Home / Opowiadania / kiciakamyk / Spieszy Ci się?

Spieszy Ci się?

Wydawałoby się, że dzień był ułożony i dopięty godzinowo ze wszystkim. Codzienność przy trójce dzieci, psie i pracy zawodowej, jak zwykle wymaga dobrej organizacji, ale przy odrobinie planowania i oczywiście ciągłego życia z kalendarzem da się ogarnąć. Miałam ustawione wszystko perfekcyjnie i właśnie wracałam z psem ze spaceru, gry najstarszy dzwoni:
– Mamo, jestem już po tym wyjściu klasowym i powinienem jechać komunikacją do domu, ale jest jeden w sumie nie tak mały problem.
– No co tak się zadziało?
– No bo tego… Siedzę w galerii handlowej na kiblu, przegryzając czekoladę i mam sraczkę stulecia.
Milknąc i będąc świadomą, że genetycznie niedaleko pada jabłko od jabłoni, momentalnie dotarła do mnie waga sytuacji, więc tłumiąc wybuch śmiechu i szybko analizując rozkład godzinowy pytam:
– Jesteś w stanie dotrzeć do pętli tramwajowej? Za jakieś pół godziny pewnie będę w stanie Cię odebrać.
– No ok, zaraz spróbuję ogarnąć – rzuca przed rozłączeniem się.
Wróciłam do chaty i szybko zmieniam plany. W takim razie odbiorę najpierw najmłodszego z przedszkola, potem średnią ze szkoły (nie odwrotnie, jak to było w planach), po czym pojedziemy szybko po najstarszego i zdążymy wrócić do chaty, żeby mąż ogarnął odstawienie auta do mechanika i zdążył wrócić przed początkiem mojej pracy. Luuuuuzik! Damy radę! Od zmiany planów niewiele czasu zajęła szybka akcja. Pojechałam do przedszkola. Młody nawet w miarę szybko się ubrał. Wsiadamy do auta i jedziemy po średnią. Nie upłynęło nawet pięć minut i słyszę z tyłu:
– Mama, siku mi się chce.
No oczywista oczywistość, zawsze jak się człowiek spieszy, to jakieś siku się musi pojawić! No ale z pięciolatkiem się o tym nie dyskutuje. Dobra, trybiki w ruch:
– Zrobisz jak dojedziemy pod szkołę, tam jest taki zarośnięty parking, więc damy radę.
Podjechaliśmy, udało się odcedzić małolata i z niepokojem patrzę na zegarek i okolicę, a średniej nie widać. W końcu idzie… Spacerowo-tiptopowym tempem, rozglądając się wokoło. Zaczęłam machać i krzyczeć, żeby się pospieszyła, na co ona nonszalancko:
– Spieszy Ci się gdzieś?
Zmełłam w myślach przekleństwo i wyjaśniam, że jak zaraz do auta nie wsiądzie, to jej starszy brat się posra czekając na pętli tramwajowej. Oprócz wybuchu śmiechu, nadało to jednak wagę sytuacji i przyspieszyła działania. Wyjeżdżając spod szkoły zobaczyła jeszcze informację, że dzisiaj po południu jest festyn i oczywiście zgłosiła na niego chęć, ale solennie zapewniła, ze transport ogarnie sama w postaci rowerowej. Zgodziłam się i reszta punktów programu do momentu powrotu do domu i mojego szykowania się do pracy poszła już gładko. Uzgodniliśmy, że młoda jedzie rowerem na festyn i sobie z niego wróci o wyznaczonej godzinie. Zapytałam więc:
– Masz wszystko przygotowane do wyjazdu, bo za 20 minut musiałabyś ruszać.
– Jasne, daj mi chwilę poczytać.
No dobrze, skoro ma, to ma. Zaczęłam się sama ogarniać. Po 10 minutach przychodzi i mówi, że też już będzie powoli się zbierać.
– Ok, masz kask?
– Tak
– A blokadę rowerową?
– Yyyyy, a gdzie jest?
– No nie wiem, to Ty ją dwa dni temu używałaś przecież.
Wrzask, pisk i niedowierzanie:
– No ale nie wiem, gdzie jest! Pomóż mi szukać!
– Teraz nie mam czasu, muszę się do pracy wyszykować. Poza tym, pytałam 10 minut temu, czy jesteś gotowa, to kazałaś mi się oddalić w pośpiechu, bo chciałaś czytać.
– Jesteś straszna! Nic mi nie pomagasz – usłyszałam jeszcze w momencie, kiedy wybiegła na zewnątrz szukać. Westchnęliśmy tylko razem z mężem i czekaliśmy aż wróci.
– Mam blokadę, ale nie mam do niej kluczyka! – zaczęła już rycząc średnia.
– Czy to jest dokładnie ten sam kluczyk, który luzem wyrzuciłem Ci z plecaka przy robieniu w nim porządków wczoraj? – spytał mój mąż – I czy przypadkiem nie kazałem odłożyć Ci go na miejsce?
– No ale ja nie wiem, gdzie on jest!
– Zapewne tam, gdzie go wczoraj odłożyłaś, czyli na miejscu, prawda? – nie poddawał się mój mąż. Młoda poleciała z płaczem do pokoju. Po kilku minutach wróciła z kluczem w ręku. Pakuje plecak i zaczyna się ubierać.
– A portfel sobie zabrałaś? – rzucam niewinnie. Powiem Wam, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, to już kilkukrotnie byłabym martwa.
– A muszę?
– No oczywiście, że nie. Myślę, że nie chcesz sobie kupować żadnych pierdół na tym festynie. Ani lodów, ani waty cukrowej…
Spojrzenie wyrażało chęć uśmiercenia mnie w męczarniach. Z głośnym tupaniem poszła do góry i wrzeszczy:
– Gdzie ja mam kasę?!
Na to tylko spojrzeliśmy z mężem na siebie i ze stoickim spokojem stanęliśmy razem przy schodach, czekając aż nasza latorośl poradzi sobie z kolejnym atakiem beznadziei sytuacji. W końcu okazało się, że zabrała już wszystko. Z dziesięciu minut przygotowań zrobiło się dwadzieścia, ale kto by liczył czas, wiedząc że przecież jest już w pełni gotowy, prawda? Czy mnie się gdzieś spieszy?

Autor: kiciakamyk

Tagi:

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *