…zapalił zapalniczkę i uniósł ją do papierosa w ustach. Niebieski płomień kołysał się przez chwilę jakby walczył z wiatrem, po czym przeskoczył na bibułkę, i pomarańczowy żar rozbłysnął pełnią swojej mocy. Zaciągnął się mocno i przez chwilę zatrzymał dym w płucach, jakby palił skręta w młodzieńczych latach. Wypuścił powoli dym z płuc.
„Kurwa, lubię to. Chyba szybciej rzuciłbym picie… Hmm… nie wiem w sumie…”
Oparł się o drzewo i w milczeniu palił papierosa, przyglądając się dużemu, zniszczonemu i mrocznemu domowi, który stał pośrodku dębowej alei. Skończył papierosa, postawił kołnierz w kurtce i naciągnął czapkę jeszcze bardziej na uszy.
„Faktycznie, wieje chujem – co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości.”
Stał dalej, teraz już nie opierał się o drzewo.
Wyglądało to jak pojedynek z westernów dwóch kowboi na ulicy przed saloonem. Stali w milczeniu i patrzyli wprost na siebie, nerwowo wyczekując momentu chwały… On postawny mężczyzna, naprzeciw posępnemu, ogromnemu, czemuś bliżej nieokreślonemu…
Nagle wśród deszczu, wiatru, szumu drzew, gałęzi i wirujących liści, usłyszał jakby przez setną sekundę trzask gałązki i szelest liści na ulicy. Odruchowo sięgnął po broń i spróbował – nasłuchując – przebić się przez zgiełk natury wokół niego… znowu trzask i szelest… gdy miał już odwrócić się z bronią w kierunku hałasu, usłyszał głos, a raczej krzyk przebijający się przez wiatr.
– A, tu pan jest, panie komendancie. Co pan tak stoi?
– Jasny chuj. Możesz mnie nie straszyć?! Przez te Wasze gadanie sam stałem się jakiś nerwowy w tym miejscu. Mam nadzieję, że to pierwsze i ostatnie dzisiaj takie twoje głupie pytanie… A co, mam rytualne tańce odprawiać? Stoję i patrzę, bo mogę.
– Przepraszam komendancie. Nie chciałem przestraszyć. Przyjechaliśmy z aspirantem z urzędu od razu do pana.
– I co się dowiedzieliście? Mów, mów!
– Kiepsko to szefie wygląda. Urzędowa blokada. Nie ma żadnych przesłanek, żeby udostępnić dom do przeszukania. Żadnych śladów włamania czy zdarzeń na terenie tej posiadłości. W dzień sprawdziliśmy każde okno i każde drzwi. Wszystko zabite dechami jak 10 czy 20 lat temu… No może deski postarzały się, niektóre zbutwiały, ale wszystko wygląda na nienaruszone. Ogrodzenie, mur i teren także bez zmian.
– Kurwa, no to kiepskawo…
– Szefie, to jeszcze nie wszystko. Ktoś nad tym trzyma łapska. Od tylu lat jest niezamieszkały, a jest pod opieką jednej z najlepszych kancelarii prawnych. Bez jasnych i przejrzystych dowodów o włamaniu, czy widocznych naruszeń w strukturach domu, czy chociażby ogrodzenia, to nie ma szans na zezwolenie do przeszukania. A drogą formalną, przedstawiając nasze podejrzenia… yy… znaczy pana… to nas zajebią bełkotem urzędniczym i papierologią na wiele miesięcy, jak nie lat… Teren jest wyjątkowo chroniony prawnie, a do tego jeszcze wisi nad nim konserwator zabytków. Totalna blokada.
– Rozumiem. Dobra chłopaki, dzięki za przepieprzanie się z urzędasami. Lećcie na komisariat napić się kawy. Wystarczy, że ja marznę i moknę.
– Ok, szefie. Jak to wszystko, to lecimy. A szef…? Zostaje jeszcze?
– Ja też będę zaraz leciał. Nie zapomnijcie jeszcze podjechać do pani Barkley. Znowu widzi wszędzie tych jej wymyślonych sekciarzy… Kurwa, tu psychiatra potrzebny. No ale zgłoszenie, to zgłoszenie.
