Nie spodziewał się, że pójdzie aż tak łatwo. Wejście do środka, prześlizgnięcie się obok ochroniarzy, rąbnięcie kanapki spod nosa przysypiającego nad nią gościa, zabranie tego, po co przyszedł, no i wyjście frontowymi drzwiami, zajęło mu nie więcej, niż dwadzieścia minut…
Właśnie pobił rekord i był z siebie cholernie dumny.
Wychodząc na zewnątrz słabo oświetlonego, a co najważniejsze pustego już o tej porze placu, nonszalancko podrzucał w dłoni niewielką, stalowoszarą kulę, której ściany zdobiły wijące się w różnych kierunkach wzorki. Przyglądając się jej uważniej, dostrzec można było subtelnie mieniące się błękitem światło, które nieśmiało przedzierało się między srebrnymi zawijasami, sprawiając, że przedmiot ten wyglądał iście magicznie…
I chłopak był przekonany, że dostanie za niego sporo szmalu.
Idąc przed siebie lekko podrygującym krokiem do grającego w uszach rytmicznego utworu, pozbył się wreszcie zasłaniającej twarz materiałowej maseczki, aby następnie móc odetchnąć głęboko świeżym, wciąż pachnącym po niedawnym deszczu powietrzem. Sięgnął również do mocno naciągniętej na oczy czapki z daszkiem oraz dużym napisem „Ochrona” i ściągając ją, jednocześnie mimochodem przeczesał palcami swoją rudą czuprynę.
Przebranie się za stróża w muzeum jednak było strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że zaoszczędził sporo czasu na ułatwionym wejściu i wyjściu, to jeszcze zyskał dzięki temu fajną kurtkę ochroniarską… Rzecz jasna kradzioną.
A jego cel na resztę wieczoru – ogromny, najlepiej podwójny hamburger z dodatkowym serem, pełen talerz frytek polany dużą ilością keczupu i największy kubek lodowatej Coli, jaki tylko będą mieli w swojej ofercie.
W końcu należy się porządny posiłek po ciężkiej pracy, a co!
Odwrócił się, ostatni raz spoglądając na dwie ogromne sylwetki starożytnych bogów, dumnie strzegących wejścia do masywnego budynku. W ich ułożonych w kształt misy dłoniach, znajdowały się lampy o wyglądzie płomieni, które rozpraszały subtelnie mrok złocistym blaskiem, jednocześnie tworząc starożytny, mistyczny klimat, w jakim utrzymane było całe muzeum.
Zasalutował im dłonią przyłożoną do skroni, uśmiechając się przy tym arogancko. I ponownie spuścił spojrzenie na skrzącą się błękitem kulę, jeszcze raz z błyskiem dumy podrzucając ją w dłoni.
Czymkolwiek był ten przedmiot, co takiego w sobie posiadał, czy jak niezwykle interesująca historia się za nim ciągnęła, był pewien przede wszystkim jednego – trza będzie kupić większy portfel.
Schował swój „plik banknotów” do przewieszonej przez ramię niewielkiej, ciemnobrązowej, lekko poobcieranej na krawędziach torby. Choć ta miała już swoje lata i nie wyglądała jak nówka z firmowego sklepu, to była jedną z tych rzeczy, których za żadne skarby by nie wymienił.
Drugą był odtwarzacz muzyki, który – jak zawsze – przez całą akcję wiernie czekał w jego kieszeni.
Wpakował do torby również maskę i czapkę ochroniarską. A nóż jeszcze będzie chciał odwiedzić to muzeum, nie?
Ale zaraz, moment, czegoś tutaj… O, właśnie! Kradzież bez akompaniamentu alarmu podczas ucieczki z miejsca przestępstwa? Nie ma takiej opcji. Uśmiechnął się pod nosem, przyspieszył, i zwinnie czmychnął z terenu muzeum, nim wybiegający gwałtownie przez drzwi ochroniarz zdążył go zobaczyć.
Późno się zorientowali, pomyślał, kiedy znalazł się już jakieś dwie ulice dalej, w pobliżu miejskiego parku, mogąc na spokojnie odetchnąć i wyluzować po wieczornej bieganinie. On był oczywiście zawodowcem, ale z wcześniejszego rozeznania wiedział, że co najmniej jeden pracownik powinien kręcić się koło sali, do której bezczelnie się włamał. Ale – poza oczywiście siebie samym oraz ewentualnego sarkofagu ze szczątkami króla – nie trafił na ani jedną żywą duszę. Skradziony przedmiot też ewidentnie należał do grupy tych z cenniejszych nabytków muzeum, sądząc po chociażby grubym szkle otaczającym gablotę i bramą niczym z celi zamkniętą na klucz do pomieszczenia, w którym się znajdował.
W końcu po byle co by się tam nie fatygował, nie?
Koleś, który zawalił swój obowiązek, pewnie zostanie wywalony na zbity pysk ze swojego stanowiska. To samo może spotkać gościa od monitoringu, któremu podwędził kanapkę. Spał tak mocno, że nie było szans, aby się zorientował, że ktoś grzebie przy kamerach.
Ale dobra tam… Może nie ma co się przejmować takimi drobnostkami. W tej chwili najważniejsze kwestie to: hamburger, frytki i…!
– Dante.
Zastygł w miejscu, z rezygnacją przymykając oczy. „No ja pier…” pomyślał, odwracając się niechętnie, jednocześnie wyciągając słuchawkę z ucha i dostrzegł wychodzących spokojnie z półmroku trzech elegancko ubranych facetów. Dwóch miało splecione za plecami dłonie, wyprostowane ramiona i brak jakiejkolwiek zachęty do bliższego poznania na twarzy. Dante jednak uwagę skupiał na tym pośrodku, który między innymi z rękami schowanymi w kieszeniach spodni, wyróżniał się wśród towarzyszy dużo luźniejszą postawą. Mimo raczej chłodnego wieczoru, miał na sobie jedynie białą koszulę oraz ciemną marynarkę z cienkiego materiału, której podwinięte rękawy odsłaniały niemal cały, charakterystyczny tatuaż skorpiona, ciągnący się od nadgarstka aż po sam łokieć. Jego jasne blond włosy mocno kontrastowały z ciemniejszą karnacją, a na twarzy błąkał się cień jakby znudzonego, ale pewnego siebie uśmieszku. W oczy rzucała się również paskudna blizna na prawym uchu, będąca zapewne pamiątką po gangsterskich porachunkach z dawnych czasów.
Dante przyjął na twarz najbardziej arogancki i najbardziej beztroski uśmieszek, na jaki tylko było go stać, a przy tym rozłożył szeroko ramiona, z udawanie przymilnym tonem rzucając:
– Cal…! Jak się cieszę, że cię widzę!
Niestety mężczyzna nie wysilił się na równie ciepłe powitanie, w odpowiedzi jedynie delikatnie przekrzywiając głowę.
– „Mam nadzieję, że już więcej nie będę musiał cię oglądać”. Tak powiedziałem przy naszym ostatnim spotkaniu, nieprawdaż? – rzekł nad wyraz spokojnym głosem, postępując kolejne dwa nieśpieszne kroki do przodu. – A mimo to wciąż zmuszasz mnie do przypominania ci o tym.
Dantemu trochę mina zrzedła, ale starał się w miarę utrzymywać swój beztroski uśmieszek na twarzy.
– Co poradzę…? Taka siła przeznaczenia – wzruszył nonszalancko ramionami.
– Chyba plagi – poprawił go. – I to wyjątkowo paskudnej.
– A w ogóle, to jak mnie znalazłeś?
– Mam swoje sposoby – uśmiechnął się tajemniczo, na co Dante odchrząknął cicho.
– Dobra… Chętnie bym jeszcze pogawędził, ale jak już sam wspomniałeś, mój widok niezbyt cię cieszy, a i ja mam swoje plany, więc…
– Nie tak szybko…! – powiedział Cal, zatrzymując złodzieja wpół kroku, a sam postąpił jeden do przodu. – Jestem tu po swoją własność. Bo masz coś mojego, prawda? – ni to stwierdził, ni to zapytał, na co złodziej zrobił nic nierozumiejącą minę.
– Hm, nie… nie sądzę… Nie przypominam sobie żebym coś…
Gangster dał subtelny, ale jasny gest głową i za Dantem pojawiło się niespodziewanie jeszcze dwóch ludzi, łapiąc go za ramiona i siłą zmuszając do padnięcia na kolana.
Tym razem się przygotowali, kurde!
Dante skrzywił się z niezadowoleniem, ale powstrzymał od zgryźliwego komentarza. Z niechęcią obserwował, jak Cal zbliżał się powolnym, triumfującym krokiem, ostatecznie przykucając naprzeciw niego, i przekrzywił delikatnie głowę, wbijając w złodzieja drwiące spojrzenie. Widząc twarz gangstera z tak bliska, można było dostrzec na niej kilka zmarszczek na czole i koło nosa, które bynajmniej go nie postarzały, a wskazywały jedynie na to, że jest to ktoś z dużym doświadczeniem życiowym, zbudowanym mocnym wizerunkiem, i cieszący się niemałym szacunkiem… Wzbudzonym strachem, czy faktycznym podziwem – to już nieistotne.
– No too… – zaczął niepewnie Dante, przerywając tę niezręczną ciszę – co u ciebie?
– Ach, Dante… Nieładnie tak okradać swoich.
– A od kiedy to ja mam coś wspólnego z Czarnymi Skorpionami, co?
– Od kiedy przejmujesz niemal każdy nasz towar, kradniesz transport, ośmieszasz moich ludzi i zostawiasz te głupie karteczki z napisem… – zamyślił się. – Aa, no tak: „Pozdrowienia dla Skorpionka, chłopaki! ;P ”.
Uśmiechnął się głupio.
– Czyli wiadomości dotarły. – „Cholera”.
– Oj dotarły, mam ich cały album. Chyba musimy go sobie razem poprzeglądać w któryś dzień. – Nachylił się, zniżając głos. – Jak za dawnych czasów, Dante.
Chłopak mimowolnie zacisnął zęby, ale szybko wrócił do nonszalanckiego tonu.
– Świetny pomysł, ale mam bardzo napięty grafik, tak więc… no sam wiesz.
– Aa, no tak… – Cal ze zrozumieniem pokiwał głową. – Jasne, oczywiście… Ale najpierw uregulujesz dług.
„Szlag” przeklął w myślach, po czym odchrząknął cicho.
– To ja ci coś wiszę? Niemożliwe… Na pewno bym zapamiętał. – Znów odchrząknął. – Ale dobra, okej. To co powiesz na taki układ – ty mnie wypuścisz, a ja ci odpalę… dziesięć procent za towar, który ostatnio dorwałem. Co ty na to? – uśmiechnął się z błyskiem w oku.
Cal lekko uniósł brew.
– Drugi raz ten numer nie przejdzie, Dante.
„Nosz kurde!”.
– Ale stary… – nie poddawał się, uśmiechając nonszalancko. – Dziesięć procent.
– Proponujesz dziesięć procent tego, co bezczelnie mi podprowadziłeś?
Chłopak zrobił zdziwioną minę.
– Ostatnio chyba na pewno nic ci nie ukradłem. – Ale tak na wszelki wypadek, zamyślił się.
– Na pewno?
– Pamiętaj o „chyba” – grzecznie przypomniał.
– A kurier?
– Jaki kurier?
– Ten, którego okradłeś w zeszłym tygodniu. To był mój człowiek. – Dante przełknął ślinę, a Cal kontynuował: – I przewoził specjalną paczkę, która, wyobraź sobie, miała do mnie dotrzeć. Zastanawiałem się, co takiego poszło nie tak? Odpowiedź…? Oczywiście TY.
Kiedy złodziej przekalkulował sobie wszystko, co przed chwilą usłyszał, jedyne, co zdołał z siebie wydusić, to:
– Ups.
– Ups – powtórzył Cal drwiąco, po czym walnął Dantego w twarz tak mocno, że aż głowa odskoczyła mu na bok.
– Dobra, na to mogłem zasłużyć.
– To i tak tylko dziesięć procent z tego, co ci się należy – odparł złośliwie gangster. – I jeszcze sprałeś dzieciaka, który poszedł na swoją pierwszą akcję, a wrócił do mnie z rozbitym nosem i odciskiem buta na twarzy.
– To nie wysyłaj dzieciaków na takie akcje. Zrobiłem mu przysługę. Pewnie rozbiłby się w tej furgonetce na pierwszym zakręcie.
Gangster zaśmiał się.
– Och, Dante…! Ale wiesz co…? W porządku. Nawet się nie gniewam. Zrobimy tak… – nachylił się lekko. – Jeśli zwrócisz paczkę, o której wspomniałem, to może ten ostatni raz przymknę oko na twój głupi wybryk. Co ty na to?
Dante dobrze wiedział, jak zazwyczaj kończą się negocjacje z Calem. Z kimś, kto jeszcze nie zdążył mu zajść na skórę, może i by to jeszcze przeszło. Ale JEGO prawdopodobnie wykończy, niezależnie od tego, czy się zgodzi, czy też nie. W tym pierwszym przypadku, zrobi to po prostu po zakończonej robocie.
– Czas ucieka, Dante. A stawką twoje życie.
– Dobra… Co to za paczka? – zapytał ze zrezygnowaniem.
– Niewielka. Bez adresata. Bez nadawcy. Na pewno szybko znajdziesz.
Chłopak szerzej otworzył oczy.
– Aaaha…
A gangster swoje zmrużył podejrzliwie.
– Co z nią zrobiłeś?
– Z czym?
– Z paczką.
– Jaką paczką?
Cal uderzył go z liścia w twarz.
– Powtórzyć?
– Nie trzeba – odparł, poruszając obolałą szczęką. – Po co ta agresja? Przecież znamy się już tyle czasu.
– Zdecydowanie za długo – westchnął. – Gdzie jest moja paczka, Dante?
Chłopak wziął wdech, zatrzymał go na dwie sekundy, po czym odparł:
– Nie wiem.
Kolejne uderzenie.
– Koleś!
– Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu.
– Moje zęby też!
Gangster jakimś cudem nie dawał się wyprowadzić z równowagi (bo dawanie w ryj, to tylko i wyłącznie przyjemny sposób na skuteczne wyciąganie informacji), ale najwyraźniej nie miał już ani czasu, ani ochoty na dalsze pogawędki z aroganckim złodziejem.
– Może wypad nad rzekę trochę ci ochłodzi ten zacięty język? – zasugerował, dając znak swoim ludziom.
– Nie… Zaraz…! – krzyczał, kiedy Skorpiony siłą podnieśli go z kolan.
Ale przyznać musiał, że Cal miał dobry gust. Wybrał miejsce z dala od zgiełku miasta, świateł nowoczesnych wieżowców, no i oczywiście bez żadnych świadków. A widok usianego gwiazdami nocnego nieba, oraz rosnących wokół barwnych drzew i kwiatów, był niezwykle przyjemny. Iście magiczny. Ale… mimo wszystko, nie tak wyobrażał sobie wypad nad rzekę z ,,kumplami”.
Kiedy tylko jego głowa znów znalazła się na powierzchni, bez wahania gwałtownie zaczerpnął powietrza.
– Woda na pewno jest wspaniała, nieprawdaż? – Doleciał go uszu złośliwy komentarz Cala. Mężczyzna przyglądał się spokojnie z boku, podczas kiedy on zażywał sobie orzeźwiającej kąpieli w blasku księżyca.
– A niech cię szlag! – wydusił Dante z pogardą, na ten moment dogłębnie spłukany z fałszywej życzliwości.
Calowi za to humor się poprawił.
– Co? Nie słyszę – rzucił sztucznie przymilnym głosem, na co złodziej znów wylądował głową w wodzie, aż na powierzchni rozległo się głośne bulgotanie. Pewnie nie zdążył zamknąć ust.
Nie miał za bardzo w tej chwili poczucia czasu, ale zostało mu zdecydowanie mniej powietrza, niż poprzednio, o czym subtelnie próbował kolegów poinformować o tym istotnym fakcie, w miarę możliwości szarpiąc się ramionami. Również i przytrzymujący go Skorpion zerknął w końcu w kierunku szefa w oczekiwaniu na znak, jednak Cal wcale się z tym nie śpieszył.
– Szefie… – ostrożnie zwrócił się do niego inny, stojący nieco z tyłu, jednak Cal uniósł dłoń na znak, aby umilkł, a sam uśmiechnął się lekko.
Widok podtapianego złodzieja sprawiał mu ogromną przyjemność. W innej sytuacji chętnie by się temu przyglądał do samego końca, teraz jednak robił to w konkretnym celu, a jeśli ten drań utonie… Ech…
Niechętnie dał znak głową Skorpionowi i kiedy wreszcie Dante znów znalazł się na powierzchni, natychmiast wziął gwałtowny wdech, krztusząc się jednocześnie wodą.
– Dobra, powiem! – wypalił szybko między kaszlem, żeby znów nie znaleźć się łbem w rzece.
Cal uniósł brew.
– A co? Za zimna jest?
Dante zwrócił ku niemu mordercze spojrzenie.
– A chcesz sprawdzić!?
W mordę, lodowata jak Cola, którą zamierzał wypić!
Przytrzymujący go za kołnierz gangster kopnął złodzieja w bok. Cal jednak uniósł rękę w geście ,,wystarczy” i mięśniak odciągnął chłopaka od rzeki, ustawiając przodem do swojego szefa. Oczywiście nie starając się być przy tym delikatnym.
– No to mów – rozkazał Cal takim tonem, jakby wcale nie obchodziły go informacje, na które czeka.
Właśnie za to Dante go nie znosił. Za tę cholerną pewność siebie i arogancję. A tfu!
