Siedzieliśmy w tawernie paląc papierosy i pijąc kawę. Milczeliśmy. Nikt nie wspomniał o wczorajszym wieczorze, kiedy rozbawieni włóczyliśmy się po mieście, a z bramy opuszczonej kamienicy wyłoniła się pochylona bezkształtna postać ludzka. Nie było widać jej twarzy, a jednak przykuła naszą uwagę. Szła szybko środkiem ulicy w naszym kierunku, a jadący z dużą prędkością samochód przejechał przez nią i nie zatrzymał się.
– Widziałeś to? – pierwszy odezwał się Brzózka.
– Człowiek – widmo? – zapytał zdziwiony Yoker.
– Chyba mam zwidy, za dużo alko – powiedział Baszta.
Jedno mrugnięcie powiek i człowiek – widmo znikł. A może nie było go wcale. Może to był wytwór naszej wyobraźni. Rozeszliśmy się do domów nieskorzy już do żartów.
Głęboką ciszę przerwał dźwięk telefonów. Niemal wszystkie odezwały się równocześnie. To Darek wysłał wiadomość głosową do wszystkich:
– Zbiórka! trzeba pokazać się w sztabie. Mamy do omówienia wiele spraw związanych z naszą działalnością na polach chwały.
On, zazwyczaj spokojny i powściągliwy w wypowiedziach, wydawał się być czymś mocno poruszony. Co ma nam ważnego do zakomunikowania? Kierowani ciekawością, a może bardziej chęcią przerwania uciążliwej cichości udaliśmy się do biura. Nikogo tam nie było, przynajmniej tak nam się wydawało. Po kilku minutach wszedł sam szef. Trzasnął drzwiami tak mocno, że ściany zadygotały, a wiszące w złotych, inkrustowanych ramkach fotografowane portrety założycieli gildii zaczęły się poruszać tak, jakby te historyczne postacie chciały nam coś powiedzieć ważnego.
– Co tak siedzicie jak na Bałutach!!! Pola!!!! Szykować wojsko!!!! – wykrzyczał jednym tchem, żeby strasznym się pokazać i zrobił przy tym zamaszysty ruch, jakby miał zamiar rozwalić ściany, a nas powyrzucać za okno.
Stawiał nam celownik na sektorach i wydawał komendy krótko, stanowczo i twardo: Bić!!! Lać!!! Ognia!!! Walczyliśmy w takim skupieniu, że każda żyłka wyprężała się niczym drut żelazny. Kiedy przejmowaliśmy sektor i kłódka zamykała się krzyczeliśmy: yes! yes! yes! Bijąc tak po desperacku naszatkowaliśmy sektorów jak kapusty. Dopiero kiedy zajęliśmy centralną prowincję Darek zwolnił, głos mu złagodniał i mówił już zdecydowanie ciszej.
– To tyle. Nara – rzucił na koniec i wyszedł. Przez otwarte okno słyszeliśmy jeszcze trzask zapalanej zapałki, a po chwili miarowe skrzypienie jego butów, coraz cichsze i cichsze.
Liczyliśmy na burzliwą dyskusję o sprawach egzystencjonalnych, może o nagrodach, konkursach, bonusach, a on przeczołgał nas po polach, bagnach i wyszedł. Z zamyślenia wyrwał nas dochodzący z drugiego pokoju ciężki baryton Żylety.
– Jak nie wyszło? Jak nie wyszło? Osobiście uważam eksperyment za bardzo udany. Tylko podałeś mi błędny algorytm. Całą noc nad tym ślęczałem, ale już wiem co się stało. Osłabiłeś obwody… – nastąpiła chwila przerwy, a za moment dodał z nutą triumfu – … Depesh był? Był. Ale ty chcesz dotknąć kształtów przeszłości. A tego nie da się zrobić.
Od razu domyśliliśmy się z kim Żyleta rozmawia, pomimo tego, że drugiego rozmówcy nie było słychać. Dużo czasu spędzał razem z bratem Darkiem w laboratorium, do którego nie zapraszali nikogo, ale bądźmy też szczerzy, nikogo nie interesowało co tam majstrują. Znosili jakieś kable i tarcze, przewody, czasem jakieś szyby i inne szpeje, nikomu już nie potrzebne rzeczy.
– Co to za eksperyment? Wiecie coś o tym? – zaciekawiła się Beatka, a jej przenikliwy wzrok utkwił na drzwiach laboratorium.
– Może go zapytamy? – zaproponował Brzózka, a serce mu zadrgało radośnie, bo ponad wszystko nie znosił nudy.
Żyleta od dawna pracował nad projektorem, który ma wyświetlać trójwymiarowe obrazy na przenośnym nośniku. Czasem w rozmowach nawiązywał do cząstek molekularnych, promieniowaniu elektromagnetycznym, fotonach, ale nikt go nie słuchał. To co mówił było zbyt mądre, by mogli zrozumieć.
– Ciekawy jestem z kim on rozmawia w tak żywiołowy sposób – burknął pod nosem Yoker, a po chwili dodał – z nami prawie wcale nie rozmawia.
– Z nas Darek wyciska wszystkie poty, a jemu nigdy nie zwrócił uwagi, nawet dzisiaj – dorzuciła rozżalonym głosem Beatka. Mówiąc to zwinęła usta w dziubek tak, że wszyscy się roześmiali dając tym samym znak, że popierają jej słowa. To dodało jej odwagi.
– Wchodzimy! – zadecydowała. Wstała z fotela i ruszyła w kierunku pokoju. Podążyli za nią.
– Cześć, jesteście już? – Żyleta zachowywał się tak, jakby się nas spodziewał – Jak wam upłynął wczorajszy wieczór?
– Wczoraj to było wczoraj. Ważne jest to, co jest dzisiaj – szybko odcięła się Liwia poddenerwowana całą niezrozumiałą sytuacją – co TY tu robisz!? Kiedy my wykrwawiamy się na polach chwały.
– Wczoraj jest bardzo ważne, bo bez niego nie byłoby dzisiaj – zripostował Żyleta. Był wyraźnie w bardzo dobrym nastroju.
– A co takiego było wczoraj? – Liwia nie dawała za wygraną.
– Razem z Darkiem testowaliśmy rzutnik hologramowy. Jakby to prosto wytłumaczyć?! Puściliśmy wiązkę lasera na ścianę budynku, obraz odbił się od szyby i tak powstał obraz przedstawiający Depesha, założyciela naszej gildii. Widzieliście go przecież?
– yyy.
– Yyy, co? – jąkaliśmy się zaskoczeni.
– Wiem, że widzieliście. Obserwowaliśmy z Darkami waszą reakcję, ale uciekaliście, ha ha ha ha, niektórzy z was to nawet buty pogubili, tak szybko uciekali. Dał wam szef za to wycisk, co?
Znowu zapadła cisza. Tylko Żyleta śmiał się wesoło. Był w doskonałym nastroju, zadowolony i dumny, że projektor działa.
Autor: Beatka Szczęśliwa