Home / Opowiadania / argendor / Ad Astra

Ad Astra

Rozdział 1 – część 1

Ten sojusz wymagał już zbyt dużo. Zbyt dużo zasobów, zbyt dużo wysiłków i przede wszystkim zbyt dużo cierpliwości. Od początku było trudno przez wzajemne niechęci dwóch frakcji o równej sile. Nie wchodziła więc w grę otwarta walka. To byłaby rzeź dla obu stron. Bardzo wyniszczająca rzeź. A jak nie od dzisiaj wiadomo, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Inne słabsze frakcje pilnowane do tej pory przez sojuszników tylko czekały na chwilę ich słabości bądź nieuwagi, i przysparzały swymi zapędami dodatkowych kłopotów. Więc sojusz trzeba było utrzymać. Sprawę nie ułatwiały ciągłe kłótnie między sojusznikami. Ciągłe „omyłkowe” atakowanie instalacji i sektorów należące do sojuszników, ciągłe wytykanie i obwinianie już prawie przerodziło się jawne oskarżanie. Żadna ze stron nie była święta, wszyscy chcą ugrać jak najwięcej a cel uświęca środki. Wina była obopólna. Ale sojusz, który trwał od jakiegoś czasu trzeba było utrzymać chociaż do końca kampanii. Sojusz wisiał na włosku, i wiedziały o tym obie strony. Została więc wyznaczona delegatura. Niewielkim myśliwcem dalekiego zasięgu leciało sześć osób delegacji i troje załogi. Najważniejszą osobą tej delegacji była komandor Kiciakamyk. To od jej opanowania i umiejętności politycznych zależało powodzenie rozmów, więc w czasie kilkugodzinnego lotu na sojuszniczą stację w której miał się odbyć cały cyrk, obmyślała strategię i możliwe scenariusze. Wraz z nią w skład delegacji wchodził: kapitan Giebeha, jej zaufany człowiek i prawa ręka na mostku, dwóch marines do ochrony i dwóch z czterech szpiegów przysłanych dwa dni temu na jej statek przez admiralicję albo nawet zarząd korporacji. Tak, to właśnie korporacje trzymają w garści wojsko, opłacając i dając niezbędny sprzęt. To korporacje prowadzą wojny między sobą. Nie ma krajów, są tereny korporacji. Nieważne kto skąd pochodzi, tylko do jakiej należy korporacji. Jeden ze szpiegów w stopniu chorążego miał też uczestniczyć w rozmowach. Czuła do nich niechęć i chętnie pozbyłaby ich się ze swojego otoczenia. Na całe szczęście oprócz regulaminowych grzeczności nie nagabywali a nawet starali się unikać kontaktu z nią i z kapitanem Giebehą.

Po dotarciu na miejsce, w dokach stacji powitał ich człowiek w prostym, ale schludnym i zadbanym ubraniu.  Nie wyróżniał się. Wyglądał jak oficer, ale nie miał munduru na sobie. Jego wyższość było widać po ruchach. Był szczupły, dobrze zbudowany, średniego wzrostu. Miał twarz z rodzaju tych, która nie zapada w pamięć, a do niej przyklejony wyuczony, życzliwy uśmiech.

– Następny cholerny szpieg. – pomyślała komandor. Towarzyszyło mu czterech ludzi ochrony uzbrojonych w paralizatory. Przy jej marines wyglądali mizernie, pomimo tego, że byli muskularni i zapewne dobrze wyszkoleni. Uzbrojeni byli w krótkie pałki paralizatorów, których można było też używać jako broń palną z krótkim zasięgiem.

– Witamy serdecznie na naszej stacji. Nazywam się Karl Noders, i będę Państwa przewodnikiem. – uścisnął dłoń wszystkim nie zmieniając wyrazu twarzy. Spojrzał na marines.

 – Niestety nie możemy wpuścić nikogo uzbrojonego na teren stacji, więc proszę aby Państwa ochrona zdała broń naszemu bosmanowi.

– Z ochrony Nodersa wysunął się jeden człowiek i skłonił nieznacznie. – Gdy będą Państwo opuszczać naszą stację broń oczywiście zwrócimy. Do tej pory niestety musi zostać złożona w depozycie. W zamian, możemy zaoferować przepisowe paralizatory które widzą Państwo u naszej ochrony, chociaż zapewniam że nic państwu nie grozi i nie będą one potrzebne. Gwarantuję Państwa bezpieczeństwo własną głową.

– Niestety musimy odmówić.  – oponował Giebeha. – Nie możemy przecież zostać bez zaufanej ochrony. – ostatnie dwa słowa znacząco podkreślił.

– Kapitanie, czy widział pan kiedyś aby jakiś marines dobrowolnie oddał swoją broń i to jeszcze podczas pełnienia obowiązków? – powiedziała Kiciakamyk do Giebeha, a marines pokazali zęby w szerokim uśmiechu.

– Ponadto ufam, że nic nam tutaj nie będzie zagrażało i ochrona oferowana przez pana Nodersa w zupełności wystarczy. Jesteśmy na stacji sojuszników, a nie w kopalni kobaltu pełnej podpitych górników. Oczywiście marines zostaną tutaj i będą pilnowali, aby obsługa naszego myśliwca się nie „zagubiła”.

