Wiatr trzasnął z hukiem starymi drewnianymi drzwiami o ścianę, w wejściu stał ubrany w brązowe ponczo mężczyzna. Na głowie miał czarny stetson, z białym cienkim zdobieniem zrobionym ze splecionych rzemyków, na łączeniu ronda z koroną, pokryty śniegiem. Usta i nos zakrywał szary szal było widać tylko jego gniewne spojrzenie, gdy spoglądał na siedzących przy stolikach patronów. Każdy z nich miał już dłoń na rewolwerze bacznie obserwując nieznajomego, który chwycił za drzwi. Dał dwa kroki do przodu nie odwracając wzroku od sali i trzasnął drzwiami za sobą. Spokojnym ruchem odsłonił twarz ujawniając gęstą krótko przystrzyżoną, siwiejącą brodę, powoli podniósł ręce do góry i szorstkim tonem powiedział:
-Spokojnie przyjaciele, przychodzę w pokoju, nie szukam problemów, tylko schronienia przed zamiecią i jakiejś strawy.
Cała sala pozostała w milczeniu jeszcze chwilę, jakby chcieli się upewnić, że na pewno nic nie planuje. Nagle rozległ się gwar ludzie wrócili do własnych spraw i zdjęli dłonie z pistoletów, tylko barman nadal bacznie obserwował wędrowca. Ten podszedł do niego spokojnie opuszczając po drodze ręce usiadł przy barze włożył dłoń pod poczo. Barman wzdrygnął się lekko jego dłoń powędrowała głębiej pod bar słychać było delikatne kliknięcie. Nieznajomy bardzo powoli wyciągnął zaciśniętą pięść i położył na barze kilka monet. Jego spojrzenie, teraz już bardziej przyjazne, wpatrzone było w oczy barmana i spokojnym tonem powiedział:
-Whisky i coś ciepłego do jedzenia, ta zamieć złapała mnie na drodze i cholernie wymroziła – po czym zdjął rękawice, położył je obok siebie na barze i splótł dłonie nie dając barmanowi więcej powodów do niepokoju.
Ubrany we flanelową koszulę i biały, poplamiony fartuch mężcznyna chwilę się zawahał, ale chwycił szklankę i butelkę stojącą obok, nalał, postawił przed nieznajomym i zabrał leżące na barze monety, spojrzał po sali, po czym zniknął na chwilę na zapleczu. Wrócił z parującą miską i sowitym kawałem chleba, które położył przed wędrowcem. Ten chwycił jedzenie i nie patrząc na to że jest gorące zaczął jeść. Barman chwycił jeden ze stojących na blacie kufli i zaczął go czyścić, głębokim głosem zapytał:
-Dokąd zmierzasz nieznajomy?
-Idę do Hellwood – powiedział po przełknięciu jedzenia.
-A co cię sprowadza do tej zaplutej dziury, jeżeli można wiedzieć?
-Szukam brata, Hawiera, nie było z nim kontaktu od miesięcy.
-Ten meksykaniec to twój brat, ty mi nie wyglądasz na meksykańca – odezwał się głos gdzieś za plecami wędrowca.
-Bo nie jestem – warknął i walnął pięścią w bar. – To brat przyrodni, matka przygarnęła sierotę, jak jego rodziców zamordowali bandyci na drodze.
-To mam dla ciebie przykre wieści – powiedział łagodnym tonem barman. – Hawier nie żyje. Zamordowała go banda Mordragi. Z tego co słyszałem nie chciał mu płacić za ochronę, to zrobili z niego przykład.
-Wygląda na to, że jednak szukam kłopotów – sala ponownie zamilkła, dało się słychać tylko metalicznie klikanie łapiących za pistolety patronów.
Nieznajomy dopił whisky i wstał od barku. Skierował się w stronę drzwi, ręce trzymał na widoku. Chwycił za drzwi, zatrzymał go głos barmana, który zapytał głębokim głosem:
-Ciebie bóg opuścił, wychodzić w taką śnieżycę?
-A na co mam czekać? – odparł wędrowiec z wyraźnym uśmiechem w głosie. – Śmierć przychodzi po każdego, pora wyjść jej naprzeciw.
-W prawo i cały czas prosto, nie możesz nie trafić.
Nieznajomy zaciągnął szal na nos i wyszedł. Skierował się w stronę miasta, smagany wiatrem i przenikliwym mrozem, szedł powoli starając się nie stracić równowagi na nierównym terenie. Po godzinie drogi wichura zaczęła ustępować i przestał padać śnieg, widział już miasto u podnóża wzniesienia, ogrodzone wysokim płotem zrobionym z pali. Nad bramą wisiał napis Hellwood. Wszedł do opustoszałego miasta, po kostki zatopiony w śniegu. Stanął rozglądając się na boki, ręce schowane miał pod ponczo. Nagle tuż przy jego skroni usłyszał kliknięcie rewolweru skierowanego prosto na jego głowę. Trzymał go szeryf, przyjrzał się wędrowcowi i zapytał:
-Co cię sprowadza, do mojego miasta, mam nadzieję, że nie kłopoty?
-Śmierć – słychać było drugie kliknięcie i strzał.
Oczy szeryfa otworzyły się szeroko, chwycił za brzuch i spojrzał na dłoń splamioną krwią, padł na kolana i położył się w śniegu, który szybko zaczął barwić się czerwienią.
-To za niedopilnowanie mi brata – rozejrzał się ponownie. Ujrzał twarze wlepione w okna patrzące na to co się dzieje. Krzyknął na całe gardło – Gdzie ta szuja Mordraga? Wiem, że ma tu swoich ludzi! Wyzywam go na pojedynek, niech go ktoś tu sprowadzi.
Stał na środku drogi, ponczo lekko powiewające na wietrze. Patrzył na drugą bramę, kiedy nagle wjechało przez nią kilku mężczyzn na koniach. Z jednego z nich zsiadł ubrany cały na czarno mężczyzna, zmierzył wzrokiem nieznajomego i krzyknął:
-Ponoć mnie szukałeś i widzę, że zabiłeś mojego ulubionego szeryfa, był tani, wiesz ile będzie mnie kosztował następny?
-A ty mi zabiłeś brata, to ciebie będzie drożej kosztowało – odrzekł szorstkim głosem i odsłonił broń przyczepioną do paska.
Stali naprzeciw siebie, dłonie przy rękojeściach rewolwerów, wpatrzeni w siebie. Mordraga dobył broni i zaczął celować w wędrowca. W ułamku sekundy, ten odskoczył i zrobił przewrót w bok, kula przeleciała tuż obok, wylądował na jednym kolanie i strzelił. Przeciwnik w czerni, chwycił się za gardło i padł na ziemię. Nieznajomy podszedł do niego i z impetem postawił stopę na jego genitaliach, dławiący się własną krwią, mężczyzna zawył ostatkiem sił z bólu. Wędrowiec pochylił się i powiedział spokojnym tonem:
-To za mojego brata, mówiłem, że cena będzie wysoka.
Strzał ze strzelby rozbrzmiał na ulicy. Nieznajomy padł na Mordragę. Ze skroni wylewała się krew, mieszając z tą bandyty i plamiąc śnieg czerwienią. Banda uciekła w popłochu, a dwa jeszcze ciepłe ciała leżały na środku drogi. Szelest kroków depczących świeży śnieg zbliżał się do nich. Zastępca szeryfa stał i patrzył nim powiedział spokojnie:
-I po coś tu przychodził? Nie mogłeś po prostu zapomnieć? A ty Mordraga – powiedział do jeszcze dławiącego się jeszcze mężczyzny. – Dobrze się spisałeś, byłeś dobrą przykrywką, wybacz za brata, ale tak musiało być.
Wyciągnął rewolwer i dobił bandytę.
Autor: A.A.