Home / Opowiadania / A.A. / Uczta

Uczta

Park wyglądał pięknie o tej porze nocy. Rozgwieżdżone, czyste niebo. Pełnia dobrze oświetlająca cały teren. Krótko przycięta trawa i małe zagajniki, przy których poustawiano ławki, żeby latem można było sobie usiąść w cieniu. Na całym terenie stały posągi. Specjalnie sprowadzony z Włoch kamień, w którym artyści dali upust swojej wyobraźni. Było tu wszystko od sztuki współczesnej, aż po klasyczne statuy postaci i zwierząt. Na samym środku parku wybudowano fontannę, w której centrum, do piedestału przymocowano mosiężne, anatomicznie poprawne serce. To miejsce przyciągało nocami nastolatków, którzy zbierali się tutaj żeby puszczać głośno muzykę i upijać tanim alkoholem, poza zasięgiem rodziców. Tym razem nie było inaczej, mała grupka siedziała na krawędzi, pijąc tanie piwo i śmiejąc się głośno. Jeden z chłopaków wyciągnął z kieszeni stara monetę i powiedział:

– Kupiłem to w antykwariacie. Gościu mówił, że według jakiejś tam legendy, te monety były zaklęte przez czarodzieja. Jak dasz swojemu wrogowi, to ten umrze.

– Dlatego ci ją sprzedał? Bo mu okradłeś rower w zeszłym miesiącu – powiedział prześmiewczo Alan.

– Pokaż, ojciec zajmuje się numizmatyką, może wiem coś więcej o tym – powiedział Jack wyciągając dłoń.

Henry rzucił do niego monetę, która całkiem ominęła dłoń i wpadła prosto do fontanny. Metaliczne stuknięcie odbiło się echem po parku.

– Ochroniarz tak wcześnie? Zwykle mają tylko dwa obchody – powiedziała Samantha.

– Może przyjęli kogoś nowego, oni zawsze są nadgorliwi na początku – odparła Jill.

– Dobra, spadamy, monetę sobie jutro wyciągnę, bo dzisiaj jeszcze wezwie policję, jak zobaczy – powiedział Henry i wstał z fontanny.

Pozbierali jeszcze pełne puszki piwa, zostawiając śmieci za sobą. Szli śmiejąc się, dopijając resztki alkoholu trzymanego w dłoniach i zostawiając puszki po drodze. Dwa następujące po sobie w krótkim odstępie metaliczne stuknięcia odbiły się echem po parku. Dziewczyny pisnęły delikatnie i rozglądały się dookoła, szukając źródła dźwięku.

– Spokojnie, to pewnie tylko ochroniarz, ten musi mieć dwie kule – powiedział sarkastycznie Alan.

– To nie jest śmieszne, to nie brzmi dobrze. Lepiej się pospieszmy – powiedziała z niepokojem w głosie Jill.

Przyspieszyli nieco kroku. Coś stuknęło, jakby mały kamyczek spadł na bruk. Samantha podskoczyła i chwyciła mocno Alana za rękę, rozglądając się dookoła.

– Spokojnie, to pewnie ptak strącił jakiś kamień z jednego z posągów – powiedział Jack.

– A skąd niby kamień na posągu? – Zapytała Jill rozglądając się na boki.

– Dzieciaki znalazły sobie zabawę, podnoszą małe kamienie i patrzą kto jest w stanie wrzucić go na posąg tak żeby nie spadł – powiedział Henry.

Szli w milczeniu. Kobiety rozglądały się we wszystkie strony. Ciszę przeszyło głośne warczenie, wydawało się dobiegać z kierunku posągu wielkiego psa stojącego przy jednym z zagajników. Samantha ścisnęła mocniej rękę Alana i zapytała trzęsącym się głosem:

– Czy ten posąg właśnie na nas zawarczał?

– To na pewno jakiś bezdomny pies gdzieś w krzakach za nim warczy na wiewiórkę albo coś – powiedział Alan.

Dźwięk pocieranych o siebie kamieni zabrzmiał echem po parku, głośne szuranie dobiegało z wielu stron. Jill podskoczyła i wskazała palcem na posąg wojownika stojący nieopodal.

– Czy-czy-czy, on właśnie się po-po-poruszył? – zapytała Jill, wpatrzona w kawał rzeźbionego kamienie.

Metaliczny stukot zabrzmiał ponownie. Tym razem cztery razy, zaczął przypominać bicie serca rozchodzące się echem po całym parku. Posąg wojownika przekręcił głowę z głośnym kamiennym szuraniem i spojrzał prosto na nich. Otworzył szeroko usta i krzyknął głębokim, charczącym głosem. Nic nie powiedział, tylko wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Powoli podniósł nogę i z silnym impetem postawił ją na ziemi, wbijając się centymetr w grunt pod trawnikiem. Przerażenie wryło ich w ziemię. Posąg ponownie otworzył usta i wydał z siebie ten charczący, głęboki dźwięk, który aż wprawił w drżenie ich kości. W popłochu uciekli w przeciwnym kierunku. Dali ledwie kilka kroków, kiedy ich drogę zagrodził wielki kamienny pies, który wskoczył przed nich na bruk, łamiąc i krusząc go pod swoim ciężarem. Zatrzymali się praktycznie w miejscu i nie myśląc wiele, rozdzielili się. Alan i Samantha, która nadal trzymała go za rękę, pobiegli w lewo, w stronę zagajnika. Reszta pospieszyła w prawo w stronę otwartej przestrzeni. Metaliczne bicie serca zaczęło być coraz szybsze i głośniejsze, wypełniając park na tyle mocno, że szuranie kamiennych golemów było już prawie niesłyszalne.

