Nadszedł czas, kiedy Mariusz zdecydował zakończyć swoją pracę na ten dzień. Pomimo zmęczenia zrobił spore postępy, a jego zlecenie było coraz bliżej realizacji. Napisał krótki raport do Bossa i wyłączył komputer. Za drzwiami jego pokoju cały czas panowało wielkie zamieszanie, wszyscy uwijali się jak mrówki. Choć po chwili namysłu programista stwierdził, że podczas tych niewielu dni, kiedy gościł w biurowcu, rzadko panował tu spokój. Ciągle dzwoniące telefony, biegający po piętrze ludzie, otwierający i zamykający za sobą drzwi, rozmowy, konsultacje, a pośród tego Marzena Ros zarządzająca tym chaosem niczym wybitny dyrygent panuje nad swoją orkiestrą. W przeciwieństwie do dyrygentów nie posługiwała się do tego celu batutą, lecz swoim spokojnym, a zarazem nie znoszącym sprzeciwu głosem. Mariusz założył plecak z komputerem, sprawdził jeszcze, czy w kieszeni znajduje się kluczyk do auta i opuścił swój pokój, po czym cudem unikając kolizji z biegnącymi ze wszystkich kierunków pracownikami biura dotarł do windy i zjechał na parking podziemny. Szybko włączył się do ruchu wjeżdżając na Aleję Roździeńskiego, ale jeszcze szybciej utknął w długim korku. Odkąd pamiętał, w tym miejscu zawsze była kolejka. Pomyślał, że gdyby to on był za to odpowiedzialny, na pewno lepiej by rozwiązał skrzyżowanie z ul. Graniczną, a dalej z włączeniem do Drogowej Trasy Średnicowej. Z drugiej jednak strony nie wyobrażał sobie sytuacji, gdy nie zbudowano by deteeśki i tunelu pod rondem, wystarczy, że z jakiegoś powodu w ciągu dnia tunel zostanie zamknięty, a całe miasto zostaje na długie godziny sparaliżowane od nadmiaru samochodów. Dla uspokojenia nerwów włączył odtwarzacz i wybrał folder z muzyką filmową Hansa Zimmera.
Po przyjeździe do domu Mariusz zamyślony przekręcił klucz w zamku i gdy tylko nacisnął klamkę został niemal uderzony drzwiami pchniętymi z ogromną siłą przez Sarę.
– No tak, masz obiecany przeze mnie rano spacer nad jezioro. Jesteś strasznie pamiętliwa bestia – powiedział do przyjaciółki Mariusz.
Podszedł do auta i ledwo uchylił drzwi, a jego towarzyszka natychmiast wskoczyła do środka i zajęła miejsce pasażera. Wkrótce potem oboje dojechali do Doliny Trzech Stawów, a tam zabawom nie było końca. Sara cieszyła się jak dziecko, biegała za innymi psami, odbierała zasłużoną porcję głaskania od przypadkowych przechodniów, ale przede wszystkim wskakiwała do wody za wrzuconym do niej patykiem. Mariusz uznał, że jest to cudowne zakończenie dnia. W końcu jednak zachodzące słońce i burczące żołądki zmusiły ich do odwrotu. Mariusz rozłożył ręcznik na siedzeniu, wpuścił psa, po czym zasiadł za kierownicą i oboje skierowali się do swojego leśnego królestwa. Z uwagi na późną porę Mariusz zrezygnował z robienia skomplikowanego posiłku i, ku uciesze Sary, oboje zjedli kanapki z pasztetem. Zadowolona Sara oblizała po sytym posiłku, pozwoliła pogłaskać i udała na spoczynek. Mariusz wyjrzał za okno, zapowiadało się na deszcz. „Na szczęście spaceru już dzisiaj nie będzie” – pomyślał patrząc na psinkę. Podszedł do znajdującej się w salonie sofy, po czym zmęczony runął na nią i zamknął oczy.
Nagle Mariusz zerwał się zdezorientowany. „Czy zasnąłem?” – pomyślał. Spojrzał na zegarek, była 3:12. A więc jednak zasnął, zmęczenie zrobiło swoje. Rozejrzał się po pokoju, zauważył, że po kolacji nawet nie pogasił świateł w domu, nie spodziewał się, że tak nagle zapadnie w sen. dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przy sofie siedzi Sara wpatrując się w niego.
– Ty też nie możesz spać? – zapytał, po czym wyciągnął rękę, żeby ją pogłaskać.
Sara niespodziewanie uchyliła się, po czym dalej wpatrywała w swojego przyjaciela. Ten zaś położył się z powrotem i zakrył twarz dłońmi. Po tak nagłym wybudzeniu potrzebował chwilę, żeby dojść do siebie. Nagle zamarł. Początkowo nie zwrócił na to uwagi, ale teraz do jego uszu dobiegały dźwięki nieregularnego stukania. „Czyżby dach przeciekał? Może te dźwięki tak mnie nagle obudziły?” – pomyślał. Zerwał się z sofy i pobiegł na piętro w poszukiwaniu źródła dziwnych dźwięków. Przeszedł wszystkie pomieszczenia dwukrotnie, nie zdołał jednak odkryć, skąd dochodzi stukanie. Podbiegł więc do komody w przedpokoju po latarkę, a następnie udał się na piętro i rozłożył drabinę na poddasze. Na ostatnich szczeblach drabiny Mariusz poczuł ogromny zaduch panujący na poddaszu. Skierował światło latarki na okienko dachowe – było zamknięte.
– Będę musiał rano tu przewietrzyć, ale przynajmniej wiem, że to nie jest przyczyna tych dźwięków. – powiedział do siebie Mariusz.
Przeszedł ostrożnie po skrzypiących deskach oglądając stan poddasza. Na próżno, nie znalazł nic niepokojącego. Jednak jego uszom ciągle dobiegało stukanie. W tym momencie do programisty dotarło, że gdyby to była kapiąca woda, spadające krople dudniły by z regularną częstotliwością, czego nie można powiedzieć o słyszanych teraz dźwiękach. Mariusz zbiegł na parter i założył pierwsze buty, które złapał w ręce, po czym wybiegł na zewnątrz. Zaczął obchodzić cały budynek dokładnie przyglądając się ścianom, dachowi, ale też otoczeniu. A przynajmniej na tyle dokładnie, na ile pozwalał mu promień światła latarki. Na próżno, nie znalazł nic podejrzanego. Jego myśli zaczęły krążyć wokół „godziny duchów”, o której mówiła Marzena, ale szybko potrząsnął głową odganiając je od siebie. Nie chciał, aby wyobraźnia pogalopował tym torem. Wrócił do domu i usłyszał za plecami otrzepującego się z wody psa. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że Sara cały czas chodziła za nim krok w krok. A także z tego, że sam jest cały przemoczony. Z tego wszystkiego nie czuł nawet przenikliwego zimna panującego na zewnątrz. Sara usiadła i nerwowo zamerdała ogonem.
– Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to po prostu powiedz. Albo najlepiej pokaż, bo nie rozumiem psiego – powiedział Mariusz.
Sara jak na zawołanie zerwała się z miejsca i pobiegła do salonu, Mariusz zrzucił szybko buty i pobiegł za swoją towarzyszką. Zauważył, że siedziała przy potłuczonej antyramie, która jeszcze niedawno wisiała na ścianie. Wyciągnął spod szkła znajdujące się tam zdjęcie. Przedstawiało grupę ludzi startującą w charytatywnych zawodach triatlonowych. „Ile to już czasu minęło od tego startu? Trzy lata, może cztery?” – pomyślał Mariusz. Nie znał tych ludzi osobiście, nie należał do żadnej grupy miłośników tego sportu. Wystąpił tam chcąc sprawdzić swoje możliwości. Nagle Mariuszowi przeszły przez myśl pytania: „Czy to dźwięk spadającej antyramy wyrwał go tak nagle ze snu? A przede wszystkim dlaczego ona spadła?”. Spojrzał na leżącą na stole komórkę. Dopadł do niego i szybko wyszukał numer do Marzeny Ros. Było jeszcze za wcześnie, żeby niepokoić ją telefonem, napisał więc tylko krótką wiadomość: „Musimy porozmawiać”.
Autor: Thomasinho