Home / Opowiadania / kiciakamyk / Więzy krwi cz. 8

Więzy krwi cz. 8

Leciała nad polami ziejąc ogniem. Zgubi ogon tylko wtedy, jak narobi wystarczająco dużo chaosu. Pokrążyła więc w niedalekiej odległości od zamku paląc to jakiś dom, to jakąś gospodę. Ludzie wyskakiwali z wrzaskiem, ale milkli na jej widok. ”Tak powinno być!” myślała. “To oni mają się bać, nie my. Te nędzne istoty nie potrafią dobrze władać narzędziami, a co dopiero magią. Magią, którą ona obudziła i magią, którą wykorzysta do swoich celów. Dość krycia się po kątach!”

Uznawszy, że narobiła wystarczająco dużo zamieszania, obleciała jeszcze raz kilka wsi w przeciwnym kierunku niż podążała, upewniając się, że na pewno ją zobaczą. Kryjąc się za wzgórzem, wleciała w pobliski las z bagnami i ponownie przybrała ludzką postać. Wiedziała już, że jej ojciec kompletnie oszalał i wyparł swoją smoczą naturę. Miała jeszcze nadzieję, że może jeśli mu przypomni o jego świetności, to się zastanowi, ale uznał ją za niespełna rozumu. Ją! Tymczasem to on jest żałosną pozostałością po tym, co kiedyś było wielkie. Trzeba będzie się zastanowić, co z nim zrobić, ale najpierw przyjemności. Po tak wyczerpującym dniu przyda jej się trochę wytchnienia.

Szła powoli i pewnie przez znany tylko sobie teren, omijając zgrabnie wszelkie przeszkody. Nasłuchiwała tylko, czy te skrzydlate maszkary za nią gonią, ale bagno wydawało się być jak zwykle ciche i złowieszcze. Uwielbiała ten klimat. Mieszkańcy też do niej przywykli, a nawet nauczyli się jej słuchać i reagować na rozkazy. Stworzyła sobie swój własny oddział elfów. Oczywiście tak zwanych odmieńców, którzy wbrew woli elfiego władcy uprawiali dawno skrywaną magię krwi. Wyspecjalizowani myśliwi władający celnie łukami, wzbogaconymi zaklęciami i wywarami. Magia niestety nie dała sobą zawładnąć, więc pozostały im niewielkie zaklęcia ułatwiające życie. Ale nienawiść do tych, którzy odebrali im dawną świetność wrzała w ich żyłach.

Tuż obok w całkiem solidnie prosperującej wiosce, oczywiście przez ludzi uznanej za wymarłą, mieszkała grupa wampirów, którym nie do końca podobał się nakaz żywienia się zwierzętami, nie ludźmi. Ludzie dawno przestali się w te rejony zapuszczać, od kiedy wymarła wioska zaczęła się mocno kojarzyć z rzucanymi urokami. Zadbała o to, by sami stworzyli sobie straszaka, a wampiry pozbawiały zmysłów tych, co zapragnęli jednak sprawdzić ludowe bajania. Nie, nie zabijały. Pozbawiały jedynie ofiarę krwi na tak długo, że niedotlenienie robiło swoje. Czasem zaatakowanym udało się odzyskać siły fizyczne, ale psychicznie i tak byli uważani za obłąkanych. Bo wampir potrafi się z ofiarą zabawić. I to nawet z obopólną przyjemnością. Czasem używając odrobiny magii wzbogacały swoje ukąszenia w endorfiny. Kiedyś jeszcze za czasów gdy ludzie pamiętali, taki wampirzy pocałunek był bardzo pożądany. Jednak wymagało to od nieumarłych sporo samokontroli i czasem skutki jej braku można było znaleźć w krzakach. Te zaś, którym nie do końca spodobał się nakaz i jakimś cudem uniknęli klątwy zapomnienia, zabijały i okaleczały bez litości. Z biegiem czasu jednak wolały zaszyć się w ukryciu, niż narażać się na kołkowy odwet w trakcie codziennej drzemki. Pół biedy, jeśli dzień był pochmurny i osinowy egzorcysta zapomniał odsłonić okna. Ale z biegiem czasu i ludzie nauczyli się, jak zabijać wampiry, więc łatwiej było zniknąć.

Tak, moczary były siedliskiem całkiem sporej ilości stworzeń. Za jej sprawą zwłaszcza tych mniej miłych dla ludzi. Rusałki już dawno pouciekały, na ich miejsce osiedliły się tu bagienniki. Elfia magia odepchnęła stąd większość rozumnych istot, które całkiem świadomie mógłby zagrozić ich bezpieczeństwu, a przyciągnęła wiele takich, które teraz mogły się mnożyć w nieograniczony sposób.

Podążając tak ścieżką pogrążona w rozmyślaniach o nieudolności ojca, dotarła do pięknie zdobionego dworku na końcu wioski. Zgromadziła tutaj wszystko, czego było jej trzeba, kazała elfim rzemieślnikom odrestaurować siedzibę jak tylko one potrafiły. A elfy potrafiły. Jedną z wielu umiejętności, których nikt inny tak nie posiadł, jak one było właśnie rzemiosło artystyczne. Nie dość, że dworek wyremontowały, to jeszcze wykonały świetną robotę tworząc iście pałacowe meble. W progu powitała ją służąca odbierając płaszcz, a tuż pod schodami, opierając się zawadiacko o poręcz stał wysoki, nieziemsko przystojny elf. Oczy w kolorze kory dębu świdrowały ja od góry do dołu. Niedbałym ruchem ręki przeczesał swoje kruczoczarne długie włosy i niby od niechcenia, ale z rozbawieniem na twarzy powiedział:

– Proszę, proszę! Któż to wrócił z podniebnych harców? Wyglądasz, jakbyś spuściła łomot oddziałowi piechoty.

– Mniej więcej – mruknęła Lucy – ale rozmawiać będziemy dopiero, jak wezmę relaksującą kąpiel.

– I może coś jeszcze? – odezwał się zawadiacko elf.

– Niewykluczone – odparła – rozumiem, że woda już czeka.

– Oczywiście! Jak zawsze, gdy doniosą mi, że już jesteś.

Lucy wyminęła rozmówcę obdarzając go solidnym klepnięciem w pośladek i zrzucając po drodze odzienie powędrowała do łazienki. W ślad za nią podążył rozbierając się elf.

Autor: kiciakamyk

Tagged:

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *