Home / Opowiadania / Beatka Szczęśliwa / Ptasia gorączka

Ptasia gorączka

Jedyną oznaką życia w siedzibie redakcji bloga „Globalna zawierucha” był palący się ogień w kominku i roztaczający wokół ciepłą rodzinną atmosferę. Gdy płomień nieco przygasał Naczelny redaktor Domin dorzucał drew buchał dym ciemny, duszący, gryzący w nozdrza i gardło, wtedy pytał:
– kiedy w końcu wezwiecie kominiarza? Niech przepędzi te wrony gniazdujące na dachu, których pierze i znoszone bez końca śmieci powodują niedrożności tego komina.
Nos naczelnego był czarny od sadzy, twarz mocno przypalona, jak poprzedni avatar Spinacza.
– To są kawki – sprostował pewnego dnia Lucky Luciano, który w blogu prowadzi rubrykę Historie gildii i który już od jakiegoś czasu wykazywał namiętne zainteresowanie dla ptaków. Czy była to namiętność myśliwego, czy literata, czy po prostu zwykła zoologiczna sympatia dla tej formy życia nikt nie wiedział.
Od tej pory jednak panujący w redakcji bloga spokój został zakłócony niecodziennymi zjawiskami przeciwnymi naturze, o których pisać i myśleć jest ciężko, a których może lepiej by było nawet nie wywlekać na światło dziennie.
– Dołączyłem do White Bird – kontynuował wypowiedź Lucky podkreślając każdą wypowiadaną sylabę – będę tam prowadził wylęgarnię jaj. Z niewielkim nakładem PR oraz zebranych surowców sprowadziłem już odległych światów J, K, A, F zapłodnione jaja ptasie, które dawałem do wylęgania w mniejszych gildiach. Jest to proceder nader zajmujący dla mnie, prawdziwego pasjonata, to wykluwanie się piskląt, podobnych do botów, w kształcie prawdziwych dziwotworków.
– Miałeś pisać o gildiach, a nie robić jaja – powiedziała podniesionym głosem zdenerwowana nieco Kiciakamyk.
– Jestem tam też po to, by stworzyć materiał w odniesieniu do tego co widzę, a nie co mówią inni – powiedział poważnym tonem literat – wydaje mi się, że będzie to korzystne dla obu stron, a przy tej okazji uwalę parę bzdur, jak to, że obecny skład gildii gra na botach.
Oczy Domin zrobiły się wielkie jak na portretach Margaret Keane jasno obrazując jego aktualny stan emocjonalny wielkiego zdziwienia i zszokowania.
– Ale robisz tylko historię nowożytnego White Bird, czy od początku? bo to White Bird teraz i tamto White Bird kiedyś, i te jeszcze bardziej kiedyś, to chyba nie to samo White Bird? – język trochę się plątał naczelnemu wynikiem szarpanych w nim emocji.
– Jest generacja White Bird pierwsza, druga z botami i obecna trzecia bez botów – objaśniał podekscytowany szczegóły swojej pracy Lucky. Mówił coraz głośniej i coraz szybciej – nie poszedłem tam łechtać nikogo po ego tylko poznać, a żeby poznać ich dobrze, aby zachować w swoim mniemaniu obiektywność i swoje spojrzenie muszę znać ich od pisklęcia. U mnie czytelnik ma się doinformować, uczyć, a przede wszystkim relaksować.
Lucky mówił to siedząc wygodnie w ulubionym fotelu Pablopa, po czym wstał i zaczął wymachiwać zaklinającym gestem rękami naśladującym lot ptaka. Nie rozumieliśmy wówczas tła tej ekstrawagancji.
Beatka Szczęśliwa przysłuchująca się rozmowie w milczeniu nigdy nie miała wpływu na literata. Za to On wielką czcią darzył Thomasinho. Zawsze słuchał jego opowieści z ogromnym zainteresowaniem. Na nieszczęście tym razem nie było go w redakcji z powodów nikomu nie znanych.
Lucky założył swoją hodowlę jaj w pokojach znajdujących się na poddaszu budynku redakcji. Od tej pory straciliśmy go z oczu na kilka tygodni. Chodził po strychu wzdłuż półek z gniazdami lęgowymi, w zielonym fartuchu, jak ogrodnik wzdłuż inspektów z pomidorami i napełniał puste brzuszki piskląt strzykawką. Nie można było dopatrzyć się w tych dziwnych stworkach, które zaraz po urodzeniu rozdzierały się szeroko dopominając o jedzenie, wiecznie głodne małe monstra, przyszłych mew, gołębi, łabędzi, orłów, bocianów i pelikanów. W parę tygodni później te ślepe pisklątka obsiadły karnisze firanek, szaf, wiszące u sufitów żyrandole i lampy. Podczas karmienia tworzyły na podłodze falujące grzędy, żywy dywan, który za czyimś wejściem do pomieszczenia rozpadał się i rozlatywał w powietrzu, by rozmieścić się w górnych regionach pokoju. Gdy Lucky studiował wielkie ornitologiczne księgi i robił notatki do tylko swojej encyklopedii pokój napełniał się białym trzepotem. Literat zmniejszył się, schudł, oczy mu się zapadły. Niekiedy przez zapomnienie zrywał się z krzesła przy stole trzepocząc rękami jak skrzydłami i wydawał z siebie przeciągłe dziwne dźwięki, a oczy zachodziły mu bielmem.
Hodowla jaj po krótkiej świetności przyjęła smutny obrót.
Pewnego dnia niespodziewanie Kiciakamyk zjawiła się w państwie Luckiego. Załamała ręce nad fetorem, który unosił się w powietrzu oraz nad zalegającymi wszędzie na podłodze i na meblach kupami. Szybko otworzyła okno i machając rękami wprowadziła ptasią masę w wirowanie. Ptaki wzbiły się z piskiem i wyfrunęły przez okno. Lucky trzepocąc rękami próbował wzorem ptaków wznieść się w powietrze. Powoli gromada ptaków opuściła pokój, a na pobojowisku pozostała Kiciakamyk wyczerpana i dysząca oraz Lucky zafrasowany i zawstydzony, gotowy do przyjęcia kapitulacji.
Redakcja stała się odtąd prawdziwą ptasią gospodą, arką Noego, do której zlatywało się wszelkiego rodzaju ptactwo pomimo tego, że ptasie gospodarstwo zostało już zlikwidowane.
White Bird z młodymi skrzydlaczami rozpoczęło czwartą erę nazywaną w Brisgardzie erą Lucky`ego.

Autor: Beatka Szczęśliwa

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *