Nagle na wyższym piętrze zaczęło coś szurać jakby ktoś ciągnął coś po podłodze… Odruchowo wskoczył na schody i zaczął iść szybkim krokiem na górę. „Oj będzie Was bolało”. Stanął na szczycie schodów i jego oczom ukazał się długi korytarz z pokojami po obu stronach. Na końcu korytarza były uchylone podwójne drzwi jakby do salonu bądź dużej sali. Widać było duże okna wychodzące na aleję przed domem. Wielkie rozłożyste dęby wzdłuż alei kiwały się w rytm wiatru i deszczu. Blask latarni to wpadał przez okna, to znowu cofał się jak fala na plaży. Wszystko migotało, rozbłyskując wokoło, to znowu znikając w ciemnościach. „Dziwny układ tego domu… Do złudzenia przypomina hol w hotelu… Może kiedyś był to właśnie hotel?” Otrząsnął się z rozmyślań i pierwszy raz poczuł, że to mógł być nienajlepszy pomysł, żeby tu wchodzić. Zacisnął mocniej gałąź którą trzymał w ręce i ruszył w kierunku salonu na końcu korytarza.
– Zaczynam tracić cierpliwość! – krzyknął. Jednak zrozumiał, że w tym zagłuszającym hałasie deszczu i wiatru sam siebie dobrze nie słyszał. Tym bardziej gówniarze chowający się w tamtym salonie…
Ruszył do przodu stawiając powoli krok za krokiem…
Mniej więcej w połowie holu zatrzymał się i zamarł. Od wejścia do tego domu cały czas coś mu nie pasowało. Nie potrafił tego nazwać ani wykrystalizować odczucia, ale coś nie dawało mu spokoju. To nie był ogólny lęk, choć jak zrozumiał, że to dzieciaki to lęk trochę się obniżył. To było coś innego… Teraz to sobie uświadomił.
Mimo panującej ciemności i mroku, dzięki przenikającemu światłu latarni z zewnątrz na parę chwil od czasu do czasu można było dostrzec, że dom… Ten dom nie jest bardzo stary i opuszczony. Jak wchodził po schodach to nie było żadnych zniszczonych stopni, barierka była gładka i wypolerowana. Wszystko wydawało się być nietknięte zegarem czasu. Nawet czuł pod butami, że wykładziny i dywany są miękkie i niewytarte.
Nabrał powietrze nosem i na chwilę zamknął oczy. To nie był zapach bardzo starego, opuszczonego domu. Nie czuł stęchlizny ani starego zbutwiałego drewna, nie śmierdziało zgnilizną… Nie czuł w powietrzu kurzu ani żadnych pyłów. Wręcz przeciwnie. Pachniało świeżością i zadbanym domem. Przenikała przez powietrze jakby nutka wanilii i kwiatowy lekki powiew płynu do podłogi lub mebli…
„Co jest kurwa…”
Przypomniał sobie, że nigdy tu nie był i żaden z jego znajomych nigdy nie opowiadał o kimkolwiek, który miał zaszczycić swoją osobą ten dom. Jak był młody to większość tej mniej karnej młodzieży wybierało stary kamieniołom lub opuszczone lotnisko szybowcowe dla swoich wybryków i szaleństw. O Wzgórzu nikt nie opowiadał. Jak był bardzo mały prababka czasem wspominała o tej posiadłości. Serce mu zamarło… Teraz pamięta jak go nazywała… DOM WISIELCÓW na WZGÓRZU…
Autor: Yok 13 GaW