Home / Opowiadania / A.A. / Dom na wzgórzu

Dom na wzgórzu

Silny wiatr miotał gałęziami uschniętych drzew stojących po obu stronach alei prowadzącej do opuszczonego domu Winstonów. Wielka stalowa brama, stała zamknięta, dwie wysokie murowane kolumny po obu jej stronach pokrył już mech. Cały płot zaczął już rdzewieć, pokryty grubą warstwą bluszczy. Aż dziwne, że stara cegła jeszcze się nie zarwała pod tym ciężarem. Na jednym ze skrzydeł bramy przymocowano czerwony znak “Na Sprzedaż” ale od dwudziestu lat nie było nikogo chętnego. Nie ma co się dziwić po tym co się tu stało. Żwirowa aleja oddzielona poukładanymi w linii sporej wielkości kamieniami od ogrodu, zaczęła już powoli zarastać. Nie miał kto się nią zająć, ani nikt tędy nie jeździł, żeby zadusić kępy roślin. Kamienie przy drodze były ledwo widoczne, zalane zielenią nie ścinanej trawy, która zaczęła już dorastać do kolan dorosłego człowieka. Zwieńczeniem dojazdu było sporej wielkości rondo z fontanną, z niegdyś piękną betonową figurą, kobiety z dzbanem, z którego trzymanego przy piersi, niegdyś lała się woda, teraz pokryta mchem i bluszczem z zieloną taflą.
Wielkie drzwi z ciemnego drewna, niegdyś witały gości, teraz raczej odstraszają, place odpadającego pożółkłego lakieru, odsłaniają gołe drewno płowiejące od słońca i deszczu. Ściany niegdyś ładnie pomalowane, dawno już wyblakły i zaciekły zielenią. Odpadający tynk odsłania starą cegłę która aż kłuje czerwienią na tle szarości, okiennice pozamykane chroniły szkło przed stłuczeniem. Ogród przed posiadłością straszył zaniedbaniem, niegdyś piękne rośliny dawno już zduszone przez przerośniętą trawę i chwasty, uschnięte krzewy róży znakowały tylko dawne miejsce odpoczynku i ścieżki spacerowe. Dawniej pięknie rzeźbione krzewy teraz stoją tylko jako wielkie kłęby uschniętych gałęzi, unoszące się nad taflą tego zielonego jeziora.
Wnętrze też nie było lepsze, wiatr wkradał się przez uchylone wrota, dudniąc i świszcząc po opustoszałych komnatach, żółcie i czerwienie uschniętych liści zdobiły salę wejściową, kurz i piasek pokrywał podłogi i stojące tam stare meble. Schody po obu stronach wielkiego przejścia do salonu, prowadzące na piętro już dawno zapomniały swoje lata świetności, niektóre stopnie załamane, odsłaniały kryjące się za nimi pajęczyny. Barierki w kilku miejsca złamane leżały na podłodze łapiąc wlatujące z zewnątrz śmieci. Wiatr hulał sobie w najlepsze w tych pustych komnatach, widać front to nie była jedyna droga dla niego, co chwila wznosząc tumany kurzu, który osadzał się na wszystkim czego dotknął. Wielkie postrzępione kotary nadal zdobiły zaciemnione okna, bardziej w stylu domu strachów, niż luksusowej posiadłości. Płachty materiału stojące w całym pomieszczeniu jak pole namiotowe, skrywały pod sobą meble. Smagane wiatrem, raczej nie dawały im ochrony przed kurzem, który co jakiś czas wkradał się pod nimi. Niegdyś organizowane tu bankiety były głośne na całą okolicę, teraz te wnętrza stoją puste nie nawiedzane przez nikogo.
Balkon na piętrze patrzący na uchylony front, był raczej w dobrym stanie, lecz po pięknym, pozłacanym żyrandolu, który niegdyś można było z tego miejsca podziwiać w całej swojej ozdobie, został kawałek łańcucha wiszącego z sufitu, wyniesiony razem z resztą kosztowności. Dwa szerokie, puste korytarze z drzwiami do pokojów ówczesnych domowników stały otworem. We wnętrzach odsłonięte meble, w których szabrownicy wyniuchali coś drogocennego do splądrowania. Nikt nie przejmował się co się z nimi stanie potem, brali co mogli sprzedać i szybko na tym zarobić, na ścianach dało się jeszcze widzieć miejsca gdzie wisiały obrazy, lecz ta granica była już prawie niewidoczna, długo nic nie zdobiło tych przejść.
Wielkie łoże stało na środku jednej ze ścian sypialni państwa domu, dawno już było zarwane, puste puszki i butelki walały sie po całym pokoju, nastolatkowie uznali to miejsca za idealny punkt schadzek, choć po ilości kurzu widać było, że to też już przeszłość. Szuflady leżały na podłodze. Porozrzucane ubrania pokazywały ślady plądrowania. Nawet to miejsce nie było święte dla nikogo, potłuczone lustra i szyby migotały w promieniach słońca wpadającego przez zamknięte okiennice.
