Kolejna nieprzespana noc za mną. Teraz to już nie wiem, czy słaniam się ze zmęczenia, czy ze strachu. Verena próbuje mnie chyba jakoś nakierować, ale ja nie rozumiem jej snów. Zabrałam fiolkę i trzęsąc się z zimna i niewyspania, poszłam na górę. Ta banda łachudrów potrafi spać nawet w obliczu takiego stresu. Zazdroszczę trochę, przynajmniej może będą przytomniejsi. Dzisiaj trzeba iść rozmówić się z tym kapłanem i wypróbować lekarstwo. Chciałam oddać drogocenny płyn komuś bardziej na siłach, ale Barnabas też okazał się wykończony. W końcu zniesmaczony naszym zachowaniem krasnolud, w akompaniamencie krzyków Hugo, zabrał lekarstwo i ruszył przodem do łysego kapłana. Poszliśmy na ostateczny test. Albo się udało, albo wszyscy zginiemy. Żeby tylko dali nam wypróbować to lekarstwo.
Dotarliśmy na rynek i krew odpłyneła mi z twarzy. Ten łysy skurwiel, bo już inaczej nie umiem go nazwać, bez ceregieli przywiązał już do pala Heidi. Wściekła, podeszłam do niego i próbowałam tłumaczyć, że mamy lekarstwo. Udało się wymusić przyprowadzenie jakiejś chorej. Jednocześnie strach mnie sparaliżował. A co jeśli nie podziała? Heidi stała przywiązana do słupa, my obok bezradnie patrząc na to, co się dzieje. DwalDil wziął fiolkę i napoił chorą, zawołał że coś się dzieje. Stałam dalej niewiele rejestrując i próbując otrząsnąć się z tego stuporu. Na szczęście Barnabas okazał się być bardziej przytomny. Podszedł do chorej i zaczął ją pobieżnie badać. Okazało się, że jednak lekarstwo zadziałało, ale potrzeba czasu. To, co się wydarzyło po tych słowach, ciężko jest mi opisać czy zrozumieć. Kapłan wykrzyczał, że i tak już za późno i cisnął płonące drwo w stronę stosu. Jednocześnie przepoczwarzył się w coś zielonego i potwornego! Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam. Zrozumienie przyszło trochę za późno. Kultysta Nurglea podszył się pod kapłana Sigmara! Wielki Plugawiciel postanowił po raz kolejny dać o sobie znać. Ocknęłam się z otępienia. Kątem oka zobaczyłam, że Barnabas skoczył w stos i odcina więzy kapłanki. Nie pozostało mi nic innego, jak walczyć o życie swoje i całego miasteczka. Nie jestem żadnym wojakiem, ale w obliczu Zarazy, nie wolno mi uciekać. Sięgnęłam po jedyną posiadaną broń, czyli sztylet i skoczyłam w kierunku tej ohydy.
Wszystko działo się jak w transie. Nie wiem, co mną kierowało, chyba sama Verena dopomogła. Dźgnęłam jednego przemienionego, odciągnęłam uwagę drugiego, żeby powalony krasnolud miał czas się podnieść. Zerkałam niespokojnie w kierunku pozostałych. Młody Valdred wywijał kijem, Barnabas wynosił nieprzytomną kapłankę z płomieni, DwalDil robił, co mógł, otoczony przez kilku zielonych napastników. Kapitanowi straży udało się dosięgnąć kultystę Nurglea. Walczył dzielnie, próbowałam mu pomóc, ale nie udało mi się. Zostałam obryzgana zieloną mazią z trzewi ginącego kultysty, niestety ostatnim ciosem zabrał ze sobą kapitana straży. Ktoś krzyczał, ktoś zaczął podpalać domy, ktoś zebrał resztki straży miasteczka i ruszył na pozostałych przemienionych.
Na szczęście udało się przeżyć. Jak, pozostaje to dla mnie wielką zagadką, ale boję się nawet o tym pomyśleć, a co dopiero głośno pytać. Uratowaliśmy kapłankę. Wszyscy na tyle, na ile potrafiliśmy zaczęliśmy pomagać i leczyć rany mieszkańców. Hugo zabrał nas z powrotem do domu Landolfa. Tam w końcu mogliśmy się umyć, odpocząć, coś zjeść i chyba w końcu zapadłam w sen.
Następnego dnia pojawił się Landolf. Wynagrodził nas zgodnie z obietnicą, za uratowanie jego siostry. Sam stwierdził, że zabiera z tego plugawego miejsca cały dobytek i przenosi się gdzie indziej. Pomogliśmy mu, ile się dało i każde z nas udało się w swoją stronę. Ja wyruszyłam w drogę powrotną do świątyni zdać raport z wykonanego zadania.
Autor: kiciakamyk