***
Gwiazdy świeciły jasno na niebie. Małe migoczące punkciki urzekały swoim pięknem, koiły i przyciągały. Uwielbiała ten widok! Magicznie uwalniał umysł od trosk i znojów. Hipnotyzował i urzekał. Wolnym krokiem ruszyła w stronę lasu. Znała teren znakomicie. Księżyc w pełni oświetlał drogę. Tak, księżyc i gwiazdy – połączenie doskonałe! Weszła na wąska ścieżkę wśród drzew. Śnieg zachrzęścił pod jej butami. Gdzieś po prawej zamruczał wilk. Odpowiedziała gardłowym mrukiem. Po cichu i majestatycznie pojawiło się całe stado. Wilki ustawiły się w szeregu i pokłoniły przechodzącej. Zachichotała i odpowiedziała dygnięciem. Poszła dalej. Na gałęzi przysiadła sowa pohukując z cicha. Dziewczyna odmruczała i dygnęła w odpowiedzi na pokłon. Pobiegła wesoło dalej. Nikt i nic w tym lesie nie mógł jej zagrozić. Dawała im ochronę i starała się mądrze ich wspierać. Za to wszystko gotowi byli zrobić dla niej wiele.
Wybiegła na małą polanę pośrodku której był staw, przy brzegu pokryty delikatną warstwą lodu, na środku zaś krystalicznie czysta woda odbijała w swej tafli to, co było wokoło. Samotne drzewo odbite razem z milionem gwiezdnych punkcików dawało niesamowity obraz. Jakby cienka, pionowa źrenica na tle lazurowej tęczówki. Widok zachęcał do odpoczynku. Usiadła na kamieniu przy brzegu i upajała się nim.
Spokój nie mógł jednak trwać zbyt długo. Nagle zrobiło się nienaturalnie cicho. Westchnęła wstając. Wiedziała, że się zbliża. Zrzuciła płaszcz, spod kaptura wysypała się plątanina rudo-blond włosów. Stała tak w turkusowej sukience i czekała na uderzenie gorąca. Nie zawiodła się. Nagle wokół niej zapanował upał, a przed nią pojawiła się piękna czerwonowłosa kobieta z czarno-czerwonymi skrzydłami. Ubrana była w czarną, skórzaną, obcisłą sukienkę.
– Witaj Lucy, dla mnie nie musisz się tak stroić i przybierać ludzkiej postaci – przywitała ją chłodno Lana.
– Witaj wyrzutku – odparła czarnowłosa chowając skrzydła. – Ludzka postać nie jest najgorsza, można sobie poużywać.
– Czego chcesz? – zapytała krzywiąc się Lana
– Wpadłam zobaczyć, co u Ciebie. Czyż to nie urocze? Żyjesz sobie tak pomiędzy nimi i myślisz, że Ci tu dobrze… Chyba spróbuję tak samo! Z tym, że ja nie będę uciekać i się płaszczyć przed tymi pędrakami! Ja będę nimi władać i mieć na każde swoje zawołanie! Powiedz mi, jak to jest, że mając takie możliwości, uciekasz i się kryjesz, zamiast królować? Jesteś żałosna!
– Tylko po to tu przyszłaś?
– Oczywiście, że nie! Przyszłam się pobawić.
Lana już wiedziała, że jej spokój poszybował gdzieś daleko. Nie odzywała się, ale nie musiała długo czekać na kontynuację. Lucy już tak miała.
– Spodobały mi się Twoje tereny i zamierzam tu zostać na dłużej.
– Wybacz, siostro ale jest tu miejsce tylko dla jednego drapieżnika. O ile mnie pamięć nie myli, gardzisz wszystkim, co się rusza.
– Ty siebie nazywasz drapieżnikiem? – wybuch śmiechu rozniósł się po całym lesie, odbijające się echem między drzewami. – To mi w niczym nie przeszkadza, a wręcz dostarcza jeszcze ciekawszej zabawy. Oni są tacy śmieszni. Wystarczy, że pozwolisz im zaspokoić ich wielkie ambicje, rzucisz ochłap tego co mogliby wypracować sami od razu i za darmo i już masz pełną władzę. Do tego strach, że mogą to wszystko stracić i odrobina sprytu. Jedzą mi z ręki. – To mówiąc powoli się zmieniała. Jej ciało zaczęło się wydłużać, tułów wyciągnął się w wężowy kształt i obrósł krwistoczerwonymi łuskami. Ręce uzbrojone teraz w długie czerwone pazury skróciły się i stały niebezpieczną bronią. Nogi podobnie jak ręce posiadały pazury, ale były masywne i zdolne do zmiażdżenia konia. Twarz wydłużyła się i stała pyskiem wypełnionym ostrymi kłami. Czarno-czerwone skrzydła młóciły powietrze i wprowadzały chaos we florze i faunie na polanie.
Lana stała spokojnie patrząc na siostrę i jej pokaz siły i wyższości. Lucy wylądowała przy niej.
– A teraz, siostro uciekaj, tak jak to zwykle potrafisz, bo teraz ja tu będę władać.
– Chyba nie bardzo – odparła spokojnie Lana.
– Ośmielasz mi się sprzeciwiać? – wrzasnęła Lucy i jednym zwinnym obrotem stanęła twarzą w twarz z Laną.
***
Obudził go szmer zakładanej przez nią tuniki. Nie chciał jej spłoszyć. Widział jak starała się bezszelestnie ubrać się i opuścić komnatę. Gdy jej się to udało, zerwał się z łóżka. Czuł się o wiele lepiej. To co mu zrobiła wyleczyło wszystkie rany i dało siłę. Co tu dużo mówić, dało też sporo przyjemności. Szybko narzucił ubranie i buty. Starając się użyć wszystkich swoich zdolności, wykradł się z zamku przez okno. Teraz to nie sprawiało żadnego problemu, a strażników postawiono tylko pod drzwiami dotąd chorego i niezdolnego do takich wygibasów więźnia. Był wolny, ale chciał zobaczyć, gdzie w środku nocy udaje się jego kochanka. W zasadzie powinien uciekać i ratować życie, ale coś go do niej przyciągało. Teraz miał w głowie tylko Lanę. Musi jej podziękować. Na ratowanie swojej skóry przyjdzie jeszcze czas. Miał przynajmniej taką nadzieję.
Skradając się okrążył zamek i podążył za niknącą w oddali sylwetką dziewczyny. Lana wydawała się iść pewnie i znać doskonale kierunek. Wszedł do lasu i poczuł się nieswojo. Nie miał przy sobie swojej broni. Ta została mu natychmiast zabrana po incydencie z królem. Wiedział, że w lesie może być niebezpiecznie i był pewien, że Lana też o tym wie. Mimo to parła beztrosko do przodu. Podążał za nią czując na karku dziwne mrowienie. Czuł się obserwowany. Przyspieszył kroku. Nagle poczuł powiew gorąca. Nie było to normalne w środku zimy. Spomiędzy drzew ujrzał polanę i stojącą na niej Lanę, obok której wisiała w powietrzu nieznana mu kobieta w czerni uderzając rytmicznie skrzydłami.
***
Smok odwrócił się kierunku Lany. Tarran przerażony stał jak wryty za drzewem patrząc na ten piękny, ale jednocześnie mrożący krew w żyłach obraz. Nagle smok zionął ogniem, jednak jego jęzor odbił się od wielkich turkusowych skrzydeł, które nie wiadomo jak pojawiły się zakrywając Lanę. Tarran stał w osłupieniu, nie mogąc nic zrobić. Gdy tylko strumień ognia zelżał, skrzydła rozłożyły się szybko i dziewczyna zaczęła unosić się nad ziemią. Jej sukienka zaczęła się zmieniać i wydłużać tworząc turkusowe pióra migoczące jak małe ogniki. Skrzydła podobnie jak suknia obrosły piórami. Ręce Lany uzbrojone były teraz w potężne pazury. Na głowie wyrosły rozgałęzione rogi, a oczy stały się wielkie i zielone, bez tęczówek. Uszy wydłużyły się i widać było, że dziewczyna łapie każdy dźwięk. Twarz zmieniła się w pysk pełen kłów. Podobna była teraz do smoka stojącego naprzeciw niej, ale pióra pokrywały jej całe ciało. Obie były piękne i przerażające. Lana wzięła głęboki wdech i z pyska wyleciał jej słup zielonego ognia. Lucy zaśmiała się i również zionęła ogniem. Obie smoczyce runęły na siebie i zaczęły kotłować się w morderczym tańcu.
***
Ogłuszający ryk rozniósł się po całym lesie. Niebo zasnuło się ciemnymi chmurami odbijającymi i mieszającymi barwy smoczych ogni. Cały krajobraz wydał się teraz bajecznie i przerażająco kolorowy. Zieleń z jednej strony, czerwień z drugiej, przenikające się pośrodku. Kolory podążały jakby tańcząc razem ze smoczycami. Oba drapieżniki to wirowały i na zmianę ciskały w siebie ogniem, to próbowały używać pazurów i zębów. Rozgrzane powietrze falowało od uderzeń ich skrzydeł. Las zamarł. Na jego skraju zaczęli zbierać się jego mieszkańcy. Z jednej strony zaniepokojeni zamieszaniem, z drugiej magicznie przyciągani wbrew instynktowi ucieczki. Ziemia drżała od impetu uderzeń obu drapieżników. Lucy wyraźnie zadowolona z obrotu spraw atakowała raz za razem, zmuszając Lanę do ciągłych uników i zwrotów. Jednak Lana nie dawała za wygraną. Wyraźnie słabsza starała się kierować ataki z dala od lasu. Pięła się coraz wyżej i wyżej. Wiedziała, że długo może tak nie wytrzymać. Lucy była „zawodowcem”. Przez lata polowała i uczyniła z tego sens życia. Dała się jednak wyciągnąć w bezpieczniejszy obszar, gdzie dla Lany było więcej miejsca. Zwarły się ponownie w morderczym tańcu. Lana zdołała przegryźć niezwykle grubą skórę na udzie siostry. Ogłuszający ryk wydobył się z gardła Lucy. Wściekłość zalała ją całą, powodując przypływ nowych sił. Zaczęła atakować raz za razem. W końcu dopadła Lanę i zacisnęła szczęki na jej skrzydle. Chrzęst łamanych kości słychać było razem z pełnym bólu rykiem Lany. Lucy z triumfem dorzuciła spadającej siostrze impetu i nie patrząc nawet na ostateczny upadek, odleciała obiecując okolicy, że jeszcze tu wróci. Lana ostatkiem sił i świadomości próbowała wyhamować lot, ale jedyne, co udało jej się zrobić to obrać kierunek. Spadła prosto w lazurową taflę tak spokojnego dotąd jeziora. Woda rozwarła się pod wpływem uderzenia, by już po chwili zamknąć ją w swoich odmętach. Zapadła głucha cisza.
Autor: kiciakamyk