Jak zwykle gdy do niej przychodzę, płakała. Już dawno przestałem zadawać głupie pytania i drapać świeże rany. Siedziała na fotelu, owinięta szarym kocem, z kolanami przy piersi i twarzą zanurzoną w nich. Nawet nie pytałem, odruchowo poszedłem do kuchni, zagotowalem mleko i przygotowałem kubek gorącej czekolady. Podałem jej, chwyciła w dłonie owinięte kocem, spojrzała na mnie przekrwionymi oczami, musiała długo płakać. Usiadłem na podłodze obok niej i zacząłem delikatnie nucić. Nigdy nie rozumiałem dlaczego to lubi, nie jestem uzdolniony, głos też mam średni, ale jakoś zawsze to ąa uspokaja. Słyszałem tylko delikatne siorbanie “nektaru bogów” jak zwykła go nazywać w tych niewielu chwilach uśmiechu w jej życiu. Delikatne pociąganie nosem przerywało nasza ciszę, patrzyłem na jej różowe policzki i malutki podskakujący nosek. Wyglądał trochę jak królik, delikatna, drobna, jak ktoś mógł zranić tak anielską istotę. Drobna dłoń wyłoniła się z koca i spoczęła na mojej głowie. Tego też nigdy nie mogłem zrozumieć, lubiła czochrać moje włosy. A może to ja coś źle zrozumiałem? Może myśli, że ja to lubię i to jest jej podziękowanie? Jakoś nigdy nie chciałem poznać odpowiedzi na te pytania. Pomimo jej cierpienia i łez, jej dotyk zawsze był delikatny i uspokajający. Może nie jestem fanem tego czochrania, ale zawsze chciałem, żeby ten moment nigdy się nie skończył.
Delikatny uśmiech poruszył kąciki jej ust, lekko przymrużyła przekrwione oczy. Humor zaczął jej wracać. Zabrała dłoń z mojej głowy i schowała z powrotem pod koc. To był znak dla mnie, pora punkt drugi pocieszania. Przyniosłem paczkę ciastek z górnej szafki, zawsze tam są, sam je tam chowam na takie okazje. Jest za niska żeby tam sięgnąć, więc te pułki zawsze są puste. Chowam jej smakołyki, żeby mieć pod ręką, jak przychodzę ją pocieszyć. Teraz jak o tym myślę, to przeważnie jak płacze, to coś mnie prowadzi prosto pod jej drzwi. Tak dawno był ostatni raz kiedy widziałem ją naprawde uśmiechniętą. Nie przez łzy, ale tak naprawdę szczerze szczęśliwą. Co mnie do niej prowadzi? Kim jest jej opiekun, że wybrał sobie mnie na jej pocieszyciela. Okrutnik? Dlaczego prowadzi mnie, a nie kogoś z kim może być szczęśliwa. Prowadzi mnie, żebym ją pocieszał, zamiast zaprowadzić ją w objęcia kogoś kto nigdy nie dopuści do jej łez.
Usiadłem na podłodze, otworzyłem paczkę i postawiłem na podłokietniku tuż obok niej. Spojrzała na mnie smutna. Jej oczy zawsze były pytające. Dlaczego ja? Chciałbym to wiedzieć, może wtedy mógłbym ją ratować wcześniej, a nie ocierać łzy. Jedna z nich zaczęła ściekać po jej policzku, położyłem dłoń na jej twarzy i kciukem starłem kroplę rozpaczy. Zamknęła powieki i zaczęła się o nią ocierać, jak kot łaszący się do właściciela. Miała w sobie sporo ze zwierzęcia, była oddana, urocza i bardzo przytulająca. Zawsze chciała uwagi, ale nigdy nie była w tym nachalna. Kubek powoli zaczął wysuwać się z jej dłoni. Złapałem go zanim zawartość się wylała. Zabrałem dłoń i patrzyłem chwilę na nią jak zasypia.
Wyniosłem resztki niedopitej czekolady do kuchni i umyłem naczynia. Wróciłem do pokoju. Pół opakowania ciastek stał na podłokietniku pustego fotela. Leki zaczęły działać. Tym razem obyło się bez incydentu.
Pocieszyciel
