Wśród zieleni lasu rozciągała się ścieżynka. Była wąska, pokryta kamieniami, gdzieniegdzie leżały jeszcze zeszłoroczne liście. Szła pod górę wijąc się wśród malowniczego terenu. Każdy, kto chciał nią podążać, musiał mieć sporo wytrwałości i siły. Nie była specjalnie trudna, co to to nie. Ale długa, kręta z niespodziankami za każdym zakrętem. Czasem znikała wśród gęstych zarośli, by po chwili pojawić się na szerokiej polanie otoczonej skałami. U jej krańca pojawiała się wielka skalna ściana, w której znajdowały się niepozorne drzwi. Były szare, bez klamki, bez zamka, bez zdobień. Od litej skały odróżniał je tylko kontur porośnięty splątanym bluszczem. Po bokach stały dwa golemy. Wtapiały się w tło niczym niezmąconego krajobrazu, porośnięte mchem i niewielką roślinnością skalną. U podnóża drzwi, bacznemu obserwatorowi, zasypany zeschłymi liśćmi ukazywał się zatarty przez czas, niewyraźny napis:
“Ten, co rękę podać umie w potrzebie,
nie skończy rychło na własnym pogrzebie.”
Tuż przy wrotach wpatrując się w napis stała drobna postać w zielonym płaszczu z kapturem. Rozejrzała się bacznie wokół. Golemy wyglądały niemal identycznie. Stały stopione z skałą opierając się na maczugach. Oba miały przewieszone przez ramię torby również stapiające się z tłem, bo porośnięte bluszczem. U stóp jednego, w skalnej szczelinie zauważyła jednak coś wyróżniającego się. Początkowo wzięła to za kłębowisko uschłych liści, lecz po głębszych oględzinach, okazała się to być kolorowa wielka chusta. Podeszła i przeciskając rękę przez szczelinę wyciągnęła znalezisko.
– To chyba należy do Ciebie – zwróciła się do kamiennej postaci.
Golem powoli oderwał się od skały opadając delikatnie na kolano przybliżył się do trzymającej chustę postaci.
– Bardzo Ci dziękuję, dziecko – odezwała się aksamitnym, kobiecym głosem golemka. – Sama nie dałabym rady wyjąć tej chusty z tamtej szczeliny.
– Nie ma za co – odparła postać. – Muszę się dostać do środka, czy istnieje taka możliwość?
– Ależ oczywiście, dziecko. Zgodnie z tym, co głosi napis, możemy Cię wpuścić – uśmiechnęła się golemka zarzucając chustę na ramiona. Odsunęła się trochę i za nią ukazało się małe przejście.
– Dziękuję – odparła postać i ruszyła w ciemny, wąski korytarz.
Światło z zewnątrz oświetlało tylko jego kawałek, dopóki golemka nie powróciła na swoje miejsce. Potem potrzeba było chwili, aby przyzwyczaić wzrok. Postać otuliła się szczelniej płaszczem, zamknęła oczy i czekała. Powoli zaczęły dochodzić ją dźwięki żyjącej jaskini, kapanie wody, szmer i popiskiwanie nietoperzy. Gdy otworzyła oczy jej wzrok zdążył przywyknąć do panujących tu warunków. Ściany były wilgotne od ściekającej wody, ale pokryte drobnymi świecącymi na niebiesko minerałami. Widziała już wąską ścieżkę ciągnącą się w głąb jaskini. Ruszyła niespiesznie dalej. Po kilkudziesięciu metrach korytarz rozszerzał się i komnata stawała się przestronna i ozdobiona różnej wielkości stalaktytami i draperiami. Gdzieniegdzie strop podtrzymywał filar stalagnatu, a ścieżka wiła się pomiędzy wystającymi z ziemi stalagmitami. Postać doskonale wiedziała, że jest obserwowana. Spomiędzy draperii co jakiś czas wprawne oko wyławiało drobny ruch, a wyczulone ucho rejestrowało szelest. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła powoli dalej meadrową ścieżką, która prowadziła teraz w dół do kolejnej olbrzymiej komnaty. Była ona tak samo, jak poprzednie udekorowana wszelkimi naciekami, ale na samym środku stały wielkie organy skalne. Podeszła do nich bliżej i wyszeptała coś do jednej ze szczelin. Dźwięk poniósł się echem po całej komnacie. Odczekała chwilę, aż ucichnie i usłyszała podobny dźwięk dochodzący z głębszej części jaskini. Ruszyła dalej korytarzem częściowo zawalonym rumowiskiem skalnym. Tutaj trzeba było się zgrabnie przedostać przez kamienie i zejść do kolejnego wąskiego, acz krótkiego korytarza, który bardzo szybko otwierał się ukazując zapierający dech w piersiach krajobraz. Stała teraz na półce skalnej nad przepaścią, gdzie w dole wiła się, skrzyła i szumiała rzeka. Po obu stronach rzeki rozciągały się strome zbocza skalne, które niczym nie podtrzymywane splatały się ze sobą w upstrzony stalaktytami sufit daleko nad głowami wędrowców zapuszczających się w to miejsce. Po lewej stronie półki skalnej na stromym zboczu wykuta została wąska ścieżka. Nie czekając dłużej, choć widok zapierał dech w piersiach i zachęcał do dalszych obserwacji, postać ruszyła dalej. Przyciśnięta do skały wspinała się teraz coraz wyżej po śliskiej powierzchni. Po kilkunastu minutach wspinaczki, tuż za zakrętem ścieżka kończyła się szerokim, wiszącym mostem, który łączył przeciwległe zbocze skalne, biegnąc nad płynącą kilkadziesiąt metrów poniżej rzeką. Kroki przechodzącego po nim przybysza odbijały się od śliskiego drewna i niosły echem razem z szumem rzeki. Po drugiej stronie mostu dalej ciągnęła się wąska ścieżka, która kończyła się u wejścia do kolejnej, olbrzymiej komnaty. Tu z kolei, oprócz ozdobionych nawisami i niebieskimi kryształami ścian, można było zauważyć kaskadę skalnych mis, wypełnionych spływającą ze ścian wodą. Tuż przy misach stała długowłosa kobieta w sukni z łusek. Obróciła głowę z szeroko otwartymi, wężowymi oczami w stronę przybysza i rzekła:
– Miło Cię znów widzieć, Lano
– Witaj, o Pani! – odrzekła do wieszczki Lana, klękając na jedno kolano.
– Wstawaj i nie przesadzaj, tutaj nie musisz się bawić w konwenanse.
Podniosła się uchwyciwszy cichutki szelest za plecami. Wiedziała, że była pilnowana, a ten gest wieszczki oznaczał, że ma ona do niej zaufanie.
Wieszcza odwróciła się i gestem kazała Lanie podążać za nią. Przeszły przez wąski skrzący się od minerałów, delikatnie oświetlony pochodniami korytarz. Jego wylot zasłonięty był przez gęstą kotarę z bluszczu. Już tu można było wyczuć ciepło, które jednak nie miało wstępu do grot jaskini. Przeszły przez kotarę i oczom Lany ukazała się soczysta zieleń ogrodu, poprzebijana wielobarwnymi kwiatami i bujnie rosnącymi drzewami. Ścieżka pośrodku prowadziła do małej drewnianej chatki, tak podobnej do tej, którą niedawno sama zamieszkiwała. Wieszcza wzięła głęboki wdech i wystawiła twarz na do świecącego tutaj mocno słońca.
– No rozbieraj ten płaszcz Lano – rzekła stając przy drzwiach chaty i wskazując jej wieszak na werandzie. – Tutaj nie ma zimy i można sobie porządnie wygrzać kilkusetletnie kości.
Lana uśmiechając się wykonała polecenie.
– Wszystko wróciło tak szybko, jednak pamięć mi jeszcze nie powraca. Widzę swoją smoczą przeszłość dość mgliście – odezwała się nieśmiało Lana.
– Po to tu jesteś? – zapytała wieszczka
– W zasadzie nie tylko, ale też i po to. Próbuję sobie wszystko przypomnieć i zrozumieć, co się stało.
Wieszczka uśmiechnęła się szeroko i zasiadła na werandzie na drewnianym krzesełku, wskazując Lanie drugie po przeciwnej stronie małego, zastawionego kawą i ciastkami stoliczka.
– To, że w końcu nadejdzie ten dzień wiedziałam od dawna. Jednak zdajesz sobie sprawę, że wszystko co ma się wydarzyć skrywa tajemnica przepowiedni. To jak dokładnie potoczą się losy, jest zależne jedynie od nas samych. Przeszłość musisz sobie przypomnieć sama, ja mogę jedynie odpowiedzieć na Twoje pytania, bo po to tu jesteś, nieprawdaż? Jednak przyszłość, jeśli o nią poprosisz, jest skryta przed nami wszystkimi. Przepowiednie płynące z moich ust, są jedyną formą, w jakiej mogę ją ukazywać – uśmiechnęła się biorąc filiżankę do rąk.
Lana patrzyła na wieszczkę w zamyśleniu i skupieniu. Mogłaby przysiąc, że jej rysy falowały. Twarz kobiety zdawała się na ułamek sekundy zmieniać w pysk węża, by po chwili znów przybierać kobiecy kształt.
– Pierwszy test już przeszłaś. Znalazłaś drogę do mnie. Drugi, jak widzę też właśnie przechodzisz. Magia zaczyna z Tobą rozmawiać. Widzisz już moją prawdziwą postać, tak samo, jak ja widzę Twoją – wieszczka pociągnęła łyk kawy uważnie patrząc na Lanę. – Gotowa będziesz jednak w pełni, jak wypowiesz moje imię.
Lana popatrzyła zdziwiona w kierunku kobiety. Wiedziała, że nosi ona jakieś imię, ale zostało ono również ukryte. Jakie? Zamknęła oczy i zanurzyła się w obrazach z przeszłości w poszukiwaniu odpowiedzi.
Autor: kiciakamyk