Mariusz usłyszał wokół siebie głosy. Nie znał ich, nie potrafił też rozpoznać słów. Miał wrażenie, jakby znajdował się pod wodą. Spróbował unieść powieki, jego oczom ukazała się wszechobecna jasność. Nie potrafił zidentyfikować żadnych kształtów, czy barw. Tylko wszechogarniająca biel. I przytłumione głosy. I okropny ból głowy. Spróbował się poruszyć, ale mięśnie odmówiły posłuszeństwa.
– Proszę się nie ruszać, na razie opatrzyliśmy ranę, ale trzeba wykonać jeszcze badania, żeby się upewnić, czy nie ma jakichś poważniejszych obrażeń wewnętrznych – usłyszał jeden z głosów, tym razem już zdecydowanie wyraźniej. Ktoś musiał być cały czas obok niego. Poczuł też bardzo mocne uderzenie w nozdrza dymu papierosowego. Zawsze był na niego bardzo wyczulony, ale widocznie w tej chwili słabość jednych zmysłów spowodowała wyostrzenie się innych.
– No, panie Ziółko, nieźle ktoś pana urządził – powiedział kolejny, tym razem jakby skądś znany głos. Mariusz nie potrafił jednak do niego dopasować twarzy.
– Proszę wybaczyć komisarzu, ale to nie czas na przesłuchania – przerwał mu pierwszy głos – a teraz proszę wybaczyć, ale musimy odwieźć poszkodowanego do szpitala.
– W porządku, ale proszę mnie na bieżąco informować – zakończył komisarz, po czym opuścił karetkę i zatrzasnął drzwi.
Mariusz poczuł, że karetka ruszyła. Po raz kolejny otworzył oczy, te powoli przyzwyczajały się do światła, jednak cały czas dokuczał mocny ból głowy. Tym bardziej, że karetka zaczęła podskakiwać na nierównej drodze leśnej. Podniósł rękę, żeby dotknąć głowę, wykrzywiając jednocześnie twarz w grymasie bólu.
– proszę nie dotykać – odezwał się znowu nieznajomy głos – podałem miejscowo znieczulenie, zaraz powinno zacząć działać. Paskudna rana, trzeba było szyć.
Dopiero teraz programista zauważył ratownika medycznego, który rozmawiał z komisarzem.
– Csssso… Cssooo się stało? – wymamrotał.
– Proszę oszczędzać siły, zaraz dojedziemy do szpitala, zrobią tam niezbędne badania, a potem zdecydują co dalej.
Mariusz przymknął znowu oczy, próbował ułożyć w pamięci przebieg zdarzeń, pamięć jednak nie chciała współpracować. Miał wrażenie, jakby obudził się z kilkudziesięcioletniej śpiączki. Na szczęście znieczulenie faktycznie zaczynało powoli działać. A może to był po prostu efekt sugestii ratownika?
Po kilku minutach dojechali na miejsce, dwóch ratowników wyciągnęło nosze z karetki kierując się z pacjentem na SOR. Mariusz stwierdził, że w sumie czuje się już na tyle dobrze, żeby samemu iść, jednak po stanowczym sprzeciwie jednego z medyków odpuścił. Po krótkiej chwili byli już na izbie przyjęć. Ruch i zamęt, jaki tam panował mógł sugerować, że właśnie zwieziono tam ofiary karambolu kilku autobusów, jednak według słów jednego z lekarzy był to kolejny, normalny dzień pracy. Po dłuższej chwili oczekiwania, kilku rutynowych badaniach i podpisaniu „niezbędnych papierów” Mariusza zawieziono – tym razem, ku jego niezadowoleniu, na wózku inwalidzkim – na drugie piętro szpitala, na badanie tomografem komputerowym. „Sprawnie to wszystko idzie, jest szansa, że jeszcze dzisiaj mnie wypuszczą” – pomyślał. Po badaniu pielęgniarz zawiózł go od razu do gabinetu neurologa, by po kilku minutach zjawić się ponownie na izbie przyjęć. Został zaprowadzony do jednego z wydzielonych pomieszczeń, gdzie miał czekać na dalsze czynności. Tym razem jednak oczekiwanie trwało zdecydowanie dłużej. Postanowił w tym czasie poszperać w internecie, żeby zająć czymś głowę, gdy nagle sobie uświadomił, że nie ma przy sobie telefonu.
– No pięknie – pomyślał.
Nie wiedział, czy ktoś mu go ukradł pod domem, czy zostawił w sali na badaniu. Choć nie przypominał sobie, żeby go wyciągał opróżniając kieszenie. Już chciał wstać i iść rozpytać personel, czy ktoś nie widział jego zguby, gdy do pokoju weszła pielęgniarka.
– Pan Ziółko? – zapytała, po czym nie czekając na odpowiedź kontynuowała – Proszę za mną.
Mariusz nie zdążył nawet nabrać tchu, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Zerwał się szybko z krzesła i pobiegł za pielęgniarką.
– Proszę usiąść – powiedziała wskazując ręką kozetkę, po czym zaczęła czegoś szukać w szufladzie. Po chwili odwróciła się i zaczęła zbliżać do Mariusza odpakowując ogromnych rozmiarów igłę.
– Zaraz, moment! – krzyknął programista łapiąc pielęgniarkę za nadgarstek. – A ta igła to do czego?
– Muszę założyć welflon, to konieczne podczas pobytu w szpitalu. Proszę mnie puścić, bo jeszcze zrobię panu krzywdę – powiedziała ze spokojem pielęgniarka – poza tym podpisał pan zgodę na hospitalizację.
– Jakiego pobytu? – nie dawał za wygraną Mariusz – mam zamiar jak najszybciej opuścić to miejsce i wrócić do domu.
– Oczywiście nie możemy nikogo trzymać na siłę – odezwał się nagle lekarz. Pojawił się nagle, jakby wyszedł spod ziemi. Mówiąc to nie patrzał na Mariusza, a przeglądał plik kartek wpiętych do twardej podkładki. – Po takim urazie zalecana jest obserwacja. Nie mamy jeszcze pełnych wyników, natomiast uraz głowy, zwłaszcza tak poważny niesie za sobą ryzyko komplikacji. Oczywiście może też nie pojawić się nic niepokojącego i rana po prostu się zagoi, niemniej to jest loteria.
– Loteria, czy nie, ale mam w domu zamkniętego psa i nie ma się nim kto zająć, nie mogę sobie pozwolić na biwakowanie w szpitalu – stwierdził pewnym głosem programista.
– Rozumiem – powiedział lekarz podnosząc wzrok znad dokumentów – nie możemy nikogo zatrzymywać wbrew jego woli. Proszę wypisać wniosek o wyjście na własną odpowiedzialność. Dobrze by było, jakby ktoś po pana przyjechał – kontynuował, po czym przerzucił kilka trzymanych kartek i dał Mariuszowi niemal gotowy wniosek – proszę się pojawić za około dwa tygodnie po wypis i wyniki badań, przy okazji też ściągniemy szwy z głowy.
– Chyba był przygotowany na ten scenariusz – pomyślał Mariusz, po czym wypisał wniosek i już po kilkunastu minutach skierował swe kroki do wyjścia.
– No nareszcie, ileż można czekać? – usłyszał za plecami kolejny znajomy głos. Tym razem nie miał problemów z odgadnięciem do kogo należy.
– Można wiedzieć, co tu robisz? – Mariusz nie krył zdziwienia.
– Ależ nie musisz mi dziękować, że znalazłam Cię w kałuży krwi pod drzwiami Twojego własnego domu i niczym doktor Queen udzielałam pierwszej pomocy, żeby biedna Sara nie została sierotą.
Mariusz nie odpowiadając nic uniósł brwi, sugerując, żeby koleżanka kontynuowała.
– No tak – Marzena przerwała ciszę – w końcu możesz być trochę niezorientowany w sytuacji. Wieczorem wracając do domu dzwoniłam, żeby się dowiedzieć, czy masz jakieś informacje od hakera. Po kilku nieudanych połączeniach w końcu kolejne zostało odebrane. Ale ku mojemu zdziwieniu zamiast ludzkiego głosu w słuchawce usłyszałam szczekanie psa. Wróć, to było paniczne ujadanie. Zaniepokoiło mnie to i poprosiłam kierowcę o zmianę trasy. Reszty się pewnie domyślasz. Do szpitala przyjechałam za karetką, dziwne, że mnie nie widziałeś wracając na izbę przyjęć po badaniach. Coś czułam, że to tylko kwestia czasu, kiedy opuścisz te mury.
Mariusz przez chwilę się nie odzywał zamyślony, po czym powiedział:
– Sara odebrała telefon. Mądra bestia, pewnie nie raz mnie jeszcze zaskoczy.
– Wy faceci po prostu nie doceniacie kobiet – skwitowała z uśmiechem Marzena, po czym skierowała się do nadjeżdżającego Ubera.
Podróż upłynęła w milczeniu, żadne z nich nie chciało poruszać wrażliwych tematów przy obcej osobie, ale wiedzieli, że po powrocie czeka ich niemała burza mózgów. Póki co nie mieli żadnych dowodów, opierali się jedynie na domysłach, jednak atak na Mariusza mógł sugerować, że są na dobrej drodze. Przejazd zajął dosłownie kilka minut. Gdy wysiedli z pojazdu i skierowali się do domu, reflektory zawracającego Ubera oświetliły sylwetkę postawnego mężczyzny w długim płaszczu, niczym z amerykańskich seriali kryminalnych z lat 80. siedział on w oczekiwaniu oparty o maskę swojego samochodu, co chwilę wypuszczając z ust kłęby dymu.
– Szybko pana wypuścili ze szpitala, panie Ziółko – odezwał się policjant.
– Zdaje się, że to będzie długa noc – powiedział pod nosem Mariusz.
Autor: Thomasinho