W starożytnych pismach napisano, że w ostatnich chwilach tego świata, bogowie powrócą by zobaczyć owoce swojego stworzenia i dokonać dzieła zniszczenia. Mędrcy i kapłani starali się rozszyfrować dokładną datę tego wydarzenia, ale bezskutecznie, jedyne co udało się ustalić, to że koniec był blisko.
Poranek zaczął się jak zawsze, Ibrahim wstał o świcie i przeciągnął w pierwszych promieniach wschodzącego słońca, młodzieniec mieszkał sam. Jego czarne długie włosy zakrywały mu ramiona, nagie ciało mieniło się od potu po gorącej nocy. Założył na siebie togę i zanim zasiadł do posiłku pokłonił się przed ołtarzem opiekunów domu i dziękował za to że słońce wstało po raz kolejny. Wiódł proste życie, nie miał bogactwa ani służby, jego poranny posiłek opiewał zaledwie w pajdę chleba i szklankę zsiadłego mleka, które zostało od wczoraj.
Wyszedł przed domu, jego gospodarstwo nie było duże, dwie kozy pasły się już w zagrodzie, kot wylegiwał na drewnianej ławce pod oknem. Delikatny szum traw smaganych wiatrem nadawał wyjątkowego spokoju temu miejscu, czasem tylko przerwane meczeniem kóz. Chwycił wiadro i gwizdnął, obie kozice pospiesznie przybiegły do furtki w płocie, aby dać się wydoić, jak były wytresowane. Usiadł na niewielkim stołku wsunął wiadro pod płotem. Spokojnym ruchem napełnił je do połowy świeżym mlekiem. Milczącą ciszę przerwał kobiecy głos za jego plecami:
-Kolejny piękny poranek prawda? – delikatny głos, niczym pieśń bogini wypełnił jego uszy.
-Isha wiesz dobrze, że nie powinnaś tu przychodzić – powiedział szorstkim głosem, wpatrując się w spokojną taflę mleka. – Twój ojciec nie pochwala naszych spotkań.
-To nie z jego wyboru tu jestem, tylko Bogów, czy nie tak głoszą nasze pisma?
-To że tu jesteś jest z woli bogów, ale to że TU jesteś, to już twoja wola, a teraz wracaj zanim znowu wpadniemy w kłopoty.
Isha pobiegła w stronę niewielkiego pagórka, na którym stał starszy mężczyzna, trzymając w dłoni rózgę. Ibrahim spojrzał na niego i pomimo znajomego wyglądu, miał nieodparte wrażenie, że nie zna tego człowieka, może i wyglądał jak ojciec Ishy, ale coś było w nim dziwnego.
Dzień mijał pracowicie jak zwykle, słońce już miało się ku zachodowi, kiedy wszystkie jego prace były skończone. Stanął przed drzwiami swojego domostwa, lecz nim wszedł do środka, spojrzał ponownie na wzgórze, postać nadal tam stała, ale tym razem miał wrażenie że to Hebra, jego zmarła przed laty matka. Przetarł oczy, wpatrywał się w człowieka stojącego z rózgą w dłoniach, przymrużył oczy i krzyknął:
-Sobe! – stał z otwartymi ustami, patrząc z niedowierzaniem.
W jego głowie zaczęła kołatać się jedna myśl: ”Sobe? Dlaczego krzyknąłem to imię? Ojciec nie żyje dłużej niż matka, to nie może być on. Mrugnął, postać na wzgórzu zniknęła, pomyślał, że to samotność i zmęczenie płatają mu figle, wiedział, że to nie możliwe, że widział ojca, i że postać tak nagle zniknęła. Wszedł do środka, zdjął brudne od błota buty i zostawił, je przy drzwiach.
-Hebe, piękne imię – odezwał się głos kobiety siedzącej przy jego stole. – Jak coś tak pięknego może brzmieć tak smutno?
-Kim, albo czym jesteś i dlaczego masz twarz mojej matki?
-”Śmiertelni nie są w stanie ogarnąć boskości i pojąć planów jakie przed nimi stawiają”
-Dlaczego cytujesz mi święte pisma? Czego odemnie chcesz?
-”Boskie są wyroki, które prowadzą do wieczności, ludzkie są decyzje, które ich od nich odwodzą” a teraz śpij
Osunął się na ziemię, zapadł w głęboki sen, zobaczył w nim początki stworzenia i cierpienie tego co nastąpi. Płonące pola i płaczące dzieci, rzeki wypełnione krwią i czterech jeźdźców dosiadających demonicznych wierzchowców, każdy przyodziany w czerń. Kościany palec wyłonił się spod jednej z szat i wskazał prosto na niego.
Rano obudził się zlany potem, jedwabna pościel przykleiła się do jego nagiego ciała. Starzec wstał i spojrzał przez okno, na swoje włości. Z okna na szycie jego marmurowego pałacu, widział miasto i pola rozciągające się za jego murami.
-Ostatnie chwile świata, nie będą spędzone w cierpieniu, ale w ciszy poranka – wyszeptał do siebie. – Dzieło zniszczenia zostało rozpoczęte. Teraz pora doczekać jego końca.
Autor: A.A.