– Niech będzie… – Złodziej westchnął, na moment spuszczając głowę. Musiał sobie na nowo przypomnieć, jak oddychać. – Jakoś dzień po zabraniu wozu z towarem… zgłosił się do mnie jeden koleś… Pytał o paczkę bez nadawcy i adresata… I zapłacił mi za nią.
– No proszę – Cal zmrużył lekko oczy. Wyglądało na to, że ktoś wiedział o jej zawartości i postanowił dorwać ją przed nim. – Co to za człowiek? – dopytał, ale złodziej nie śpieszył się z odpowiedzią, więc kopnął go lekko w nogę. – Mów!
– Nie wiem! Ale był dość… dziwaczny.
– To znaczy?
– Jakby… nie z tego świata – sprecyzował teatralnie.
– Nie denerwuj mnie – ostrzegł Cal. – Jak wyglądał?
Rudzielec westchnął z poirytowaniem i rezygnacją, przywołując wspomnienie tajemniczego człowieka.
– Wszystko czarno-czarne… Głos taki… no… No i beznadziejne poczucie humoru. Naprawdę! Rzuciłem najtwardszym sucharem na świecie, a on nie dość, że go zdeptał, to jeszcze sypnął mi jego okruchami w twarz – powiedział, uśmiechając się dumnie z kolejnego świetnego żartu.
– Co? – Cal zmarszczył brwi.
Dante westchnął ze zrezygnowaniem, kręcąc lekko głową. „Ech ci dzisiejsi gangsterzy”.
– Mów. Co jeszcze pamiętasz?
Zamyślił się.
– Niecodzienny styl. Marynarka i krawat plus kask i rękawice motocyklowe. Taki James Bond po ciemnej stronie mocy na motorze – prychnął z rozbawieniem.
– Nie widziałeś twarzy?
– Nie.
Cal westchnął, chowając dłonie do kieszeni spodni.
– O! Wiem! – odezwał się niespodziewanie Dante z entuzjazmem. – Zegarek!
– Co zegarek?
– Starej generacji, ale drogi jak diabli! Stary…! Wiesz, ile bym za niego dostał?
– Do rzeczy.
– Czarny… z takimi świecącymi obramowaniami wokół tarczy, firmowy, mówię ci, wart co najmniej…
– O tym człowieku! – przerwał Cal, w którego głosie po raz pierwszy pojawiła się tak wysoka nuta poirytowania. – Rany…!
Zamyślenie Dantego trwało tylko moment. Potem zrobił zadowoloną minę, i pstryknął palcami na tyle, na ile pozwoliły mu na to skrępowane ręce.
– T. Z.
– Że co?
– „To powiesz, że T. Z. Będą wiedzieli”. Tak mi kazał powiedzieć w razie wpadki… Czemu o tym zapomniałem? – rzucił do siebie, i odchrząknął: – No, po czym krzyknąłem: „Że jak!?”, no ale on już „rozpłynął się” w ciemności. Także ten… no, to tyle chyba.
Cal spojrzał gdzieś na bok, a w jego oczach zamyślenie ustąpiło czemuś innemu. Ni to pogardzie, ni to strachowi, ni to irytacji… ni to wszystkiemu naraz. Aż w końcu, najpierw wzniósł wzrok ku niebu, a potem już mocno zdenerwowanym głosem rzucił:
– P. Ż, kretynie! P. Ż!
– A co za różnica!?
Cal miał wielką ochotę ponownego uderzenia w twarz tego parszywego złodzieja, przed czym z trudem się powstrzymał, uciekając jedynie do poirytowanego przekleństwa pod nosem.
Dante z kolei niespodziewanie spoważniał. A nawet lekko pobladł, kiedy z opóźnieniem dotarły do niego słowa gangstera.
– P. Ż? – upewnił się, po czym uwolnionymi (nie wiadomo kiedy) rękoma złapał się za głowę, na co (teoretycznie) przytrzymujący go Skorpion spojrzał na wpół zdziwionym, zgłupiałym wzrokiem.
– Brawo, Dante… Po prostu brawo… – powiedział Cal, na którego twarzy nie było już nawet odrobinki aroganckiego uśmieszku. Zmrużył złowieszczo oczy, zniżając nieco ton. – Zawsze byłeś utrapieniem, ale nawet po tobie takiego gówna się nie spodziewałem. Masz mi coś jeszcze do powiedzenia, oprócz tego, że zmówiłeś się z Ponurym Żniwiarzem?
Rudzielec zerknął gdzieś na bok w jakby tępym zamyśleniu, po czym wrócił uwagą do Skorpiona, mówiąc:
– Sorki?
Autor: Wiktoria Stankiewicz