Poniedziałkowy poranek wita nas całkiem nowymi dźwiękami. Wśród ogólnego rozgardiaszu i szykowania się trójki dzieci do szkół i przedszkola, nas do pracy ciężko czasem ogarnąć cokolwiek innego. Wierzcie mi lub nie, potrafi być szalenie. To syn zapomni krawata do mundurka, to córka bidonu, a najmłodszy w tym wszystkim strzeli fochem, że nie chce do przedszkola. Dzień jak co dzień! Pies dorzuci jeszcze swoje, bo przecież załatwić to się można później, najpierw trzeba obwąchać dosłownie wszystkie kąty, no bo kto tu się niby spieszy? No ale jakimś cudem udało się usłyszeć również podejrzane dźwięki dochodzące z pieca. Po kilku stukach i szumach, komunikat awaryjny. Na dworze atak zimy, a piec postanowił odmówić posłuszeństwa, na gwarancji. No cóż, szybki wir dnia codziennego i w międzyczasie dzwonienie. Na szczęście serwisant, który podbijał przegląd gwarancyjny, wpadnie wieczorem. Dobra, jakoś damy radę, w salonie jest kominek, są dmuchawy, jakąś ciepłą wodę się zagrzeje w garnkach. Jeden dzień można się umyć w misce. Plan działania jest, więc spoko, działamy dalej. Trochę zimno mam w gabinecie, no ale jeden dzień może przecież chodzić dmuchawa. Wieczorem przyjeżdża majster, oczywiście spóźniony, ale co tam. Grzebie, grzebie i mówi, że coś tam zrobił, powinno ruszyć, ale wróci w środę. No i dobrze. Skoro działa to jesteśmy uratowani. Bojler z wodą można zagrzać, dzieci się wykąpią. No udało się, niestety zaraz potem piec znów wysiada. My już wody ciepłej nie mamy. Dobrze, że są garnki. Cały wtorek cierpliwie znosimy ogrzewanie domu kominkiem i dmuchawami, w kuchni rośnie sterta naczyń, które nie nadają się do umycia w zmywarce. Byle do środy, będzie ciepła woda, to się ogarnie. Kilka garnków ciepłej wody do miski i dzieciaki też dały radę się umyć. My też… jakoś. W okolicy panuje jakiś pogrom, bo pacjenci odwołują wizyty, więc tych, co zostali upycham na środę, to odejdzie jeden dzień grzania gabinetu. Majster miał przyjechać w środę rano. Ustawiamy sobie tak plan dnia, żeby cały czas ktoś był dostępny w domu. Spoko, jakoś się ogarnie, gabinet dogrzany, ja działam, potem idę zmienić. Po południu przychodzę i pytam, jak tam majster. Nie przyszedł. Przyjedzie może wieczorem. No czego nie rozumiesz, no? Petent nie może mieć życia, ale co tam. Czekamy w międzyczasie ogarniając wszystko. Sterta naczyń w kuchni zaczyna groźnie łypać, ale jeszcze się całkiem solidnie trzyma. Będzie woda, to się pozmywa. Wieczorem powtórka garnków i miski. Dzieci mają pokoje dogrzane dmuchawami. Serwisant w końcu przyjeżdża, coś tam grzebie, coś tam robi, czegoś oczywiście potrzebuje. No i naprawił. No nareszcie! Kamień w instalacji. Ale za naprawę trzeba zapłacić. No ale jak? Na gwarancji jest przecież. Ale on może podbijać papiery i przeglądać, ale nie jest od napraw. No czego nie rozumiesz? Poza tym kamień to nasza wina, bo powinniśmy mieć filtry na cały dom. Jak powinniśmy? Przecież odbierał piec, nic nie mówił! No powinniśmy. Dlatego teraz musimy znaleźć kogoś innego z autoryzacją serwisową. Ok, działa, facet wyszedł. Piec podziałał godzinę i się wyłączył… Środa wieczór, no czego nie rozumiesz? W czwartek dzwonienie po serwisach. Piec wybiera się taki, którego serwis jest gdzieś w pobliżu i ma dobre opinie. No i taki jest. Jest serwisów kilka w pobliżu, tylko nikt o zdrowych zmysłach, nie wpadł na to, żeby sprawdzić terminy. Autoryzowany serwis może przyjechać… za miesiąc. No czego do cholery nie rozumiesz? Desperacko dzwonimy po kimkolwiek, kto mógłby coś poradzić. Pacjent okazuje się pomocny. Znalazł nam serwisanta, ponoć dobry, ale bez papierów autoryzacyjnych. No co zrobić. Minus osiem za oknem, trochę nam się spieszy. Przyjedzie w piątek wieczorem. Garnki, miska, dmuchawy, do gabinetu dokupuję grzejniki olejowe. Sterta naczyń w kuchni zaprotestowała i postanowiła groźnie się przechylić. No cóż, myję je w zimnej wodzie, unikając kolejnej katastrofy. W salonie syf od kominka, poprzeplatany dziecięcymi zabawkami, bo tam najcieplej. Starsze dzieci przeniosły się na dół z odrabianiem lekcji i uczeniem się. W międzyczasie jeszcze zabawa w śniegu, no i suszenie mokrych ciuchów – przed kominkiem… No jest całkiem przytulnie, czego nie rozumiesz? Piątek, córka pyta, czy w końcu zrobimy pierniki na święta… Dostaję histerycznego ataku śmiechu… Uspokoiwszy się, tłumaczę, że zrobimy, jak będzie ciepła woda, bo dopiero okiełznałam kuchnię, a po robieniu ciasta nie będzie w czym umyć znów naczyń. No jakoś przebolała. Wieczorem przyjeżdża znów majster, ten przynajmniej dzwoni, że utknął na awarii i się spóźni. Chociaż tyle. Znów garnki, tym razem po tygodniu trzeba jakoś głowy pomyć… no to wanna i kilka garów więcej. Majster mówi, że w tym momencie może jedynie spróbować uruchomić piec na tyle, żeby było trochę cieplej. Instalację trzeba przepłukać, ale dzisiaj nie ma środka ze sobą. No nic, uruchomił, nie zadziałało… Przyjedzie jutro, ale od razu mówi, że jutro ma jakąś dużą awarię, więc wieczorem… Nie mogę już patrzeć na te miski, garnki, syf w salonie, naczynia znów na mnie groźnie warczą. Ale spoko, przeżyjemy. Pacjenci trochę jęczeli, że chłodnawo, ale dali radę. Sobota, zabawy w śniegu, suszenie przy kominku, udało mi się odgruzować kuchnię w zimnej wodzie. Facet dzwoni, że utknął i nie przyjedzie. Będzie w niedzielę. W niedzielę? No upchnie nas gdzieś i przyjedzie. W niedzielę to nawet głupio dzwonić, jak się spóźnia. W końcu w porze obiadowej przyjechał, naprawił, skasował. No bo czego nie rozumiesz, przecież powinieneś wiedzieć, że kamień z wody w instalacji nie podlega gwarancji! A Ty powinieneś wiedzieć, że masz obowiązek założenia filtra na cały dom, bo przecież to jest oczywistą oczywistością! No czego nie rozumiesz?
Autor: kiciakamyk