Grupa zbieraczy chrustu dotarła na polanę wzgórza zwanego Kraniec. Idealne miejsce na chwilę odpoczynku. Wśród czwórki dorosłych kobiet kręciła się dziesiątka dzieci. Te oprócz tego, że miały zajęty czas zbieraniem, uwielbiały się bawić i wyszukiwały najlepsze drewka. Rozsiedli się i zdjęli z pleców prowizorycznie zawiązane wiązki chrustu. Jedna z kobiet z czegoś na kształt plecaka wyjęła zawiniątko z kanapkami i już po chwili cała grupa siedziała w kole i zajadała. Dzieciaki rozejrzały się wokół siebie. Mała rudowłosa dziewczynka dostrzegła na skraju polany głaz. Nie byłoby w nim niczego dziwnego, gdyby nie przypominał sylwetki zastygłej w biegu długowłosej kobiety. Wyciągała do przodu rękę, jakby chciała złapać coś, czego nie mogła dogonić. Natura oplotła głaz witkami bluszczu, jakby to ona chciała zatrzymać kobietę w miejscu.
– Ciociu, ciociu, co to jest? – wykrzyknęła dziewczynka w stronę jednej z opiekunek.
– Ten głaz? To podobno zapomniana księżniczka.
– Księżniczka? – inne dzieci zwróciły uwagę na zadane pytanie i odpowiedź opiekunki.
Ta wskazała miejsce obok siebie i gestem zachęciła dzieci do zbliżenia się do siebie.
– Usiądźcie i posłuchajcie legendy.
Setki lat temu tymi terenami władała czwórka książąt. Dwie siostry – Zoyah i Kaylee oraz dwóch braci – Leo i Mordred. Każde niby miało swoje ziemie, jednak zdecydowanie lepiej wychodziło im dzielenie się obowiązkami. Przynajmniej tak myśleli. Zoyah była zawsze zainteresowana losami poddanych i starała się najlepiej, jak potrafiła rozmawiać ze zwykłymi ludźmi. Pozostała część rodzeństwa albo nie rozumiała, albo nie potrafiła tego robić. Miała wsparcie jedynie w Mordredzie, który mimo, że nie umiał tak skutecznie znaleźć wspólnego języka z ludźmi, starał się ją wspierać zawsze i wszędzie. Kaylee rządziła niepodzielnie i zgodnie z panującym prawem twardej ręki. Do niej należało zawsze ostatnie słowo, którego przestrzegali wszyscy. Wykonawstwem zajmował się Leo i to on był postrzegany jako ten najsurowszy, ale wszyscy wiedzieli, że za większością jego decyzji stoi Kaylee. Mordred zaś zajmował się głównie utrzymaniem dworu i sprawami bardziej przyziemnymi, niż reszcie mogło się wydawać. Działało to dość dobrze. Oczywiście nie obywało się bez waśni i sporów, ale nigdy nie wychodziły one poza grono czwórki rodzeństwa i poddani nie mieli o nich zielonego pojęcia. Najczęściej ścierały się siostry. Zoyah rozumiała potrzeby ludzi i to ona kwestionowała niektóre postanowienia siostry. Kaylee zaś nienawidziła ustępować, ale Zoyah potrafiła niekiedy przekonać do swojego zdania również braci.
Pewnego razu Mordred otrzymał informację, że na pobliskim wzgórzu w lasach gromadzi się armia sąsiadującego królestwa. Było za późno na spokojne przeanalizowanie sytuacji przez strategów, więc czwórka rodzeństwa zgodnie postanowiła, że muszą sprawdzić, co się dzieje z naprędce zebranymi siłami zbrojnymi.Do obrony zamku wyznaczyli część armii i na czele zostawili Mordreda. Kaylee i Leo dowodzili armią, a Zoyah wysłali po pomoc, którą miała zyskać wśród poddanych. Armia miała nadciągnąć na wzgórze od północy, Leo i Kaylee postanowili czekać od wschodu i południa, bo tam mieli najbliżej. Od zachodu zaś Zoyah miała zebrać poddanych i utrudnić najłatwiejszą drogę ucieczki. Jak postanowili, tak zrobili. W ostatniej chwili zdążyli dotrzeć na wzgórze, bo zetrzeć się z olbrzymią armią wroga. Leo i Kaylee walczyli dzielnie, ale główny impet poszedł na niewielką i zupełnie nieprzygotowaną do walki zbieraninę chłopów, którą zdołała wezwać Zoyah.
Księżniczka widząc ogrom armii wroga, jak również beznadziejność sytuacji, postanowiła zrobić, to co umiała najlepiej, czyli porozmawiać. Nie zdążyła jednak zrobić zbyt wiele. Została pojmana. Po kilku dniach armia rodzeństwa zdołała odeprzeć atak wroga. Król zdając sobie sprawę z porażki wystosował żądanie okupu do Kaylee i Leo. Ci zaś, po namyśle stwierdzili, że nie będą negocjować z królem. Wrócili do zamku i opowiedzieli wszystko czekającemu na nich Mordredowi.
Książę jako jedyny nie zgodził się z decyzją pozostałej dwójki. Po kryjomu zebrał kilku zaufanych ludzi i okup i wyruszył na siostrze na pomoc. Udało mu się dotrzeć do stolicy królestwa w momencie, w którym kat podpalał stos z przywiązaną do pala, nagą siostrą. Zrozpaczony próbował się przedrzeć przez gąszcz gapiów i straż, niestety nie miał ze sobą armii, która mogła mu pomóc. Bezradnie patrzył, jak wśród krzyków bólu i ogólnego zadowolenia gawiedzi, jego siostra ginie.
Po tym wydarzeniu, wrócił do domu i wykorzystał swoje wpływy, by rozpowiedzieć ludowi, co się stało. Na efekt nie musiał czekać zbyt długo. Prości ludzie pamiętali, co zrobiła dla nich Zoyah, a co robili Leo I Kaylee. Wykorzystali moment, kiedy książęta byli najbardziej bezbronni, czyli podczas zwykłych wizyt w świątyniach. Lud oszczędził jedynie Mordreda, który został jedynym panującym w królestwie. Nauczony, co może dokonać zwykły lud, postanowił kontynuować zwyczaje siostry i rozmawiać ze wszystkim. W wyrokach starał się być sprawiedliwy. Jako hołd nakazał nazwać wzgórze, na którym odbyła się bitwa Krańcem, a na skraju polany od strony zachodniej wyciosać w kamieniu postać kobiety, wołającej o pomoc.
Dzieci zwróciły twarze w stronę głazu. Porośnięty bluszczem, zapomniany posąg starał się ciągle biec i desperacko wołać o pomoc, jednak ta nigdy nie nadeszła. Jakby tknięte wyrzutami sumienia, dzieci podbiegły do posągu, oczyściły z zarośniętej trawy teren wokół, a bluszcz ułożyły w piękną suknię. Cztery kobiety patrzyły na gromadkę podopiecznych uśmiechając się po cichu, pozbierały wiązki chrustu i po skończonej pracy wszyscy w milczeniu zaczęli schodzić do swojej wioski.
Posąg za ich plecami wydawał się uśmiechać przez łzy.
Autor: kiciakamyk