– Pamiętamy. To na razie szefie.
– Czołem.
Komendant naciągnął jeszcze bardziej czapkę na uszy i przeszedł aleję pod skosem w stronę domu. Stanął przy ogrodzeniu i przez chwilę przyglądał się całej okolicy.
„Wzgórze Wisielców… Dom Wisielczy na Wzgórzu… Dlaczego tylko mnie to nie daje spokoju? Wszyscy przechodzą nad tym do porządku dziennego. I to całe gadanie, że nikt tu nie chodzi. Są jak w transie. Daleko od tego miejsca i wszystko będzie w porządku. Hmm… wszyscy się tu wychowali, jakby wyssali to z mlekiem matki… Jakby od małego byli nakierowywani na odpowiednie tory myślenia… Co ja tu robię w tej dziurze? W sumie lepiej zostać przeniesionym na peryferie, niż wylecieć dyscyplinarnie. Gówno wiedzą w wojewódzkiej o łapaniu przestępców! Jebane, proceduralne matoły…! Czasami trzeba działać, jak ta dzicz. Tak czy siak, w tym małym miasteczku znikają ludzie. Różnej płci, wieku, o różnych zawodach, nawet o różnych światopoglądach i politycznych kierunkach. Nic ich nie łączy. Tylko to miasteczko, i to… Wzgórze Wisielców… Dom Wisielczy… Znikają, jakby w jednym momencie, za dotknięciem magicznej różdżki, przenosili się do zaświatów. Żadnych świadków, żadnych tropów, żadnych przypuszczeń. Tylko ten dom… Wiele pytań, a mało odpowiedzi.„
Sięgnął po kolejnego papierosa i zapalił go. Przez chwilę przyglądał się oknom na parterze, a potem przeniósł wzrok wzdłuż ogrodzenia i alei.
– Chcecie kurwa przesłanek, chcecie dowodów… To będziecie je mieli i podpiszecie te papiery szybciej niż wam się wydaje! – krzyknął mężczyzna w kierunku domu, który nieprzerwanie stał spokojnie i przez cały czas wzbudzał swoją mrocznością nieokreślony lęk.
Komendant zaciągnął się jeszcze raz i wyrzucił pstryknięciem nieskończonego papierosa w stronę domu. Odwrócił się, poprawił kołnierz i szybkim krokiem ruszył w stronę samochodu, który zaparkował na poboczu przy drodze w stronę miasta.
Niedopałek papierosa leżał jeszcze delikatnie się żarząc na trawie po drugiej stronie ogrodzenia. Nagle jakaś zakapturzona, ciemna postać podniosła papierosa. Postać była ciężka do określenia i zweryfikowania. Jakby zmieniała dyskretnie i niewidocznie swoje kształty, jakby zanikała na chwilkę, to znowu się pojawiała, jakby się rozpływała częściowo i znowu powracała do pełnych kształtów…. kształtów nieokreślonych… Jakby deszcz ją przenikał, a wiatr nie miał w niej oporu, a z drugiej strony były widoczne krople odbijające się od postaci i powiewające ubranie, bądź szatę, to znowu habit… Jakby setki postaci nakładały się na siebie tworząc przerażający obraz.
Przez deszcz i wiatr było słychać ciche nucenie:
„Raz, dwa, trzy,
Wisielec puka do twych drzwi.
Otwórz umysł na niego,
Nie stanie Ci się nic złego.
Będziesz wisieć z nami,
Będziemy razem latami.
Stryczek już gotowy.
Zerwiemy Twoje okowy.
Zobaczysz inny świat,
U nas każdy jak siostra i brat.”
Komendant skręcał już z alei dębów na ulicę w stronę miasta, gdy nagle się zatrzymał i obejrzał jeszcze raz na dom i miejsce, w którym przed chwilą stał. Przez parę sekund wsłuchiwał się w noc, w deszcz, w wiatr… Przymrużył oczy… Deszcz, wiatr, szum dębów, wszystko bez zmian.
– Wzgórze Wisielców, kurwa twoja mać… Już zaczynam słyszeć ludzi zza grobu, hehehe – zaśmiał się i splunął resztką tytoniu.
Autor: Yok 13 GaW