Teraz
Mariusz miał mętlik w głowie. Nie poruszył się nawet, gdy usłyszał za sobą damski głos:
– I co myślisz? – zapytała Marzena.
– Że nie przywykłem w tym domu rozmawiać z nikim innym, oprócz Sary – odpowiedział programista.
– Mówię poważnie! – uniosła lekko głos Marzena i palcem wskazała pracujących techników policyjnych – Myślisz, że posprzątają tam i to będzie dla nich koniec sprawy? Myślisz, że ten gliniarz Ci uwierzył?
– Myślę, że na pewno by się zorientował, jakbym mu zaczął zmyślać.
– Człowieku, to nie jest film, gdzie z góry wiadomo, że policja złapie sprawcę – Marzena naciskała coraz bardziej – dla nich najważniejsze są statystyki. Znaleźć winnego najszybciej jak się da i zamknąć sprawę. Wątpię, żeby znaleźli inny punkt zaczepienia. Znajdą świadka, który widział Cię w nieodpowiednim miejscu i czasie i pozamiatane.
– Chyba, że będę miał świadka, który temu zaprzeczy.
Mariusz wstał od stołu, przeszedł kilka kroków i usiadł na podłodze opierając plecy o ścianę. Sara widząc to szybko przyczłapała i położyła się obok swojego przyjaciela, głowę opierając na jego udzie. Mariusz nawet nie patrząc, położył rękę na jej głowie i zaczął drapać za uchem. Jakby mieli to przećwiczone tysiące razy. Na pewno mieli – pomyślała Marzena. Nie zastanawiając się wiele podeszła do swoich gospodarzy i usiadła obok Sary. Ta, nie otwierając nawet oczu, zamerdała kilkukrotnie ogonem, dając znak, że cieszy się z obecności ich obu. Mariusz i Marzena siedzieli w milczeniu, wpatrując się w niebieskie rozbłyski docierające z zewnątrz. Oboje rozmyślali nad wydarzeniami minionego dnia, a zwłaszcza ostatnich godzin. Mariusz zastanawiał się, jak niewielka zmiana, jaką była przeprowadzka, mająca zapewnić mu ciszę i spokój, wprowadziła zamęt i chaos. I niepewność jutra. Z człowieka wolnego i niezależnego mógł stać się wkrótce podejrzanym o czyn, którego nie popełnił. Ale skoro znalazł się mimo woli w centrum tego zamieszania, może powinien na własną rękę spróbować rozwikłać zagadkę swojego „tajemniczego znaleziska”? Ale jak by miał to zrobić? Przecież nie miał żadnego punktu zaczepienia, poza tym był zwykłym programistą, a nie doświadczonym śledczym. Z drugiej strony jego zaangażowanie w sprawę mogło by zostać odebrane przez policję jako próba zacierania śladów, a tym samym jeszcze bardziej by ściągnął na siebie ich uwagę, jako potencjalny sprawca. Tak bardzo chciał wrócić do swojego życia sprzed tych wszystkich wydarzeń.
Inne myśli zaczęły nachodzić głowę Marzeny. Dotąd zdecydowanie odcinała się od wszelkich wierzeń, czy zabobonów, sugerujących istnienie rzeczy, czy bytów niematerialnych, spraw, których nie dało się logicznie i naukowo wyjaśnić. Bo jak inaczej wytłumaczyć dzisiejsze znalezisko? Skąd Mariusz by mógł o nim wiedzieć? A może właśnie wiedział? Może doskonale zdawał sobie z tego sprawę? Może to wszystko jest zgrabnie wyreżyserowanym przez Mariusza przedstawieniem? A ona ma grać rolę tej, która odsunie od niego podejrzenia? W tym momencie zabrzęczały Marzenie słowa programisty: „Chyba, że będę miał świadka, który temu zaprzeczy”. I może by i mocniej złapała się tej myśli, gdyby nie fakt, że doskonale znała się na ludziach. Potrafiła dostrzec w ludziach zakłamanie i fałsz na odległość. I co, jak co, ale u Mariusza tego nie dostrzegła. Poza tym podobno zwierzęta również wyczuwają złych ludzi, więc Sara na pewno by nie zbliżyła się do kogoś zdolnego do zbrodni.
Nie minęło wiele czasu, a oboje zapadli w głęboki sen.
Nagle coś wyrwało Marzenę ze snu. Nie wiedziała, co było tego przyczyną, w pierwszej kolejności odczuła bowiem dyskomfort spowodowany zbyt długim siedzeniem na twardej i zimnej podłodze. Żałowała, że nie znajduje się w tej chwili w sypialni swojego przestronnego apartamentu na miękkim materacu. Człowiek za szybko przyzwyczaja się do wygody – pomyślała. Policyjni technicy musieli już odjechać, do środka nie zakradały się już bowiem niebieskie rozbłyski, a jedyne światło dawała stojąca w rogu pokoju lampka. Spojrzała w lewo na Mariusza, który siedział obok z szeroko otwartymi oczami. Zastygł jak posąg z przerażonym wyrazem twarzy. Pomachała mu kilkukrotnie dłonią przed oczami, a po chwili pstryknęła palcami.
– Halo! Tu Ziemia! – powiedziała.
Mariusz nie odzywając się, z tym samym, jak maska wyrazem twarzy obrócił głowę w jej kierunku. I wtedy to do niej dotarło – jakieś dziwne dźwięki, stukanie, dochodziło coraz wyraźniej do jej uszu. W pierwszej chwili pomyślała, że to jest deszcz, lecz w oknie przed sobą zobaczyła bezchmurne, gwieździste niebo. Zerwała się momentalnie na nogi. Trochę za szybko, ból spowodowany kilkugodzinnym siedzeniem na zimnej podłodze wywołał grymas na jej twarzy.
– Co to ma być? Co to za dźwięki? – zaczęła wypytywać Mariusza rozmasowując jednocześnie plecy – Nie mów, że… – nie dokończyła.
Mariusz nie odpowiedział, śledził ją jedynie swoim przerażonym spojrzeniem.
– Nie mów, że to jest to, o czym mówiłeś? – wydusiła w końcu z siebie i zaczęła chodzić po pokoju – Skąd to w ogóle dochodzi? Czy nie powinno się już skończyć? Powiesz coś w końcu? – Marzena zrobiła kilka kroków w stronę gospodarza.
– Tak – wymamrotał pod nosem programista.
– Co tak? Może powiesz coś więcej? – Marzena czuła coraz większe zdenerwowanie. A może nawet strach?
– Tak – powtórzył – powinno się skończyć. I się skończyło.
– To może mi wytłumaczysz co się tu dzieje?
– Te odgłosy różnią się od poprzednich. To jakby… – Mariusz szukał odpowiednich słów – nowa wiadomość!
Marzena czuła, jak ogarnia ją panika. Nie mogła sobie na to pozwolić, musiała działać, przejąć inicjatywę. Czy to w firmie, czy w życiu prywatnym – musiała mieć wszystko pod kontrolą. Nie zamierzała siedzieć z założonymi rękami. Rozejrzała się po pokoju, na stole, przy którym siedział wcześniej Mariusz leżał zeszyt i długopis. Niewiele się zastanawiając podbiegła do stołu i zaczęła notować.
W domu nastała cisza, Mariusz jeszcze dłuższą chwilę obserwował Marzenę robiącą notatki. Postanowił wstać, w jego przypadku również nie obyło się bez grymasu bólu. Podszedł do swojej byłej szefowej, która podsunęła po blacie w jego stronę zapisaną kartkę.
– Skąd znasz alfabet Morse`a? – zapytał zaskoczony programista?
– Wujek google prawdę Ci powie – zażartowała – a tak poważnie, po pierwszej wiadomości założyłam, że tu również będą cyfry, i bingo – mamy nową lokalizację. – Marzena obróciła w stronę programisty ekran telefonu.
– Park Śląski? – odczytał lokalizację na mapie – I co z tym zrobimy?
– Jak to co? – Marzena wstała i ruszyła w stronę drzwi – ubieraj buty i jedziemy!
– Jak to jedziemy? – oburzył się Mariusz – jest środek nocy. A poza tym powinniśmy chyba zostawić tą sprawę policji.
– I co im powiesz, że Sara Ci podała te współrzędne? – Marzena wskazała na psa – a poza tym jest już 4.20, akurat taka godzina, że zerkniemy co się kryje za wiadomością i jeszcze zdążymy na 6.00 do biura.
– Chyba Ty zdążysz, zapomniałaś chyba, że moja praca dla firmy się już skończyła.
– Oj, daj spokój, czepiasz się. Bierz kluczyki, Sarę i jedziemy. Ahoj przygodo! – Marzena zaczęła odzyskiwać pewność siebie – I nie zapomnij łopaty – dokończyła mrugając okiem do programisty.
Mariusz założył kurtkę i zawołał Sarę. Wykorzysta wczesną porę i pozwoli jej pobiegać bez smyczy po parku.
Ulice były całkowicie puste o tej porze, dotarcie w okolice parku zajęło im 20 minut, drugie tyle znalezienie miejsca postojowego. W czasie powstawania Osiedla Tysiąclecia chyba nikt nie przypuszczał, że w przyszłości dwa, czy trzy samochody będą przypadały nie na jeden wieżowiec, ale na jedno mieszkanie. W końcu zatrzymali się na parkingu Lidla, wysiedli z terenówki i udali się w stronę przejścia pod równie pustą ulicą Chorzowską. Marzena wyciągnęła telefon z wprowadzonymi współrzędnymi i włączyła nawigację. Do ich uszu dobiegł komunikat: „kieruj się na wschód”. Nawigacja obliczyła czas na pokonanie dystansu na około 10 minut. Dla normalnych ludzi, bo Marzena od razu narzuciła tempo, niczym Robert Korzeniowski w szczycie formy. Sara zdawała się w ogóle nie przejmować sytuacją, korzystała z ogromnej, niczym nie ograniczonej przestrzeni i biegała jak szalona, czasem spoglądając na dwójkę spacerowiczów, chcąc zachęcić ich do zabawy. Ci jednak mieli swoje zmartwienia. Za chwilę wszystko się wyjaśni. Albo jeszcze bardziej zagmatwa – pomyślał Mariusz. Po chwili omal nie wpadł na Marzenę, która niespodziewanie się zatrzymała.
– To już tu? – zapytał.
– Z przykrością stwierdzam, że się pomyliłam – odpowiedziała Marzena.
– W jakim sensie?
– Zamiast łopaty powinieneś zabrać kilof.
Mariusz spojrzał pod nogi – stali pośrodku asfaltowej alejki w samym centrum parku. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, nadaremno. Trafili w ślepą uliczkę. Nagle Mariusz zdał sobie sprawę, że będzie tą wiadomość otrzymywał codziennie. Chyba, że znajdą jakieś rozwiązanie. W tym momencie nogi się pod nim ugięły.
Autor: Thomasinho