***
Zapadł zmrok. Tarran przez cały dzień doglądał smoczycy, a ponieważ nie było wiele do zrobienia, miał czas również dobrze poznać zarówno okolicę, jak i obejrzeć z bliska każdą łuskę na ciele Lany. Dalej nie mógł uwierzyć, że takie stworzenie istnieje. Niebezpieczne, ale jednocześnie piękne. Oddychała spokojnie i już nawet nie reagowała, gdy poprawiał prowizoryczny opatrunek. Elf miał rację. Rany goiły się bardzo szybko. Przez cały dzień obserwował z zachwytem, jak z minuty na minutę skrzydło przybierało inny, chyba normalny kształt. Niebo zasnuły gęste chmury. Wydawało się, że biała pierzyna pokrywa całą polanę i las. Zaczął padać śnieg. Tarran schował się do szałasu i grzał przy ognisku. Przez moment zastanawiał się, czy smoki czują jakoś to zimno, ale nie bardzo wiedział i mógł cokolwiek zrobić, więc przestał sobie zaprzątać tym głowę. Pozostawił tlące się ognisko, by dawało choć odrobinę żaru w tym zimnie i poszedł spać.
***
Obudził go przeraźliwy ryk. Poderwał się i wybiegł z szałasu. Nieprzytomny nie mógł poznać okolicy. Wokół panowała pożoga. Las rozbrzmiewał na przemian krzykami przeplatanymi przez ryki, których nie potrafił przypisać do konkretnych istot. Tuż przed nim przegalopowały elfy na jednorożcach, strzelając z łuków w stronę jakichś uzbrojonych w miecze osobników – chyba ludzi. Rozejrzał się w popłochu za Laną. Smoka nie było przy jeziorze, za to na niebie widział wiele latających stworzeń, to ziejących ogniem, to atakujących z powietrza ludzi, wśród gradu lecących na nie strzał.
“Co się dzieje?” – pomyślał, próbując się ruszyć. Nie mógł jednak niczego zrobić. Spojrzał na swoje nogi. Były zatopione w gęstym mule. Spanikowany rozejrzał się dookoła. Szałas stał na skraju bagna, a on wychodząc wbiegł prosto w sam środek. Nie przypominał sobie tu bagna! Nad jezioro nadciągnęli ludzie z procami i łukami. Gryfy latały w kółko unikając strzał i jednocześnie spuszczając pociski z kamieni na znajdujących się na dole napastników. Jeden z nich trafił Tarrana w głowę. Tracąc świadomość pomyślał jeszcze. że przynajmniej nie będzie świadomy dusząc się w bagnie.
***
Ocknął się leżąc obolały na twardej skale. Podniósł się powoli, by jednak z łomotaniem serca przypaść z powrotem do ziemi. Leżał na wąskiej półce skalnej nad przepaścią wąwozu. Za sobą miał jedynie zimną litą skałę, pod sobą nieosiągalną wzrokiem pustkę, a przed sobą otwór jaskini przy którym leżał olbrzymi czarny smok. Oddychał ciężko, cały był pokryty ranami. Z wielu z nich wystawały groty strzał. Leżał w ciągle rosnącej kałuży krwi. Nad głową usłyszał ptasi wizg. Spojrzał w górę. Na rozjaśniającym się od świtu niebie zobaczył kilka gryfów. Zatrzymały lot na wysokości jaskini i powoli zaczęły się zbliżać do smoka.
“Pani, żyjesz?” – usłyszał ptasi głos w głowie
“Dla mnie nie ma ratunku.” – odpowiedział słaby kobiecy głos.
“Zabierzemy Cię do medyków, będzie dobrze!” – upierał się gryf.
“Nie, zabierzcie je w bezpieczne miejsce. Mnie zostawcie, ludzie będą mieli trofeum, to na chwilę się tym zajmą” – odparła łamiącym się głosem smoczyca.
“Nie możemy Cię tak zostawić!” – upierał się gryf.
“Zabierzcie moje dzieci w bezpieczne miejsce. To rozkaz!” – wyszeptała i ucichła. Jej pierś przestała się poruszać.
“Pani? Pani!” – wrzasnął gryf bezskutecznie próbując się porozumieć ze smokiem.
“Dobrze więc. – zaczął łamiącym się głosem – Słyszeliście. Zabieramy dzieci do zamku!”
Gryfy posłusznie zanurkowały w głąb jaskini. Każdy z nich trzymał w szponach po małym smoku. Tarran domyślił się, że maleństwa nie potrafiły jeszcze latać. Pięć gryfów oddaliło się z niemowlętami. Dowódca pozostając chwilę przy smoczycy, skłonił się jej i rozejrzał wokół. Dostrzegł Tarrana. Wzbił się w górę i podleciał nad jego półkę skalną. Tarran skurczył się jak tylko mógł.
“Przez Waszą głupią żądzę, ona musiała zginąć!” – usłyszał piskliwy ptasi krzyk. – “Giń!”
Gryf poleciał bliżej i machnięciem skrzydła zrzucił Tarrana z półki skalnej.
***
-Nieeeeeeeeeeeee! Jestem przyjacielem! – krzyczał Tarran. Otwierając oczy zobaczył, że stoi po drugiej stronie znanego mu jeziora. Chciał uciekać jak najdalej, nie wiedząc, co się z nim dzieje, ale znów nie mógł. Był drzewem! Stał na skraju lasu okalającego polanę przy jeziorze i mógł jedynie obserwować okolicę. Na polanie zebrali się przedstawiciele najróżniejszych stworzeń. Elfy, gryfy, smoki, jednorożce, wilkołaki i wiele innych, których nie potrafił nazwać. Byli też ludzie. Stali zgrupowani bojaźliwie wokół kogoś, kto wyglądał jak król. Nie miał królewskiego ubioru, ale miał posłuch i poważanie wśród towarzyszy. Wyszedł z grupki, nakazując reszcie pozostanie na swoich miejscach. Podszedł do starego elfa i ukłonił się nisko. Tamten odpowiedział ukłonem. Do tej dwójki dołączył również najpotężniej wyglądający smok. przeobrażając się w oka mgnieniu w solidnie zbudowanego mężczyznę. Reszta zmiennokształtnych również przybrała ludzką postać i przedstawiciele każdego gatunku, zaczęli okrążać jezioro. Elf zaintonował pieśń w pradawnym języku wspólnym. Każdy uczestnik zgromadzenia dołączył do śpiewu. Tarran znał tę pieśń. Przekazywana była z dziada pradziada na następne pokolenie. Tak nakazywał zwyczaj. Pieśń była hymnem każdego walecznego stworzenia i każdej chcącej pokoju matki. Uczono jej dzieci, by jak wierzono, zapobiec wojnie. Dziecinne przesądy! A może jednak nie?
W akompaniamencie tysiąca głosów na jeziorze powstał wir. Obracał się coraz szybciej, podnosząc jego wody coraz wyżej. U szczytu wiru pojawiła się najpierw głowa, później olbrzymie ciało węża. Wody jeziora powoli zaczęły opadać ukazując stworzenie w pełnej okazałości. Łeb otoczony był przez błoniasty kołnierz, łuski mieniły się kolorami od czarnego, przez szary i brązowy, przechodząc w pomarańcz i żółty. Wąż popatrzył na zgromadzonych. Zaczął się rozmywać i na jego miejscu pojawiła się czarnowłosa kobieta, ubrana w długą suknię kolorem odpowiadającym kolorom łusek. Pieśń powoli dobiegała końca. Na polanie zapadła nienaturalna cisza. Nikt nie odważył się nic powiedzieć. Kobieta stała nad taflą jeziora, dotykając wody bosymi stopami. Otworzyła usta i w głowach zgromadzonych zabrzmiał jedwabisty głos.
Aby pokoju zapewnić czas,
Ludzki kształt przybierze każdy z Was.
Magia dotąd w siłę wielka
Przycichnie, by pomyślność była wszelka.
Żyć będziecie w zgodzie przez dziejów zaranie
Póki siostra siostrze się wrogiem nie stanie.
A gdy się tak stanie nieszczęśliwie
Przed sądem staniecie sprawiedliwie.
Wody jeziora zaczęły znów zataczać kręgi, coraz to szybciej i szybciej. Wir zaczął się podnosić zakrywając stojącą w jego środku kobietę. Tarran patrzył na zjawisko z zapartym tchem. Nagle znad krawędzi wiru wyłoniła się otoczona kołnierzem głowa węża, a po niej całe ciało. Wąż wyskoczył w górę by za chwilę wskoczyć w toń uspokajającego się już jeziora. Rozprysk wody był dosięgnął Tarrana, ten odruchowo zamknął oczy.
***
Gdy je otworzył, leżał w szałasie. Tuż obok siedziała odziana w zieloną sukienkę Lana.
-Miałeś wizję. – uspokoiła cichym i jedwabistym głosem – Wieszczka pozwoliła Ci poznać przeszłość.
-A jaka będzie teraz przyszłość? – zapytał ochrypłym głosem
-Tego nikt nie wie. – odrzekła smutno – Ale mamy jeszcze chwilę dla siebie. To mówiąc pochyliła się nad leżącym mężczyzną i pocałowała go.
Autor: kiciakamyk