– Tak jest! – marines zasalutowali, obrócili się i szybkim krokiem pomaszerowali w głąb doku gdzie stał myśliwiec. Widzieli też jakie zadanie dostali, nie chodziło o załogę myśliwca, tylko oto by nikt obcy nie węszył wokół niego.

– Dobrze, jeśli pani komandor tak uważa, nie będę się upierał. – odpowiedział Giebeha. – Oboje wiedzieli że muszą iść na ustępstwa i że nie mają wyjścia. Piloci myśliwca to też świetnie wyszkoleni ludzie, równie dobrze potrafiący zadbać o własne bezpieczeństwo i sprzęt. Utrzymanie sojuszu jest ważniejsze.

– Czy możemy już ruszać? – zapytała Nodersa z powrotem przywdziewając wyuczony lekki uśmiech.

– Oczywiście. Pragnę jeszcze uspokoić pana kapitana, że nasza ochrona to również elitarne jednostki, i naprawdę nikt nie będzie nas niepokoił. Dodatkowo na czas państwa pobytu, osoby przebywające na stacji wraz ze zbędnym czasowo personelem zostały oddelegowane na inną placówkę.  – Spojrzał na bosmana i nieznacznie kiwnął do niego głową. Bosman został lekko w tyle, tak by nikt go nie usłyszał, uruchomił komunikator umieszczony w uchu i powiedział do mikrofonu kilka słów, po czym dołączył z powrotem do ochrony delegacji. Doszli do wyjścia z doków. Noders odwrócił się do trójki delegatów ( jeden ze szpiegów został wraz z obsługą myśliwca).

– Niestety, zanim wejdziemy na pokłady stacji musimy sprawdzić, czy nie mają Państwo ukrytej broni. Muszą Państwo przejść przez bramki wykrywaczy. Przykro mi bardzo, ale nakazuje tak regulamin. Każda osoba która przybywa na stację musi się stosować do niego bez ustępstw. Kwestia bezpieczeństwa. Zapewniam że niczego Państwo nie odczują i nie będzie żadnych nieprzyjemnych doznań.

– Dobrze, miejmy to za sobą. – powiedziała Kiciakamyk, a Giebeha tylko kiwnął głową.  Chorąży nie odzywał się w ogóle, szedł ze wszystkimi dyskretnie rozglądając się dookoła. On miał swoje rozkazy, komandor z kapitanem wiedzieli o tym i ignorowali jego obecność. Jednak pomimo niechęci do szpiega starali się mu chociaż trochę pomóc skupiając uwagę Nodersa na sobie. Było to trudne, bo o czym można rozmawiać z obcą osobą i to jeszcze z innej frakcji, która w każdej chwili mogła stać się wrogą. Po przejściu przez wykrywacze broni Noders zaprowadził ich na ruchomy chodnik, który wznosząc się co jakiś czas na kolejne piętra, zaprowadził ich do tarasu widokowego na samym szczycie stacji. Z okien tarasu rozpościerał się widok na cały sektor. Zeszli z chodnika i stanęli przy jednym z okien. Widok z okna ukazywał układ planetarny jednej z gwiazd, czerwonego karła a w jego pobliżu lśnił odbitym blaskiem niewielki kształt. Tym kształtem był ogromny pancernik Cień Feniksa. Duma Komandor Kicikamyk, jej okręt. Jednostka która wyszła cało z niejednej bitwy. Jedna z najlepszych w korporacji ofiarowanych wojsku. Wygląd Feniksa przypominał taran, który ma sforsować bramę nieprzyjaciela. Nie mógł podlecieć bliżej stacji na której miały odbywać się pertraktacje. Kwestie bezpieczeństwa. Obawiano się ich. Obawiano się jej. I to dawało pani komandor dużą satysfakcję. Okręty wojenne sojuszników zostały po drugiej stronie stacji w takiej samej odległości do niej co Phoenix. Także nie mogły podlecieć bliżej na czas rozmów. Kwestie bezpieczeństwa. Po paru minutach patrzenia się w przestrzeń odwróciła się od okna w stronę Nodersa, który też chyba przypatrywał się Feniksowi.

– Kiedy zaczną się rozmowy? Kiedy Wasza delegatura będzie gotowa? – zapytała komandor.

– Najpierw mam Państwa oprowadzić  po naszej stacji i pokazać ciekawsze miejsca. Później zaplanowany jest mały poczęstunek i krótkie występy…

– Zbytek łaski. – przerwał Giebeha Nodersowi w pół zdania. – Nie możemy od razu przejść do rozmów?

– Niestety panie kapitanie. Mam ścisłe instrukcje i nakazano mi się ich trzymać. Jeśli Państwo chcą możemy przejść dalej do…

W tej chwili uwagę wszystkich przykuł bardzo jasny błysk na tle czerwonego karła. Spojrzeli w tamto miejsce i przypatrywali się chwilę w milczeniu.

Ciąg dalszy w kolejnym wydaniu

Autor: argendor

Tagged:

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *