Home / Opowiadania / argendor / Ad Astra Rozdział 2 część 8

Ad Astra Rozdział 2 część 8

Mijał już czas względnego spokoju. Wielkimi krokami nadchodził okres wygaśnięcia umów i układów pomiędzy korporacjami. Zbliżała się kolejna kampania, kolejna wojna, przepychanki o sektory i wpływy. Redukcja populacji dla rozrostu kapitału jednostki. Dla sztabu był to czas wzmożonej aktywności, planowania i kontroli. Przez stanowisko Giebehy przelewały się tony dokumentów. Odpowiedzialny był za przydziały i uzupełnienia. Liczne spotkania, na które bywał zaproszony, stawały się powoli codziennością. Kilka razy dostał dodatkowe obowiązki, w formie przeprowadzenia kontroli w placówkach podległych sektorowi sztabu. Na początku nawet się ucieszył z tego, myśląc, że uda mu się urwać trochę od pracy, na czas tych kilkudniowych podróży. Sam przecież służąc na okrętach przechodził takie rutynowe kontrole. Przylatywała ekipa inspektorów, pobierała kopie dzienników pokładowych i dzienników sekcji, pokręciła się po okręcie czy stacji, zamieniała kilka słów z załogą bądź obsługą i odlatywała. Niestety, szybko przekonał się, że praca leciała wraz z nim, powodując, że o relaksie i spokojnym rejsie mógł zapomnieć. Praktycznie nie wychodził z kajuty podczas przelotów, a dokumenty które pobierał na miejscu docelowym, potęgowały ilość jego pracy i musiał wcisnąć je w kolejkę dokumentów do „przerobienia”. Praca zajmowała mu większość doby i coraz mniej miał wolnego czasu. Ruch w sztabie zrobił się ogromny, atmosfera była mocniej napięta niż zwykle. Wszelkie niesnaski i napięcia między frakcjami sztabu stały się jeszcze bardziej widoczne. Pewnego dnia zrobiło się głośniej i bardziej nerwowo niż zwykle. Na jednej ze stacji produkującej kluczowe uzbrojenie doszło do „incydentu”.  Zdziwienie Giebehy było niemałe, gdy jego harmonogram pracy na najbliższy miesiąc został anulowany i zobaczył oficjalne powołanie przez Szefa Sztabu do grupy inspekcyjnej. Odlot miał nastąpić następnego dnia. Czas trwania lotu: 456 godzin.

– Ile!? – pomyślał z niedowierzaniem i szybko przeliczył – 19 dni w jedną stronę? – szybko otworzył mapę i wpisał numer stacji 19HAC2471D4TO. Znajdowała się na krańcu sektora D4TO, czyli po przeciwległej stronie sąsiedniego sektora. Rodzaj stacji: „Stocznia klasa C” widniał napis. Następnie sprawdził przydzielony statek, którym okazał się mocno już przestarzała Karaka.  

– No tak, wszystkie nowsze i szybsze statki już mają swój harmonogram i zostały się same wraki trzymane „na zaś”. – pomyślał. – To będzie długi lot. – dodał w myślach. Nie zostało mu nic innego, jak dokończenie pracy na dzisiaj i z dniem jutrzejszym stawienie się na pokład.

Wchodził w skład czteroosobowej grupy, która miała za zadanie oszacować zniszczenia oraz czas przywrócenia produktywności stoczni. Lot okazał się tak długi i męczący, jak myślał, że będzie. Gdy zbliżali się do celu poprosił kapitana o podgląd na stację. Widok był dosyć ciekawy. Ogromna stacja była holowana przez osiem statków.

– Gdzie ją holują? – zapytał

– Ustawiają ją na miejsce pułkowniku. Eksplozja spowodowała niekontrolowany dryf i rotację. Zanim doleciały holowniki mocno zdążyła zejść. Trzeba ją z powrotem ustawić, aby wznowić automatyczny transport. W przeciwnym wypadku automaty nie zadokują i trzeba będzie każdego podprowadzać ręcznie. – Odpowiedział kapitan. – Dokujemy za cztery godziny, proszę się przygotować, panie pułkowniku. – dodał.

– Dziękuję kapitanie za pozwolenie wejścia na mostek.

– Słyszałem, że dużo pan latał na wojennych okrętach pułkowniku. Mieć takiego gościa na pokładzie to zaszczyt.

– Proszę nie przesadzać kapitanie. Owszem, latałem większość życia, ale to już przeszłość. Dziękuje za przyjemny lot i miłe słowa. – Zasalutował kapitanowi i zszedł z mostka.

Na miejscu był bałagan. Wojsko kręciło się bez ustanku, służby bezpieczeństwa szalały, co rusz kogoś przesłuchując, wywiad węszył. Dowódca stacji wyglądał, jakby od wielu dni nie spał i zaraz miałby dostać zawału, a na widok inspekcji ze sztabu zrobił minę, jakby przełykał coś gorzkiego.

– Panowie – odezwał się i na powitanie podał każdemu rękę. – Witam w stoczni 19HAC2471. Macie dostęp do dokumentów z każdego komputera na stacji, jakby coś było potrzeba proszę o kontakt ze mną lub moimi adiutantami. – Dotknął komunikator w uchu. – Karin, zapraszam do mnie. – Po chwili przyszła młoda kobieta, niewielkiego wzrostu. – To jest mój adiutant Karin Deselva. Zaprowadzi Państwa do kajut i oprowadzi po stacji. Przydzielam ją Państwu do pomocy. Odpowie na wszystkie Panów pytania. A teraz przepraszam najmocniej, ale mam dużo pracy. – Pożegnali dowódcę i skierowali się za adiutantem. Po rozeznaniu się w układzie stacji wzięli się za pracę. Adiutant Deselva okazała się bardzo pomocna, objaśniając i pokazując wszystkie szczegóły potrzebne do sporządzenia protokołów. Praktycznie nie odstępowała ich na krok, będąc zawsze pod ręką i służąc pomocą. Dodatkowo była miłą osobą o pogodnym usposobieniu i nadmierną rozmownością. Sprawiała nawet wrażenie łatwowiernej oraz naiwnej, i Giebeha nie mógł uwierzyć, że taka osoba kiedyś będzie miała szanse na zarządzanie stacją. Ale dzięki niej zadanie jakie mieli do wykonania poszło szybko, sprawnie i zajęło tylko 3 dni.

Stacja była mocno uszkodzona. Jeden okręt wraz z całym dokiem był kompletnie zniszczony. Sąsiadujące cztery doki wraz ze statkami w nich budowanymi – mocno uszkodzone. Jeden statek wyrwał się z klamer stabilizujących i uszkodził ponad połowę linii produkcyjnych. Na szczęście sekcja mieszkalna nie uległa uszkodzeniom, ale i tak ofiar w ludziach było dużo. Sto osiem osób zabitych i osiemdziesiąt cztery zaginione. Zapewne dryfujące teraz w przestrzeni. Raport, który sporządzili był długi, opisywali w nim wszystkie zniszczenia i straty. W raporcie zanotowano:

– Stacja sprawna w stu procentach i zdatna do życia,

– Systemy podtrzymywania życia sprawne w stu procentach,

– Podsystemy, w tym systemy obrony przed zagrożeniem zewnętrznym, sprawne w stu procentach,

– Integralność stacji sto procent,

– Stocznia sprawna w trzydziestu procentach,

– Pięć z dwudziestu doków uszkodzone,

– Jeden z czternastu montowanych okrętów zniszczony bez możliwości naprawy,

– Trzy z czternastu montowanych okrętów mocno uszkodzone, z możliwością naprawy na miejscu, po dostarczeniu niezbędnych elementów. Szacowany czas naprawy 1464 godziny (2 miesiące),

– Jeden z czternastu montowanych okrętów lekko uszkodzony z możliwością naprawy na miejscu. Szacowany czas naprawy 504 godziny (3 tygodnie),

– Sześćdziesiąt procent linii produkcyjnych części montażowych uszkodzone z czego piętnaście procent bez możliwości szybkiego uruchomienia po dostarczeniu niezbędnych elementów,

– Ofiary w obsłudze stacji sto dziewięćdziesiąt dwie osoby,

– Szacowany czas przywrócenia stoczni stu procentowej produkcji 5856 godzin (8 miesięcy),

– Brak możliwości przywrócenia stu procentowej produkcji przed rozpoczęciem kampanii.

Po skończonej pracy czekała jeszcze podróż powrotna. Ta sama Karaka czekała na nich w dokach.

Po powrocie Giebeha udał się wprost do swojego mieszkania. W harmonogramie pracy widniał świecący się na zielono napis „Dzień wolny”. Postanowił zmarnować dużo wody, wziąć długą, gorącą kąpiel i porządnie się wyspać. Po przekroczeniu drzwi swojej kwatery nierejestrowany komunikator, który dostał od „ruchu oporu” wykrył swojego użytkownika i piknął, dając znać o nieodczytanej wiadomości. Giebeha spojrzał w stronę schowka, gdzie był ukryty, ale stwierdził, że później. Po gorącej kąpieli położył się spać, ale długo nie mógł zasnąć. Oczekująca wiadomość nie dawała mu spokoju. W końcu wstał, wyciągnął komunikator ze skrytki i odczytał wiadomość. Wiadomość jak zwykle była krótka, ta sama osoba, ten sam lokal, tylko czas spotkania minął dwa tygodnie temu. Westchnął, wsunął komunikator do kieszeni ubrania i wrócił do łóżka. Nie spał ani długo, ani głęboko, bardziej kręcił się z boku na bok, ale środka nasennego wziąć nie chciał. W końcu wstał, ubrał się i wyszedł poszukać Istii.

W klubie ruchu nie było zbyt dużego. Usiadł przy barze i zamówił drinka. Liczył na to, że zauważy gdzieś Istię, albo ona jego. Kręciły się oczywiście jakieś dziewczyny, nagabując klientów w nadziei na zarobek, ale nie była to Istia. Gdy tylko jakąś pytał przecząco kręciły głowami. Po przeszło dwóch godzinach postanowił, że poszuka jej na górze. Dotarł pod drzwi jak mu się wydawało tych właściwych, próbował otworzyć, pukać, ale z zerowym rezultatem. Były zamknięte jak wszystkie z resztą. W przypadku wolnych pokoi wyświetlała się tylko opłata za wejście, przy zajętych pokojach informacja, że chwilowo zajęte. Jakaś dziewczyna złapała klienta i weszli do jednego z pokoi. Czuł się nieswojo stercząc tak na korytarzu, więc wrócił do baru. Zamówił jeszcze drinka i powoli sączył kiepski trunek. Był już obserwowany. Wiedział to. Wyczuwał. Gdy tylko nadarzała się okazja nagabywał przechodzące dziewczyny, aby móc dyskretnie rozejrzeć się po klubie i w końcu zlokalizował swojego obserwatora. Siedział przy stoliku blisko drzwi i flirtował z jedną z tutejszych dziewczyn. Giebeha dopił drinka, wstał i nieśpiesznym krokiem, omijając wzrokiem faceta z dziewczyną, wyszedł z klubu. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim drzwi, przyśpieszył kroku, aby jak najszybciej dojść do rogu budynku i schował się w ciemnej wnęce mając na widoku resztę uliczki. Nie musiał czekać długo, po kilkunastu sekundach pojawił się facet. Stanął na rogu i rozejrzał się. Giebeha zastygł w bezruchu jeszcze bardziej. Starał się przylgnąć do wnęki. Facet po chwili ruszył dalej prosto omijając uliczkę ze wnęką, w której ukrywał się Giebeha.

– Dobrze. Zobaczymy, gdzie się udasz. – Pomyślał zadowolony z siebie Giebeha. Odczekał kilka sekund i szybkim krokiem przeszedł na drugą stronę uliczki. Wychylił się zza rogu. Facet nadal szedł prosto nie obracając się za siebie, ale mocno rozglądając.

– I tak oto zwierzyna stała się myśliwym. – Pomyślał Giebeha i ruszył za facetem. Szli prosto, co odnogę czy boczną uliczkę facet się zatrzymywał i rozglądał. Giebeha też się zatrzymywał, starając się w miarę możliwości ukryć, bądź udawać przechodnia oglądającego witryny. Facet ani razu na niego nie spojrzał. W końcu skręcił w odnogę prowadzącą na bardziej uczęszczany chodnik. Poruszało się na nim dużo więcej osób i Giebeha musiał zmniejszyć odległość, aby go nie zgubić. Facet przestał się rozglądać i Giebeha poczuł się pewniej. W końcu znowu zmienił chodnik i kierunek zjeżdżając na niższe i mniej uczęszczane poziomy. Giebeha mógł znowu zwiększyć odległość nie tracąc go z oczu. Gdy skręcił w boczną uliczkę, Giebeha postanowił zatrzymać się na chwilę przy rogu. Po kilku sekundach wyjrzał. Uliczka była marnie oświetlona, gładkie ściany budynków z obu stron nie pozwalały na ukrycie się. Miała może z dwieście metrów długości i kończyła się ścianą budynku, ale co najważniejsze, nie było tam nikogo. Giebeha zaklął pod nosem, szybko jeszcze zlustrował boki czy może jest jakiś wyłom czy kąt, gdzie facet mógł się schować i nic nie zauważając, nie ruszył truchtem w głąb uliczki. Szybko dotarł do końca. Tu chodnik się rozchodził pod kątem prostym w prawo i w lewo, obejmując budynek kończący uliczkę. W prawo chodnik prowadził na wyższe poziomy, które były bardziej uczęszczane przez ludzi. W lewo schodził niżej i znikał w głąb. Giebeha skręcił w prawo nadal nie zwalniając tempa. Gdy dotarł do styku chodników, na wyższym poziomie przekonał się, że to jakiś z główniejszych traktów Polis. Panowało tutaj mocne światło, bijące od wielu witryn, jak okiem sięgnąć. Wszędzie znajdowały się świetlne, nachalne reklamy, oferujące różnorakie rozrywki i zapraszające potencjalnych klientów do środka. Przemykające pojazdy i tłum ludzi. Nie było szans, żeby w takim tłumie znalazł gościa którego śledził. Puścił wiązankę pod nosem, zły na siebie, że go zgubił. Postał chwilę aby uspokoić oddech po niedawnym biegu, zastanawiając się co teraz. Wracać do domu i spróbować jutro? Mógłby przecież wejść na główny chodnik i złapać pojazd TAXI. Czy cofnąć się i sprawdzić gdzie prowadzi lewa odnoga? Pierwsza opcja nie przypadła mu do gustu. Zawrócił. Gdy dotarł do lewej odnogi przystanął, by się przyjrzeć. Chodnik schodził w dół, miał odnogi w prawo zakończone drzwiami prowadzącymi do wnętrza budynku. Dalej znikał z oczu. Sprawdził czy broń ma nadal w ukrytej kieszeni bluzy. Była na miejscu. Przełożył do dogodniejszej w razie kłopotów kieszeni i ruszył w dół. Chodnik prowadził poziom w dół, zakręcał za budynkiem i dalej prowadził na coraz niższe poziomy. Tutaj nie było nikogo, tylko Giebeha. Raz po raz mijał drzwi. Po drodze sprawdził dwoje z nich, oczywiście zamknięte. Co to za budynek też nie miał pojęcia. Chodnik schodził niżej i niżej oplątując budynek dookoła. Nie było żadnych innych dróg, żadnych innych chodników aby móc skręcić, a światło stawało się coraz słabsze jakby i tak nikt go tu nie potrzebował. Nareszcie chodnik kończył swój bieg docierając do wielkiej otwartej hali. W marnie oświetlonej hali widać było dziesiątki, może setki stojących pojazdów TAXI i kręcących się to tu to tam botów.

– Hala naprawcza? – Pomyślał Giebeha. Po chwili podjechał do niego jeden z botów.

– Przepraszam Pana, ale wszystkie pojazdy są unieczynnione. Proszę udać się na jeden z wyższych poziomów, tam Pan z pewnością znajdzie czynny pojazd który zawiezie Pana do celu. Dziękuję. – powiedział miłym głosem robot i odjechał znikając w głębi hali między pojazdami. Za Giebehą zaczęła się żarzyć linia dając znać którędy ma się udać. Giebeha stwierdził że rzeczywiście trzeba złapać transport do domu, obrócił się na pięcie i zaczął podążać z powrotem. Przy wyjściu z hali służbowy komunikator w uchu dał znać o nowej wiadomości. Otworzył wiadomość która wyświetliła mu się przed twarzą. „Przywrócono harmonogram zadań” zdążył przeczytać, gdy usłyszał głos.

Autor: Argendor

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *