Jedno ze starych opowiadań z czasów pierwszych podbojów Pomidorów. Nim zaczniecie czytać chciałbym zwrócić waszą uwagę na nazwę naszej gildii w tym opowiadaniu. Nie wiem czy się wtedy pomyliłem czy jak, ale według poniższego tekstu nosiliśmy wtedy nazwę Waleczne Pomidory 😉 Zapraszam do lektury 😉
***
Gdy słońce leniwie zniżało się nad horyzontem, w zamku Zihyneth rozgorzała wrzawa. To dzielni wojownicy z zakonu Walecznych Pomidorów szykowali się do walki o kolejną fortecę wroga. Wkładali swe lśniące zbroje, lekko już zakurzone przez to jak wiele czasu minęło od ostatniego ich użycia. Król miał wiele spraw na głowie, przez co nie mógł zebrać swych dzielnych wojaków i ruszyć ku kolejnej chwale. Lecz cesarzowa Kasandra, rudowłosa piękność, używając swoich wdzięków w końcu zmusiła go by stawił się w fortecy, i wydał rozkaz ataku.
Gdy mrok zaczął brać okolice w swe ramiona, otwarły się potężne wrota, a zza nich wyjechało pięciu jeźdźców. W ostatnich promieniach słońca dało się dojrzeć, iż na czele dosiadają galopujących czarnych rumaków król i cesarzowa, a za nimi ich dzielni wojacy: Jaronn, Marian i Daniel. Tętent końskich kopyt rozchodził się echem po polach i lasach, dumnie wieszcząc, że oto Wojownicze Pomidory wyruszają po kolejne zwycięstwo. Droga do fortecy wroga, Ynsulthi, nie była daleka, wystarczyło przejechać za pobliskie wzgórze, by ujrzeć jej niskie mury. Nie była to wielka budowla i tak opatrzona w bogactwa jak chociażby Vatryba, lecz zakon musiał ją zdobyć by móc bezpiecznie podbijać dalsze krainy.
Oddział zaczaił się w pobliskich chaszczach, obserwując strażników. – Na co czekamy? – niecierpliwił się Jaronn.
– Jeszcze chwilkę – odrzekła cesarzowa, poprawiając gruby warkocz.
– Nie ma na co czekać, ruszajmy nim zacznie padać! – dołączył się Daniel.
– Straże się zmieniają, mamy chwile. Kasandro, weź Jaronna i Mariana, podkradnijcie się po cichu do południowej bramy – rozkazał król, a dwoje znudzonych wojowników natychmiast rzuciło się do ataku, zostawiając nadal poprawiającą warkocz cesarzową, i krzycząc z całej siły „Booom szaka laka”. Dowódca spojrzał na swoich wojów z uśmiechem i stwierdził – W sumie można i tak…
Reszta wojowników ruszyła za dwoma napaleńcami, jednak sądząc z krzyków zza muru, tamci byli już u celu. Gdy cały oddział ponownie był w komplecie, rozgorzała istna jatka. Zaskoczeni wojownicy z bandy Booom nawet nie zdążyli złapać swych mieczy, gdy topory Pomidorów zagłębiły się w ich ciała, rozrywając wnętrzności i krusząc kości. Jednakże wkrótce siły dzielnych wojów zaczęły opadać, i znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie. Wojownicy Booom wciąż wyskakiwali z budynków, nie dając dla zakonu ani chwili wytchnienia. Wtem powietrze przecięły błyszczące shurikeny, wbijając się w ciała wrogów. Oto zjawił się Samuraj (japoński wojownik). Chwycił w dłonie dwie katany, i wpadł w tłum wojowników, sprawnie wymachując zabójczymi ostrzami. Leciała głowa za głową, a ci którzy chcieli ją zachować, uciekali w popłochu, lecz dosięgły ich strzały króla i Jaronna.
Tak oto właśnie, zakon Walecznych Pomidorów podbił kolejną krainę. Jednakże wciąż nie był to koniec przygód tego dnia, gdyż wojownicy Booom już szykowali się do krwawego odwetu, lecz to opowieść na inną okazję.
autor: Domin