasił papierosa w doniczce – Trzeba weny. Trzeba ćwiczeń. Mam projekt, tylko muszę dokończyć… Sven, do kurwy nędzy, ile my gramy? Dziesięć lat? I ciągle to samo pierdolenie. Pogódź się z tym, że raz ci coś kiedyś wyszło. I na tym koniec! Nie masz chłopie talentu, weź się za coś innego.
Sven opuścił ramiona i się przygarbił. Przeskakiwał kostką ze struny na strunę, jakby licząc, że właśnie teraz pojawi się olśnienie. Ale nic z tego.
– Jest jak jest, stary – dodał Mark – Zobacz, Ben od ponad miesiąca nawet nie pojawia się na próbach, gramy bez basu. No i nie mamy wokalisty. A nawet gdyby, to nie mamy tekstów. Ja pisać nie chcę, Jack to imbecyl, a ty tylko snujesz plany.
– Teksty się ogarnie – Sven spojrzał na nich – Wszystko się ogarnie. Przecież to nie chodzi tylko o to, żeby coś wydać i zarobić. Nie musimy mieć fanów…
– Groupies bym nie pogardził – przerwał mu Jack.
– Czy wy naprawdę nie dostrzegacie, że przecież spędzamy fajnie czas? Z muzyką, z instrumentami, ze sobą.
– Sorry kolego, ale bezsens to bezsens. Gówna w złoto nie zmienisz – pokręcił głową Mark – A na samych marzeniach daleko nie zajedziesz. Stracisz tylko czas. Posłuchaj Jack’a i się ogarnij.
– Ta – przytaknął tamten i zaczął pakować gitarę – Starczy tego. Zawijam, mam inne zajęcia.
– Ja w sumie też – Mark wstał ze stołka i ruszył ku wyjściu – Po gary wpadnę kiedy indziej.
Sven wodził wzrokiem między jednym a drugim, wciąż brzdąkając. W głowie miał pustkę, słowa przyjaciół kompletnie zgasiły w nim chęć na cokolwiek.
– Czyli koniec? – zapytał ponuro.
– Koniec – rzucili niemal w tym samym czasie i wyszli z sali.

***

Wypił zawartość szklanki. W głowie już mu szumiało, miał problem ze skupieniem wzroku. Myśli wędrowały zygzakiem, co chwilę przechodząc ze smutku do wściekłości. Jak oni mogli? Tak po prostu to skończyli, jakby ich przyjaźń nie miała znaczenia. Wyciągnął telefon i wszedł do galerii. Przewijał leniwie zdjęcia i filmiki z prób, ożywiał wspomnienia. Na starszych zdjęciach wszyscy nosili jeszcze długie włosy. Jack i Berth wyglądali jak stereotypowe metale – długie, ciemne włosy, brody, czarne ubrania. Mark z kolei jeszcze wtedy nosił dredy, a ubiorem raczej trzymał się nurtu rasta. Przez lata wszystko się jednak zmieniało. Cała trójka się ustatkowała. Założyli rodziny, ścięli włosy, a Jack nawet zdążył wyłysieć. Spotykali się coraz rzadziej, coraz mniej było w tym zabawy i grania, a coraz więcej ziewania, gadania o tym co w pracy i odmierzania czasu do końca spotkania. Jedyną niezmienną rzeczą był sam Sven. Nigdy nie ściął włosów, nigdy nie założył rodziny. Po pracy wciąż miał dużo czasu, więc był na wszystkich spotkaniach. I zawsze snuł plany. Wciąż i wciąż… Aż do dzisiaj.
– Jeszcze jednego – położył pieniądze na ladzie. Barman złapał butelkę i napełnił szklankę do połowy.
– Nie moja sprawa, ale alkohol nie rozwiązuje problemów – powiedział zgarniając banknot.
– A kto powiedział, że mam problem?
– Jak człowiek ma moje lata, to zauważa takie rzeczy – mężczyzna wzruszył ramionami. Sven spojrzał mu w oczy, wypił zawartość za jednym razem i głośno odstawił szklankę.
– Jeszcze jednego – powtórzył i sięgnął do kieszeni. Pusto.
– Na mój koszt – gdzieś obok odezwał się kobiecy głos.
Sven odwrócił się w jej stronę, chcąc odmówić.
– Cśś – przyłożyła mu palec do ust – Nie kłóć się, jestem uparta.
Patrzyła na niego swoimi brązowymi oczami, a czerwone usta układały się w najpiękniejszy uśmiech jaki widział. Usiadła obok niego, odgarnęła kruczoczarne włosy za ucho.
– Dwa razy to samo – rzuciła do barmana, który zaczął nalewać następną kolejkę.
– Ja… Trochę mi, ten… Głupio – Sven zaczął niezdarnie, jednak kobieta nie pozwoliła mu dokończyć.
– Przestań, to nic takiego – powiedziała ciepłym, subtelnym głosem, patrząc mu prosto w oczy – Lepiej mi powiedz, czemuż to tak się trujesz?
Sven zacisnął zęby. Nie wiedział, czy to alkohol, czy też zauroczenie, ale czuł, że chce jej powiedzieć.
– Cóż, dzisiaj chyba ostatecznie pożegnałem się z marzeniami i sensem życia. Mieliśmy zespół, już go nie ma. I co gorsza… To chyba moja wina. Za długo okłamywałem siebie i wszystkich dookoła. Usłyszałem w końcu od przyjaciół brutalną prawdę – westchnął – I chyba do mnie dotarło.
– Oj – spojrzała na niego smutno – Nie ma nic gorszego niż utracone marzenia, szczególnie, gdy twoje serce jest ich pełne. Przykro mi. Jestem Judy.
– Mhm, dzięki – skinął głową, próbując się uśmiechnąć – Sven.
– A gdybym ci powiedziała – położyła mu dłoń na ramieniu i nachyliła do ucha – że możesz jeszcze to wszystko mieć?
Jej subtelny szept sprawił, że po kręgosłupie przeszły mu przyjemne dreszcze. Poczuł, jak robi mu się gorąco.
– Pomyśl, Sven – szeptała dalej – Możesz to mieć. Wystarczy tylko, że się zgodzisz.

***

Drzwi otworzyły się pod naporem ich ciał. Wpadli do pokoju w objęciach, całując się namiętnie. Judy sprawnie pozbyła się jego koszuli i pchnęła go na duże łóżko. Rozpięła czerwoną sukienkę, która opadła swobodnie na ziemię, odsłaniając jej idealne ciało. Rzuciła się na niego, całując jego nagi tors. Schodziła coraz niżej, znacząc jego skórę czerwoną szminką. Płynnymi ruchami rozpięła jego spodnie i zsunęła wraz z bielizną. Sven jęknął po raz kolejny i zepchnął ją z siebie. Teraz on był na górze. Niemal zerwał z niej stanik, odsłaniając jej jędrne krągłości. Patrzył na nie chwilę, jakby był oczarowany. Delikatnie je pieścił opuszkami palców, by za chwilę rzucić się na nie niczym wygłodniały drapieżnik, doprowadzając ją do jęków bólu i rozkoszy.
– Teraz! – powiedziała drżącym głosem i oplotla go nogami. Sven nie czekał już dłużej.
Ich rozgrzane ciała dopasowały się do wzajemnego rytmu. Ich usta to złączały się w namiętnych pocałunkach, to znów odrywały od siebie, by móc dać ujście jękom i westchnięciom. Judy wbijała palce w jego plecy, drapiąc go długimi paznokciami. W końcu wyprężyła się i krzyknęła. Jej ciało zaczęło drgać w uniesieniu. Ledwo kilka chwil później Sven nie wytrzymał napięcia i wykonał ostatni ruch, po czym opadł na nią bez sił.

***

Klęczał na scenie. Tłum ludzi przed nim. Tyle razy już to widział, a wciąż robiło wrażenie. Po lewej stronie widział swoich kolegów – Jack i Berth grali końcowy riff, wymachując przy tym długimi włosami. Obrócił się za siebie, gdzie Mark łomotał w bębny, jakby to miał być ostatni dzień świata. Wokalisty w końcu przez te dziesięć lat istnienia nie znaleźli – poszli w muzykę instrumentalną. I nawet im to wyszło. Wydali kilka albumów, byli wysoko w notowaniach. Mieli dziesiątki tysięcy fanów na całym świecie.
Sven uśmiechnął się i znów spojrzał przed siebie. Gdzieś tam, w tym całym rozgardiaszu, dostrzegł znajomą twarz. Była daleko, a mimo to widział ją dokładnie. Te kruczoczarne włosy, brązowe oczy. I ten uśmiech. Judy. Dokładnie taka, jak dziesięć lat temu. Dokładnie taka, jak dzisiaj w barze.

***

Leżeli, twarzą zwróceni do siebie. Sven delikatnie gładził jej policzek.
– Dostaniesz drugą szansę – z jej ust znów wydobył się ten przyjemny głos – Przejdziesz tą ścieżkę jeszcze raz. Od samego początku, dziesięć lat temu. Gdy czas minie, spotkamy się znów, dokładnie dzisiaj.
– Jaka jest cena? – zapytał.

***

Odwzajemnił uśmiech. Już czas. Uderzył ostatni powerchord, po czym osunął się na ziemię. Gitara wciąż jeszcze przez chwilę wybrzmiewała, mimo, że jego serce wybiło ostatni beat.

***

– Cena? – uśmiechnęła się – Wszystkie lata, poza tymi które otrzymasz. Wykorzystaj je dobrze.

Autor: Domin

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *