Eryk przedzierał się przez gęste zarośla. Wyglądało tak, jakby natura uparła się, aby cel jego wędrówki nie został więcej skażony ludzką stopą. W końcu udało się i stanął przed bramą starego, opuszczonego cmentarza. Stare, pordzewiałe pręty ogrodzenia i brama spięta grubym łańcuchem stanowiły wydaje się zaporę nie do przejścia. Ale nie dla Eryka. Nie mógł teraz zawrócić. Choć był środek dnia, próżno było szukać choćby promyka słońca. Niebo przesłoniły grube, ciemne chmury.
– Aura idealnie pasuje do tego miejsca – pomyślał rozglądając się dookoła. Ale przyszedł tu w jasnym celu. Ostrożnie przełożył plecak przez ogrodzenie, po czym zwinnie wspiął się na nie i zeskoczył po drugiej stronie. Pomimo upływu dziesiątków lat on nie postarzał się nawet o dzień.
– To była łatwizna – powiedział – Czasem ta klątwa ma swoje dobre strony.
W pamięci przewinęły mu się wydarzenia sprzed wielu wieków, kiedy to budząc postrach pod piracką banderą, pod dowództwem swego kapitana rozgniewali Duchy Mórz. Poświęcając się dla załogi przyjął na siebie karę, przez którą to miał nigdy nie zaznać spokoju. Dopiero po latach dowiedział się, co to tak naprawdę oznaczało. Gdy zaczął kroczyć cmentarną ścieżką, chmury zdały się robić coraz ciemniejsze, a w pobliżu nie było żadnego źródła światła mogącego choć trochę rozjaśnić okolicę. Wkrótce nie mógł zobaczyć nic. Na szczęście przygotował się na tą ewentualność. Sięgnął do plecaka i wyciągnął latarkę. Nacisnął guzik, lecz ku jego zaskoczeniu latarka nie zadziałała. Mruknął nerwowo i uderzył nią kilka razy o udo. Latarka rozbłysła jasnym światłem. Rozpoczął poszukiwania odpowiedniego nagrobka. Rozświetlał okolicę szukając charakterystycznych punktów, lecz wiele się tu zmieniło od jego ostatniej wizyty. Pomniki niszczały i kruszyły się, wszędzie można było dostrzec ogromne pajęczyny, a trawy i pędy oplatały nagrobki, jakby chciała zabrać je pod ziemię, z dala od oczu przypadkowych, zabłąkanych wędrowców. Nikt się nigdy nie zajmował utrzymaniem tu porządku. Miejsce to miało zostać zapomniane, tak samo, jak ludzie tu spoczywający. Drzewa nie miały liści, Eryk zastanawiał się, czy kiedykolwiek gałęzie były nimi przyozdobione. Na jednej z gałęzi usiadł kruk i zaczął wydawać z siebie przeraźliwe dźwięki:
– Kraaaaaaa, kraaaaaaaa…
– A może byś mi tak kolego wskazał drogę? Chyba się zgubiłem…
– Kraaaaaaaaaaaa!!!
Kruk zatrzepotał mocno skrzydłami i odleciał, a Eryk wznowił poszukiwania. Wtem poczuł, jakby temperatura spadła, a po chwili cmentarzysko spowiła gęsta mgła. Latarka już na niewiele się zdała, gdyż światło odbijało się od ściany utworzonej przez mikroskopijne kropelki wiszące w powietrzu. Eryk owinął się szczelniej kurtką i potarł dłoniami ramiona, żeby się ogrzać.
– No cóż, trzeba będzie zaufać intuicji. No i przynajmniej nie pada deszcz.
Eryk szedł przed siebie z wyciągniętymi rękami. Stawiał ostrożnie krok za krokiem, nie ustrzegło go to jednak przed potykaniem się o kolejne wystające elementy. Mgła gęstniała coraz bardziej. W końcu jedna z dłoni otarła się o marmurową powierzchnię. Dołożył drugą i przejechał nimi po krawędzi. Znał doskonale ten kształt.
– A więc tutaj jesteś, czekałeś na mnie? Dawno się nie widzieliśmy. Kucnął przy mogile i przesunął dwoma palcami po płycie. Potarł kciukiem brud, który przylepił się do skóry.
– Przydało by Ci się tu porządne sprzątanie.
Eryk uśmiechnął się pod nosem, po czym zdjął plecak i wyciągnął z niego trzy butelki rumu. Położył je na ziemi przy grobie, po czym się podniósł.
– Twoje ulubione. Nawet nie wiesz, jak trudno je było zdobyć w tych czasach. Kiedy tylko wypowiedział te słowa butelki pękły, a cała ich zawartość została wchłonięta w ziemię.
– Widzę, że bardzo Ci się chciało pić. Do dna, przyjacielu, do dna!! Wnet powietrze zaczęło robić się bardziej przejrzyste, mgła zanikała, chmury jakby rozjaśniały i nieśmiało przebiło się przez nie parę promyków słońca. Eryk spojrzał w górę, nabrał głęboko powietrza i wypuścił je jednym mocnym wydechem.
– I nie można było tak od razu? A nie takie niemiłe powitanie po latach… Jego wzrok zatrzymał się na płycie, na której kiedyś nożem wyryty został napis „Przychylnych wiatrów w zaświatach, Kapitanie”. Teraz już niemal całkowicie się zatarł. Czuł się zobowiązany go odnowić. Wyjął swój sztylet, po czym zaczął żłobić kamień, jednocześnie opowiadając kapitanowi różne historie. Gdy skończył, z dumą spojrzał na swoje dzieło. Delikatny wietrzyk musnął jego twarz, na której pojawiły się kropelki potu.
– No cóż, czas na mnie. Do zobaczenia wkrótce.
Eryk podniósł plecak i zarzucił go na ramię, po czym skierował się ku wyjściu. Za jego plecami na gałęzi usiadł kruk, który postanowił go w ciszy odprowadzić.
Autor: Thomasinho