Mimo później pory, na miejscu momentalnie zebrał się tłum zaciekawionych ludzi. Migające na zmianę niebieskie i czerwone światła na dachach radiowozów miały niezwykły wręcz dar przyciągania okolicznych gapiów, którzy poza staniem i wspomnianym gapieniem się, nie mieli najwyraźniej nic lepszego do roboty.
No chyba, że nagrywanie całego wydarzenia za pomocą telefonów – nawet niespecjalnie się z tym kryjąc – aby później mieć o czym opowiadać rodzinie i znajomym przy świątecznym stole.
Jakby jeszcze tego było mało, zdążył się też pojawić samochód dziennikarzy, którzy oczywiście natychmiast wyskoczyli z całym przygotowanym wcześniej sprzętem, bez wahania zabierając się do roboty.
Tuż za nimi nadjechał stalowoszary pojazd, wjeżdżając lekko bocznymi kołami na chodnik tak samo, jak i wóz dziennikarzy. Potem drzwi od strony kierowcy otworzyły się i na delikatnie przyprószonym śniegiem betonie swą stopę postawił Aaron Kazashii. Wysiadając i zapinając guzik ciemnego płaszcza, jednocześnie podążył pochmurnym spojrzeniem za dziennikarzami, za którymi miał okazję jechać przez pewien odcinek drogi. Nawet myślał o wlepieniu im mandatu za przekroczenie prędkości, ale już i tak był spóźniony, a śpieszył się na miejsce przestępstwa… Oni najwyraźniej też.
Słysząc trzaśnięcie drzwi z drugiej strony samochodu, wymienił spojrzenie z nieco niższym i nieco pulchniejszym kolegą, który skulony próbował ukryć dłonie przed zimnem w kieszeniach zdecydowanie za lekkiej na takie mrozy kurtki.
– Dzisiaj chyba też nie wrócimy szybko do domu – westchnął Hideo zmęczonym głosem, wypuszczając przy tym z ust białą parę. Pod oczami mężczyzny malowały się już mocne cienie, a na szyi zwisała mu plakietka z odznaką policyjną, którą chyba częściej miał na sobie, niż nie.
Aaron odpowiedział mu równie ponurym westchnięciem, trzasnął drzwiami po swojej stronie, a następnie obydwaj skierowali się ku wejściu do budynku, na szczęście unikając spotkania z reporterką, która już zaczęła relacjonować całe wydarzenie do kamery.
Znajdowali się pod jednym z popularniejszych w mieście sklepów jubilerskich, w okolicach samego centrum. W tej jednak chwili żadne świecidełka na wystawie (nie licząc kurtyny złotych światełek w oknach) nie kusiły przechodniów do odwiedzenia sklepu i kupienia ich, bowiem ktoś niezwykle się postarał, aby drogocenne przedmioty nikogo nie raziły w oczy swoim pięknym wyglądem.
Otwarte na oścież oszklone drzwi wejściowe zostały już oczywiście odgrodzone żółtą taśmą, której pilnowało dwóch mundurowych o znudzonych minach i lekko już zaczerwienionych z zimna nosach oraz policzkach.
Aaron nie miał najmniejszych wątpliwości, że i oni raczej woleliby być teraz w domu, zamiast marznąć tyle czasu na straży miejsca oględzin.
Ukazując im mimochodem swoje odznaki (swoją Aaron wyciągnął na chwilę z kieszeni), mężczyźni przepłynęli pod żółtą taśmą do mocno oświetlonego, jasnego pomieszczenia, które przyozdabiały dwie niewielkie, skromnie ale ładnie wyglądające choineczki oraz gdzieniegdzie ciemnozielone łańcuchy, kokardki i inne świąteczne ozdoby. Wokół natomiast nie brakowało krzątających się z aparatami oraz specjalistycznym sprzętem techników kryminalnych, którzy starali się zabezpieczyć możliwie jak najwięcej śladów, mogących pomóc złapać odpowiedzialnego za całe zamieszanie.
A jednak, jak na miejsce rabunku, było tutaj zadziwiająco czysto. Znaczy – to akurat normalne, bo na tym polegała kradzież. Ale zazwyczaj pod butami było czuć kawałki szkła ze zbitych gablot, a wokół walały się porozrzucane przedmioty, w tym też czasami część łupów, które złodzieje gubili podczas ucieczki. Tutaj natomiast, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie zastali nawet odcisku buta, który mógłby należeć do złodzieja, co niewątpliwie wskazywało na profesjonalistę w swoim „fachu”.
Dostrzegając nowo przybyłych, odwróciła się ku nim kobieta o kruczoczarnych lokach związanych w kucyk z tyłu głowy. Tak samo, jak wszyscy obecni tu technicy, na dłoniach miała założone gumowe rękawiczki.
– No nareszcie – rzuciła na ich widok na wpół zadowolonym, wpół znudzonym tonem, bo zmęczenie o tej porze było najwyraźniej cholernie zaraźliwe.
– Wybacz, Ji-Ah. Coś dziwnego nas zatrzymało po drodze – odparł Aaron. – To co mamy?
– Nasz „Grinch” znowu o sobie przypomniał – odpowiedziała ku niezadowoleniu całej trójki. Ten pseudonim był już im wszystkim NIESTETY znany. – Od początku tygodnia bardzo się starał, żebyśmy mieli pełne ręce roboty przed świętami i tym razem nawet zostawił wiadomość, żebyśmy nie mieli wątpliwości, komu za to dziękować.
Kobieta zaprowadziła ich przez sklep do głównej lady, w tej chwili doszczętnie ograbionej z cieszących oko kamieni, łańcuszków i pierścionków, oraz mniej zachwycających ich cenami. Ale coś tam jednak uwagę przyciągało… A konkretnie namalowana jaskrawym, zielonym sprejem, bardzo czytelnym pismem, wspomniana przez policjantkę wiadomość, której intencja zdecydowanie nie spełniała się u pracujących tu policjantów.
„Książę Złodziei Życzy Wesołych Świąt ;)”
– A patrzcie na to – rzuciła kobieta, następnie odwracając się do techników. – Chłopaki! Zgaście światło na moment.
W pomieszczeniu zrobiło się dużo ciemniej, nawet mimo złocistych światełek zdobiących okna i choineczki… I ogromnego, świecącego napisu na blacie.
– Fluorescencyjny – rzekła Ji-Ah, kiwając głową z ironicznym uśmieszkiem.
Aaron westchnął ponuro.
– Nie dość, że złodziej, to jeszcze arogancki.
*
– A co to ma być?
Stojąca za barem dziewczyna, przeniosła spojrzenie z ozdobnego pudełeczka, które chwilę wcześniej wylądowało przed jej nosem, na siedzącego przy ladzie, uśmiechającego się łobuzersko chłopaka.
– Prezent świąteczny – obwieścił z dumą, nonszalancko opierając się łokciem o blat.
Dziewczyna niepewnie otworzyła pudełeczko z nazwą sklepu na wieku, w którym znajdowała się niewielka… chyba bransoletka, złota, z kolorowymi zawieszkami w motywie Świąt Bożego Narodzenia. Na jej widok dziewczynie aż oczy zamigotały, a jednak ponury nastrój zdecydowanie wziął górę. Prychnęła lekko, wpatrując się w darczyńcę z podejrzliwym, a właściwie już krzeszącym gniewne iskry spojrzeniem.
– Żarty sobie robisz? – Machnęła palcem na zawieszony na ścianie niewielki telewizor. – W wiadomościach gadają o włamaniu na sklep jubilerski, a ty przed nosem stawiasz mi drogą biżuterię, dziwnym trafem właśnie z tego sklepu? – Odłożyła pudełeczko na blat.
– Że niby ją ukradłem? – Chłopak wskazał siebie palcem. – No co ty, Kali…? Przecież wiesz, że z tym skończyłem.
– Mhm, dlaczego ci nie wierzę? – zapytała, krzyżując ramiona.
– Nie wiem, ale bardzo mi to rani serce – odparł demonstracyjnie, chowając błyskotkę z powrotem do kieszeni. – Ale nie chcesz, to nie.
– Dantee… Powiedz, że nie masz z tym nic wspólnego – powiedziała, nachylając się nad ladą i jednocześnie zaciskając dłoń na ściereczce, którą polerowała naczynia.
W jej głosie ewidentnie dominowało ostrzeżenie, a nie błaganie. Więc chłopak przyjął na twarz na tyle poważną minę, na jaką tylko było go stać i również nachylając się ku niej, odparł:
– Nie mam z tym nic wspólnego.
– Aish! – parsknęła gniewnie, rzucając ścierką o blat.
– No co!? Powiedziałem, co chciałaś przecież!
– Masz powiedzieć prawdę, a nie to, co chcę usłyszeć!
– Mam powiedzieć prawdę po tym, jak skłamałem!?
Górna warga barmanki gniewnie zadrżała, na moment ukazując zaciśnięte zęby.
– Hej!
– No co!?
– Chcesz umrzeć!?
– Kali… – Postanowił się trochę poprzymilać. – Przysięgam, że z tym skończyłem, naprawdę. No mi nie wierzysz?
– Dla twojego dobra, lepiej, żeby to była prawda – powiedziała przyciszonym, ale złowieszczym tonem. – Bo stać cię na dużo więcej – dodała, biorąc się za polerowanie filiżanek.
– Wiem i właśnie dlatego, wezmę się za coś poważniejszego – oświadczył z dumą.
Kali spojrzała na niego spode łba.
– Mam nadzieję, że legalnego – odpowiedziała z nutą oczywiście ostrzegawczego tonu.
– A co z tobą? Ciebie też stać na o wiele więcej, niż stanie za barem.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko z błyskiem w oku.
– Już ci mówiłam, że to tylko na chwilę. Niedługo odbywa się casting na Idolów i zamierzam wziąć w nim udział.
– Łoł, łoł, łoł, moment chwila… – Dante podejrzliwie zmrużył oczy. – Mówisz o tych wychudzonych, tańczących i śpiewających celebrytach, w krótkich spódniczkach i kolorowych włosach, którym nie wolno randkować?
Warga dziewczyny po raz kolejny drgnęła gniewnie.
– Ty to zawsze humor musisz zepsuć – rzekła z przekąsem, mocniej wycierając kolejną filiżankę.
– Ja się po prostu martwię, że jak się kiedyś spotkamy, to będziesz wcinać samą sałatę. Jakbyś już teraz nie wyglądała mizernie.
Blat kolejny raz dostał rykoszetem od biednej ścierki, która mimowolnie stała się przedmiotem wyładowania złości.
– No co, powiedziałem prawdę przecież! Też ci nie pasuje!?
Kali wbiła w Dantego gniewne spojrzenie.
– I tak to zrobię. Czy ci się to podoba, czy nie – obwieściła. – A pieniądze z tej roboty są mi potrzebne na przygotowania do castingu. Więc mógłbyś mi już przestać przeszkadzać i iść wreszcie do domu.
– Dobra. – Uniósł ręce w geście poddania. – Już nic nie mówię.
– Obiecanki cacanki – rzuciła pod nosem, podczas kiedy Dante dopił resztkę soku i zaczął grzebać w kieszeniach.
Na blacie po chwili z głośnym plaskiem padły pieniądze. Dziewczyna podejrzliwie zmarszczyła brwi.
– Też ukradłeś?
– C-cooo…? No daj spokój! – oburzył się nerwowo, tym razem chyba nawet szczerze. – Nie pamiętasz? Pograłem trochę z taką jedną kapelą. Zapłacili i jeszcze coś mi z tego zostało!
Wciąż nie była przekonana, ale nagranie ze wspomnianego występu akurat widziała. Nie sądziła po prostu, że Dante cokolwiek z tego zaoszczędził, choć wcale nie było tych pieniędzy dużo. A już tym bardziej nie oczekiwała, że zainwestuje je w nią. Ale dobra, niech mu będzie… Odpuściła trochę.
– Za dużo, jak na szklankę soku – rzuciła już spokojniej.
– Napiwek. – Uśmiechnął się łobuzersko, opierając przedramię na blacie.
Ponieważ Kali wciąż wpatrywała się w niego mimo wszystko podminowanym spojrzeniem, uznał, że może faktycznie lepiej już zniknąć, więc podnosząc się z wysokiego krzesła, rzekł:
– Okej. Ja się będę zbierać. A ty rób, jak chcesz – dodał, unosząc ręce w stylu „ja nie biorę odpowiedzialności za jakiekolwiek skutki uboczne”. A na koniec rzucił jeszcze: – Napiszę później.
– Nie pisz – odparła, patrząc za odchodzącym chłopakiem.
– To zadzwonię! – rzucił przez ramię, nie zatrzymując się.
– Nie odbiorę!
– To do później!
– Aish, co za drań… – powiedziała już do siebie. Potem spuściła spojrzenie na pieniądze, które zostawił Dante i po chwili sięgnęła po nie, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. A potem wróciła do pracy.
Oboje nie mieli pojęcia, że siedzący w kącie kawiarni mężczyzna, dyskretnie przysłuchiwał się ich rozmowie.
Już po przekroczeniu progu kawiarni w uchu Dantego zjawiła się bezprzewodowa słuchawka, a idąc przed siebie, jednocześnie sięgnął do kieszeni po niewielki odtwarzacz muzyki. Minąwszy kawiarnię, w której pracowała Kali, przystanął jednak i odwrócił się, jeszcze raz spoglądając na budynek. Przed oczami przeleciało mu zdanie, które wypowiedział do dziewczyny jeszcze parę minut temu: „Wezmę się za coś poważniejszego”.
Uśmiechnął się łobuzersko.
– Sklep jubilerski, to jest nic – rzucił do siebie cicho. – Dopiero zaczynam.
Włączył muzykę, zrobił popisowy obrót w tył i wesołym krokiem ruszył w swoją stronę.
Nie zauważył, że z kawiarni wyszedł jakiś mężczyzna, obserwując go dyskretnie.
Autor: Wiktoria Stankiewicz