Niska blondynka o niebieskich oczach otworzyła w zamyśleniu drzwi tawerny. Po tak wyczerpującym dniu miała już tylko ochotę się napić… Czarna ambrozja, kosztowny trunek, ale jedyny słuszny. Z zamyślenia wyrwał ją gwałtownie krzyk i brzdęk tłuczonego szkła.
– O nie! Znów nie w porę! – pomyślała.
Chciała po cichu się wycofać, ale nie zdążyła. Zauważyli ją! Czterech najważniejszych jeźdźców na tej wojnie krzyczało coś jeden przez drugiego.
– To oni! Mam nadzieję, że to widzisz – powiedział jeden.
– Oczywiście, że to widzi, szefowa widzi wszystko! Tylko nie reaguje! – wykrzyczał drugi.
Blondynce zakręciło się w głowie.
– Jeszcze nie zdążyłam się napić, a już się pode mną nogi uginają. – pomyślała z żalem patrząc na niknący w oddali zarys karczmarza.
Z drugiej strony w ogólnie narastającym chaosie dało się słyszeć wyzwiska i głosy broniących się oskarżanych. Nagle ktoś zbił kufel, ktoś inny wyciągnął miecz. Było już za późno na pokojową pogawędkę, rozpętało się! Rzuciła się nieporadnie, by powstrzymać raczkujący jeszcze huragan, ale nie zdążyła.
Nagle poczuła ból w ramieniu, spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła strużkę czerwieni spływającą w dół ręki. Potem z tyłu padł ogłuszający cios.
– To dziwne – pomyślała tracąc kontakt z rzeczywistością – nawet nie wiem, o co chodzi.
Ocknęła się w pustym pokoju. Nie było tu drzwi, ani okien. Ściany zostały jedynie pobielone. Leżała na podłodze. Było ciemno. W oddali usłyszała głos:
– Nie martw się, załatwiłem z tym co wróci, że On to zrobi. Nic nie będziesz musiała!
Spróbowała się podnieść, aby zlokalizować źródło dźwięku.
– Ale dlaczego ktoś ma za nią coś zrobić? Czyje to mają być decyzje i jakie? – pomyślała i znów straciła przytomność!
Gdy ponownie otworzyła oczy jej oczom ukazała się wroga armia. Popatrzyła za siebie i z przerażeniem stwierdziła, że nikogo nie ma. Dobrze, że sojusznik jest wyrozumiały – poczeka, ale czy wytrzyma do końca tej wojny? Przecież chcieli się dogadywać! Zrobiła wszystko, żeby się z nimi ułożyć, bo tak chcieli! Nagle zewsząd zaczęły otaczać ją płomienie!
– Gdzie jest pomoc? – pomyślała próbując resztkami sił dobrnąć do końca zmęczenia.
– Po co? Za mocno naciskasz. Nie warto! – usłyszała głos tego co wrócił.
– Ale…. przecież chcieliście! Czemu teraz tu taki bałagan?
Wokół ogień rozszalał się na dobre. Już nic nie widziała oprócz pożogi. Wszystko płonie! Ona płonie! Ostatkiem sił zdołała poderwać się do biegu.
– Tylko ucieczka! – zdążyła pomyśleć i znów zemdlała.
Gdy się obudziła, ze zdziwieniem, ale także ulgą stwierdziła, że nie czuje już niczego. Rozejrzała się wokoło. Leżała na czystym i wygodnym łóżku w dziwnym pomieszczeniu. Panował półmrok. Gdy oczy przyzwyczaiły się do panujących warunków, dostrzegła człowieka w czarnej szacie z kapturem zarzuconym na głowę. Pomrukiwał coś pod nosem. Spróbowała się podnieść, ale nie potrafiła. Szelest pościeli zwrócił uwagę czarnego.
– Kuracja działa – powiedział
– Jaka znów kuracja?
– Nie krzyczysz już przez sen i nie masz zwidów.