Na końcu jednego z korytarzy wisiała, na jednym zawiasie, połowa roztrzaskanych drzwi na strych, druga ich część leżała tuż obok w kawałkach, czas już dawno zatarł ślady jak to się stało, drewno próchniało w oczach i rozpadało się w dotyku, lub mocniejszym podmuchu wiatru. Schody z pojedynczych desek przymocowanych do przybitej do ściany ramy, były zniszczone w wielu miejscach. Ktoś sprawniejszy dałby radę przeskakując co drugi lub trzeci stopień, dostać się na szczyt, ale ich stan wskazywał na to że mogą się poddać w każdym momencie.
Kartony były poustawiane wszędzie wypełnione starym już nikomu nie potrzebnym dobytkiem. Część z nich przewrócona, a ich zawartość dokładnie przejrzana, widać nie było tu nic godnego uwagi. Stare meble przykryte płótnem stały nietknięte. Skrzynie pootwierane z częścią dobytku na podłodze stały pod ścianą z niewielkim, okrągłym oknem, z widokiem na las. W jednym z podpierających dach słupów wisiała wbita siekiera, ostrze splamione czarną czerwienią.
Salon z dawno wygaszonym kominkiem zasnuty był w mroku, siedziska przykryte płachtami materiału stały wpatrzone w ciemne, lecz nadal piękne palenisko z murowanego kamienia. Wąska półeczka nad nim nadal miała ustawione fotografie rodzinne, rodzice z małą córeczką, obraz sielanki na łonie natury, uśmiechnięte twarze. Sam komin miał na sobie jeszcze nikły ślad wielkiego portretu niegdyś go zdobiącego, w rogu ustawiony regał pełen książek równo poukładanych. Z pojedynczą przerwą wszystkie stanowiły ścianę wiedzy i opowieści, całość była zakurzona, po obu stronach przerwy ustawione tomy miało czarne ślady palców.
Marmurowe blaty w kuchni dawno już nie używane, pootwierane szafki w których w kilku miejscach ledwie wisiały drzwiczki, trzymane na jednym zawiasie, a w niektórych nawet brakowało ich całkowicie. Leżały gdzieś na podłodze pomiędzy potłuczonymi naczyniami, razem z szufladami, których zawartość była ledwo widoczna pod nawałem kurzu. Sprzęty kuchenne niszczały z nieużytku i widać było w nich postęp czasu, stare wzory i technologie. Białe płytki na ścianach popękane w kilku miejscach, na wyspie na środku pomieszczenia, przewrócony stojak na noże, na jednej ze ścian białe drzwi prowadzące do piwnicy, sponiewierane przez czas. Pożółkłe smugi od światła wpadającego przez szpary w zamkniętych okiennicach. Ledwie trzymająca się taśma policyjna blokowała przejście.
Schody w dół były całkiem zniszczone, przejście było co najmniej niebezpieczne, jeżeli nie gwarantowało skręcenia karku, spróchniałe deski łamały się pod własnym ciężarem. Ściany z murowanego kamienia prowadziły w ciemność, gdzieniegdzie dało się na nich widzieć czarne smugi ciągniętych dłoni. Obszerna przestrzeń, pomimo ustawionych pod jedną ze ścian wielkich drewnianych beczek, które dawniej przechowywały zapas wina, nadal dawała wiele miejsca na inne zapasy i składowiska. Naprzeciw przymocowane zardzewiałe łańcuchy, pozostałości z bardzo dawnych czasów, stanowiły klimatyczną ozdobę tego mrocznego miejsca. Na stole leżała otwarta księga. Miejsce to było dobrze zamknięte, więc niewiele kurzu się tu zbierało, nawet po dwudziestu latach dało się odczytać tekst i zobaczyć wyraźnie widoczne rysunki z przeciągniętymi śladami palców z zaschniętej krwi. Na podłodze przed stołem ręcznie namalowany pentagram zamknięty w okręgu, z czarnej już krwi, ślady po dawno już wypalonych świecach stanowiły przerwę w dziwnych symbolach wypisanych na całym jego obwodzie. Tylko patrząc na to miejsca da się wyczuć gniew i zło jakie doprowadziło do tego aktu, złożone tu ofiary krzyczały z przerażenia i w cierpieniu, jak ich krew wypełniła wnętrze pieczęci, teraz stanowiąc jedynie ślad w tym skrzętnie zaplanowanym rytuale.

Autor: A.A.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *