– Jesteś pewien? – zapytał Pablop, drapiąc się po głowie.
– Oczywiście – Domin wzruszył ramionami, z uśmiechem oglądając swoje dzieło.
– Cholera… Nie znam się na tym, ale nie wygląda to zbyt dobrze.
– A co niby jest złego w kartce papieru i gumie do żucia? Nie panikuj. Ile lat mnie znasz? Miej no trochę zaufania.
– Zaufanie? Trzy numery temu obiecałeś opowiadanie, dwa numery temu memy, a w poprzednim miał być wywiad.
– No… Ale to dlatego, że nie miałem czasu. Stawiałem redakcję na nogi! Spójrz dookoła.
Pablop sceptycznie spojrzał na okno z przezroczystą folią zamiast szkła, prowizoryczne biurka ze spróchniałych palet na których rzęziło stare Commodoro, ściany niechlujnie pomalowane plakatówkami. Rozstawione na podłodze wiadra wyłapujące skapującą z sufitu wodę. No i wisienka na torcie – pęknięta rura gazowa owinięta kartką papieru i gumą do żucia. Żeby to chociaż jeszcze nową gumą, ale nie – odzyskaną spod ławki przy monopolowym.
– Czego ja oczekiwałem – Pablop pacnął się dłonią w czoło – Zachciało mi się kurde reaktywować redakcję.
Nagle rozległo się skrzypienie drzwi i do redakcji dziarsko wpadł MatCzwa.
– Uważaj na… – Pablop próbował go ostrzec, ale głośny łomot jasno dał do zrozumienia, że było już za późno. MatCzwa leżał na wznak na ziemi, a na czole rozpryskiwały mu się krople wody kapiące z sufitu – wiadro…
– Nosz [redakcja zdecydowała się ocenzurować ten fragment], kto tu postawił to [znów cenzura] wiadro?! – krzyknął, dźwigając się z ziemi, po czym zasadził nieszczęsnemu, blaszanemu naczyniu potężnego kopa. Wiadro przeleciało przez całe pomieszczenie trafiając wprost w wykałaczkę podtrzymującą jedną z półek regału. Cała konstrukcja momentalnie zaczęła się przechylać i ze skrzypieniem przewróciła się na biurko z palet. Stojące na nim Commodore nie miało najmniejszych szans.
– Nie, nie, nie… – Domin patrzył na to z niedowierzaniem. – Tyle pracy, tyle pieniędzy…
– Pieniędzy? Przecież wczoraj sam ci to targałem z wysypiska! – oburzył się Pablop.
– Banda popaprańców! I czemu mam spodnie w farbie?! – krzyczał dalej Mat. – Kto normalny zostawia wiadro z farbą na środku pokoju?!
– Plakatówki rozcieńczały się deszczówką – powiedział Domin.
Mat spojrzał pytająco na Pablopa.
– Nie pytaj, zaakceptuj. Będzie łatwiej.
– Co tu się dzieje chłopaki, co to za hałasy? – do pomieszczenia wkroczyła Eufemia.
– Naprawdę na to wszystko poszły dotacje?! – od razu rzucił w jej stronę Mat.
– Dotacje? – uniósł brwi Pablop i spojrzał na Domina, który z kolei szybko się od niego odwrócił i zaczął udawać, że poprawia coś przy rurach.
– No przecież mówiłam… Czekajcie, też to czujecie?
– Gaz? – pociągnął nosem Mat – Ej, no bez kitu, gaz! Trzeba otworzyć okno!
Podbiegł do najbliższego okna i przekręcił klamkę. Okno powoli się przechyliło, po czym poleciało w dół, na trawnik przed redakcją. Mat odwrócił się, z niedowierzaniem patrząc na klamkę, która została mu w dłoni.
– Wy jesteście niebezpieczni dla otoczenia…
– Powiedział gość, który w niecałe pięć minut rozniósł pół redakcji – wycedził Domin pod nosem.
Mat ze złości poczerwieniał na twarzy. Eufemia zdecydowała się zareagować, póki nie doszło do następnego nieszczęścia.
– To ten… Mat, lecimy dalej, nie? – poklepała go po ramieniu i pociągnęła za sobą – Tak tylko wpadliśmy z kontrolą, zobaczyć jak wam idzie.
– Zdaliśmy? – zapytał Pablop.
– Jakby to ująć… – Eufemia uśmiechnęła się nerwowo – Wpadniemy za tydzień. Albo i nie. To cześć!
Redaktorzy znów zostali sami, rozglądając się po na nowo zdemolowanym pomieszczeniu.
– Eh… – westchnął Domin – Ja mam na dzisiaj dość. Uciekam, do jutra!
Wyszedł, a po chwili Pablop przez okno dostrzegł, jak wsiada do sportowego samochodu, i z rykiem silnika odjeżdża spod redakcji.
– Od kiedy on ma taki samochód? – zmrużył oczy – I jakie dotacje?
Autor: Domin