– Ale… – nie zdążyła nic powiedzieć, bo człowiek w czerni zniknął.
– Zwariowałam – wyszeptała
– No chyba nie bardzo. – usłyszała głos tym razem należący do okrągłego faceta w zielonej bluzie.
– Co Wy tu robicie? I co ja do… tu robię?
– Poszedłem za Tobą, a Ty tu leżysz. Ruszysz się w końcu?
W blondynce wezbrała złość.
– Po co niby mam się ruszać. Idź sobie. Zostaw mnie, tak mi dobrze.
– To ja tu sobie poczekam i zapalę.
– No to czekaj. – pomyślała i zaczęła rozglądać się po miejscu, w którym się znalazła.
Łóżko stało na środku dziwnego pokoju z drzwiami na każdej ścianie. Po lewej stronie miała drzwi koloru białego, biło od nich przyjemne i przyciągające ciepło. Te znajdujące się naprzeciw były koloru brązowego z napisem “Cały Świat”. Po prawej z kolei jakieś dziwne, nieokreślone, rozmazane z czymś co przypominało chyba oko. Żeby dobrze przyjrzeć się ostatnim drzwiom, musiała usiąść na łóżku. Z przerażeniem stwierdziła, że te są czarne i płonie na nich ogromny ptak. Zerwała się i odsunęła jak najdalej. Jak to się mogło stać, że coś, co tak bardzo kochała, budzi taki strach?
– No nareszcie! – usłyszała głos palącego.
– Co nareszcie? Mówiłam Ci już, idź sobie!
– Nigdzie nie idę. Co robimy?
– Jakie MY? Ja nie robię nic.
– No weź… nudno tak… które z tych drzwi Ci się najbardziej podobają?
Rozejrzała się po pomieszczeniu jeszcze raz. Łóżko gdzieś zniknęło. Zostały cztery ściany z czterema możliwościami. Białe drzwi przyciągały.
– Idę tam. – powiedziała
– Nie ma mowy! – odpowiedział i zasłonił to jedno, jedyne kuszące przejście.
– Odczepisz się w końcu?
– Nie.
Rozejrzała się ponownie. Drzwi po prawej robiły się coraz bardziej wyraźne, bordowo-zielone, widniejące na nich oko, zaczęło się oddalać ukazując sylwetkę czerwono-złotego smoka! Popatrzyła na palącego natręta i zanim pomyślała co robi, przebiegła przez drzwi ze smokiem zatrzaskując je za sobą.
– Ufff
– Ech… nudno tutaj… wpuść mnie! – usłyszała.
W pomieszczeniu, do którego wbiegła stał stół z surowego drewna i kilka krzeseł. Usiadła i ukryła twarz w dłoniach. W głowie huczało i kłębiło się od wielu pytań. Jak to się stało? Dlaczego? Co robić? Tuż obok pojawiła się postać czarnego, objął ją i wyszeptał:
– Do or do not, there is no try, jak to mawia mały zielony ludek.
Podeszła do drzwi i je otworzyła. Do środka raźnym krokiem wmaszerował ten w bluzie. Spojrzała w stronę jedynego okna w nowym miejscu. W oddali zobaczyła dym, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu, cieszyła się, że jej to już nie dotyczy. Spojrzała na dwóch tak różnych facetów. Będzie ciężko… trzeba tu umeblować, trzeba zrobić zapasy, trzeba tyle rzeczy…
– Nie wiem, co ja tu robię i nie wiem, dlaczego Wy tu jesteście. Jest nas za mało. Co dalej?
– Do or do not, there is no try – powtórzył czarny.
– Otworzysz w końcu te drzwi? – zapytał zirytowany już zielony.
Otworzyła i zobaczyła za nimi starych przyjaciół. Łzy popłynęły jej z oczu.
– Będzie ciężko, ale będzie dobrze! – pomyślała.
Autor: kiciakamyk