Drzwi się otworzyły i wypadł wprost na ulicę przed barem, jak w starych dobrych westernach. Upadł ciężko i przez chwilę leżał nieruchomo. Świadomość wróciła – czy przez listopadowy ziąb, czy deszcz i kałużę, w której wylądował? To nie miało znaczenia. Organizm zrobił rozruch… kaszel, nabranie tchu i umysł odebrał pierwszy obraz…
Czerń, ciemność, mały błysk i obraz zaczynał nabierać jasności. Latarnia? Ulica? Witryna sklepu?
„Gdzie ja kurwa jestem?”
Znowu ciemność i mrok….
Rozruch organizmu po raz drugi… Kaszel, zwymiotowanie, nabranie tchu… obraz.
Ulica w deszczowy, jesienny i okrutnie chłodny wieczór… A może już noc?
Uklęknął i przez chwilę znieruchomiał, zbierał myśli z różnych zakątków swojego umysłu…
„31 października? Czy już 1 listopada? Ale dałem w palnik… kurwa zawsze tak jest. Na groby miałem jechać… a chuj. Przepychać się i z tym całym bydłem… pojadę w weekend.„
Wyjął paczkę papierosów i chciał wyjąć jednego. „Kurwa wszystko mokre.” Rzucił paczką na chodnik i ruszył w stronę wzgórza, które górowało nad miasteczkiem. Deszcz ciął mocno a wiatr co chwila uderzał z siłą, która mogła przewrócić dorosłego człowieka. „Ale wstrętna pogoda, pójdę przez wzgórze będzie szybciej”.
Szedł w górę wzgórza i już nie wiedział czy walczy z wiatrem i deszczem czy z upojeniem alkoholowym. Świadomość wróciła w pełni. Chłód, deszcz i wysiłek fizyczny jaki musiał włożyć w walkę z wiatrem zadziałały jak wywar wzmacniający. Wszedł na szczyt wzgórza i skręcił w aleję starych dębów liczących wiele setek lat. W połowie alei stał duży, bardzo stary i opuszczony dom z przylegającym do niego cmentarzem. Nikt z miasteczka nie pamięta, żeby ktokolwiek w nim mieszkał. Historia domu, a raczej posiadłości na wzgórzu, jest bardzo tajemnicza i zagmatwana. Przewija się parę nazwisk spadkobierców, ale nikt nie wie gdzie żyją i czy w ogóle żyją.
„Kurwa jak zawsze jestem koło tego domu to mnie ciarki przechodzą. Pieprzona chałupa, dlaczego ona w ogóle dalej tu stoi? Jak ktoś mógł zbudować dom z cmentarzem? Jak byłem mały to już nikt tu nie mieszkał. Zrównać z ziemią i tyle”.
Poprawił kołnierz w płaszczu i przyspieszył kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie wzgórza. W tym momencie przez setną sekundę wydawało mu się, że jakaś postać przeszła przez werandę domu. Zatrzymał się i osłonił ręką oczy od deszczu i wiatru. Zaczął się intensywnie przyglądać frontowi domu. Nic. Tylko deszcz i wiatr.
„Chyba mam już omamy alkoholowe… A może wiatr rzucił jakaś płachtą?”
Nagle jakieś 5 metrów dalej spadła gałąź z drzewa. Pewno nie dała rady w walce z wiatrem i mocnym deszczem. Trochę się przestraszył i odskoczył w bok, po czym znowu skierował wzrok na front domu… Drzwi były otwarte. Nagle serce zaczęło mu walić jak młot pneumatyczny i ciarki przeszły po plecach. Jak w końcu złapał oddech i spokojnie go wypuścił, zaczął się uspokajać.
– Kurwa mać – powiedział do siebie i walnął się w czoło – przecież jest Halloween. Gówniarze pieprzone będą strachy ze mnie robić. Ja Wam dam!
Szybkim krokiem skierował się do drzwi frontowych, po drodze podniósł leżącą gałąź. „Zapamiętacie ten Halloween gówniarze”. Uniósł gałąź nad swoją głowę i wpadł do domu.
– Porozwalam Wam łby żartownisie…- krzyknął wskakując do domu.
Cisza… Duży hol wejściowy kierował się do salonu, po prawej były schody na wyższe piętra.
– Radzę Wam, żebyście grzecznie pokazali swoje pyski. Nie będę za Wami biegał. Może się dogadamy i nie będzie wpierdolu… – krzyknął a głos rozniósł się po pustym i ciemnym domu.
Nagle na wyższym piętrze zaczęło coś szurać jakby ktoś ciągnął coś po podłodze…
Autor: Yok 13 GaW