Trójka przyjaciół biegła po wilgotnej od rosy trawie, oglądając się za siebie żeby zobaczyć czy posągi nie biegną za nimi. Nagle zza jednego z krzaków wyskoczył wojownik z wielkim mieczem. Zagrodził im drogę, więc skręcili w lewo w stronę jednego z większych zagajników. Jack nie wyrobił i poślizgnął się na trawie. Był umięśniony i przez jego masę poślizg skończył się tuż u stóp posągu. Spojrzał na niego z przerażeniem, słyszał wyraźnie kamienne szuranie – był tak blisko, że zagłuszał dudniące serce. Uniósł miecz ponad głowę. Jack zapiszczał i zasłonił twarz. Rozległ się świst powietrza i miecz zmiażdżył go wąskim, kilku centymetrowym paskiem, od czubka głowy aż po pas, wbijając się głęboko w ziemię. Obrócił się w miejscu i ciągnąc tępy oręż po ziemi, zostawiał za sobą ślad, idąc powoli w stronę uciekającej dwójki.

Samantha i Alan wbiegli do zagajnika. Kamienny pies skoczył za nimi ledwo przeciskając się między gęsto rosnącymi drzewami. Alan złapał kobietę i wciągnął za jeden z krzewów. Nasłuchiwali tąpania ogara, który dysząc warczał, wciąż ich szukając. Kiedy był już blisko, Samantha pisnęła. Alan szybko zasłonił jej usta, jednak ogar skoczył i wylądował tuż obok nich. Obydwoje krzyknęli z przerażenia. Alan pospiesznie wstał podnosząc ze sobą Samanthę, którą natychmiast popchnął żeby uciekała, samemu upadając na ziemię. Zdążył się tylko obrócić na plecy, gdy ogar całym ciężarem stanął mu na kroku, miażdżąc miednicę. Wielkie szczęki otwarły się i objęły całą jego klatkę. Zacisnął je mocno i jednym szybkim ruchem rozerwał mężczyznę w pół. Podrzucił jego tułów, złapał z powrotem do paszczy i pożarł w całości. Jedynie kawałek jelita wystawał mu z pyska i prawie dotykał ziemi, gdy ten kierował swoje kroki w stronę uciekającej kobiety.

Henry i Jill wbiegli do labiryntu z wysokich żywopłotów, mieli nadzieję być tu bezpieczni. Znali drogę na drugą stronę, dość często przychodzili tu się całować. Gdy dotarli do środka, zapomnieli w całym zamieszaniu o jednym małym szczególe tego miejsca. Stali teraz przy kamiennej ławeczce otoczonej przez puste piedestały. Spojrzeli na siebie w przerażeniu. Z twarzy Jill wyszedł kamienny grot, opryskując Henrego jej krwią. Opadła mu w ramiona. Ponad jej głową dostrzegł cztery małe cherubiny. Napięte kamienne cięciwy trzymały strzały wycelowane prosto w niego. Rozległ się cienki chichot i świst powietrza. Wbite w jej ciało strzały przeszły na wylot, łącząc kochanków na zawsze.

Samantha biegła ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie. Wybierała ciasne miejsca i ostre zakręty, starając się spowolnić kamienna bestię, która ją goniła. Już widziała bramę wejściową, tędy się tu dostali. Furtka po boku zawsze była otwarta. Chwyciła mocno za klamkę, ale ta ani drgnie. Szarpała ile sił – zdarzało się, że się zacinała, ale dlaczego akurat teraz? Ogar zatrzymał się kawałek od niej, dyszał i warczał, gdy ona usilnie starała się otworzyć furtkę. Nagle z jej piersi wyłonił się długi, spłaszczony, zakrzywiony szpikulec, który powoli zaczął ją odrywać od ziemi. Jej ciało drżało, gdy ta dławiła się własną krwią, która szybko wypełniała jej płuca. Zza jej pleców ukazała się kamienna kostucha, która niosąc ją na kosie przeszła obok psa, z którego pyska nadal wystawał kawałek jelit Alana. Drobne krople krwi znaczyły drogę.

Zielona woda w fontannie bulgotała i roztaczała jasną poświatę, bijące serce na piedestale utrzymywało jednostajny i spokojny rytm. Kostucha jednym ruchem przełożyła kose nad głową i z impetem wrzuciła ciało do wody. Ogar oparł przednie łapy na fontannie i wypluł połowę Alana do środka. Wojownik ciągnął Jacka za nogę i bezceremonialnie cisnął nim do środka. Małe cherubinki przyniosły i delikatnie złożyły w ofierze połączone strzałami ciała kochanków. Woda nadal roztaczając dziwną poświatę przestała już bulgotać i zabarwiła się na czerwono. Jej poziom zaczął spadać w rytm bijącego serca, które powoli zaczęło się otaczać rosnącym ciałem. Jakby odradzając się z pojedynczej komórki, rosło mięso i kości dookoła mosiężnego serca, formując postać młodej kobiety. Czerwona skóra, rogi wychodzące z czoła i zakręcone z spiralę po obu stronach jej głowy, z której spływały czarne włosy. Otworzyła powieki, żółte niczym jaszczurze źrenice. Spojrzała na klęczące przed nią zgromadzenie, uśmiechnęła się i wyszczerzyła długie kły.

– Dobrze się spisałyście moje dzieci – rozległ delikatny głos z czymś złowieszczym w tle.

Rozłożyła wielkie błoniaste skrzydła i odleciała w stronę pełni księżyca.

Autor: A.A.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *