No i wakacje… No niby tak pięknie i dzieci powinny być wniebowzięte, a jednak zawsze się znajdzie coś nie tak. Przekonała mnie o tym dobitnie będąca w okresie dojrzewania córka. Nie to, żebym nie była już przez starszego syna trenowana, o nie! Ale o tym skoro jeszcze nie napisałam, to wspomnę później. Na razie jednak najbardziej dobitnie okazuje swoje jestestwo nasz 11-letni kobiecy skarb. I od razu wykrzyczę – to nie po mnie, chociaż zapewne mąż będzie twierdzić inaczej. 😉
Jak wspominałam, obudziłam się w pewien wakacyjny poranek, będąc podłożem do tarana w postaci najmłodszego 5-latka, który wstając wcześnie, ochoczo ładuje się mi do wyrka, wybierając oczywiście skwapliwie zadeptanie mnie, nie taty. Na ten sygnał, mąż zwykle przeprowadza szybką akcję ewakuacyjną do pracy, a ja zostaję w postaci opiekunki do swojej popołudniówki. Leżymy więc grzecznie przytulając się z młodym w łóżeczku i po cichu sobie gadamy. To znaczy on gada, a ja próbuję jeszcze troszkę przymknąć oko, co udaje mi się sporadycznie i na krótko, ale zauważone jest okraszone okrzykiem: “Mama, czemu nie słuchasz?!” Nagle drzwi po przeciwnej stronie korytarza otwierają się z nieśmiałym hukiem i od podłogi odbija się rytmiczne, acz stanowcze klapanie bosych stóp. Do sypialni wpada rozczochrana rudowłosa nastolatka, z mordką ściągniętą grymasem, niczym nosorożec szykujący się do ataku.
– Dzień dobry córeczko! – próbuję, widząc co się może wydarzyć.
– Nie dobry! – odpowiada nosorożec.
– A dlaczego? Chcesz się przytulić z nami? – desperacko próbuję dalej.
– Nie chcę! Dlaczego mnie obudziliście?!
Najmłodszy ucichł profilaktycznie i wtulił się jeszcze bardziej we mnie. Ja z lekką konsternacją w głosie, szybko myśląc i analizując odpowiadam:
– Ale jak niby Cię obudziliśmy? Przecież leżymy dość cicho i nie było szans, żebyś nasze gadanie słyszała po drugiej stronie domu.
– Roleta mi się podniosła – odpowiada coraz bardziej naburmuszony nosorożec.
– Aaaaaale roleta jest ustawiona automatycznie, więc jeśli nie chcesz, to możemy ją od jutra przestawić i nie będzie Cię budzić.
– No dobra – powiedział nosorożec, po czym poczłapał z powrotem do pokoju.
Następnego dnia rano scenariusz powtarza się z goła identycznie. Nosorożec przyczłapał do sypialni i stoi nade mną.
– Dzień dobry, co dzisiaj jest problemem?
– Dlaczego mnie NIE OBUDZILIŚCIE! – wykrzyczał
– Noooo przecież nie dalej, jak wczoraj poprosiłaś o zmianę w automacie rolet i się nie otwierają już, więc w czym problem?
– Bo myślałam, że przyjdziecie mnie obudzić!
”No tak, pomyślałam, przecież to cholernie logiczne jest, no nie?” Ale ugryzłam się w język i głośniej powiedziałam tylko:
– No dobrze, jutro w takim razie młody przyczłapie zamiast do mnie, to od razu do Ciebie, dobrze?
Oboje ochoczo się zgodzili i w zasadzie sytuacja wyglądała na załatwioną.
Nic bardziej mylnego! Następnego dnia, zgodnie z umową, najmłodszy zamiast do mnie do łóżka, pobiegł prosto do siostry. Po cichutku otwiera drzwi i bezceremonialnie, ale zgodnie z obietnicą, wpakowuje się jej do łóżka. Nie minęła chwila i słyszę poparty burczeniem bieg młodego przez korytarz.
– Co się stało? – pytam
– No wywaliła mnie, no! – odpowiada i po cichu dodaje – Zołza jedna, no nie?
Tak więc poruszanie się po meandrach dojrzewania bywa ciekawe. Niby każdy to przechodził, ale za cholerę nie potrafię sobie przypomnieć, jak sobie z czymś takim radzić. No zero doświadczenia życiowego, no! Jakaś skleroza, czy co? Ale skoro już na wstępie obiecałam, to opowiem Wam wcześniejszą historię z kolei o dojrzewaniu syna. Żeby nie było, że kobietki to takie be, a faceci nie. 😉
Otóż pewnego zimowego poranka, mój syn, mający wtedy może jakieś 12 lat, szykował się do wyjścia do szkoły. Ponieważ zaczynał o godzinie 7:20, miał pierwszeństwo w systemie kolejkowym łazienki i oczywiście śniadania. Ogarnął się, a ja w tym czasie w szlafroku posprawdzałam, czy wziął śniadaniówkę i bidon do plecaka.
– Ubierz się, to zamknę za Tobą drzwi, żebyś już nie musiał klucza szukać. – mówię stojąc w progu wiatrołapu, gdzie młody robi z siebie niedźwiedzia polarnego. Zakłada kurtkę, rękawiczki, czapkę i dalej stojąc w klapkach chce założyć plecak.
– O butach nie zapomniałeś?
– A fakt… – odpowiada i próbuje wsunąć nogi w zasznurowane zimowe buty.
– Chłopie… Weź odwiąż i włóż, tak zniszczysz buty.
– Co Ty tam wiesz – burczy, ale jednak nie udaje mu się zawiązanych naciągnąć, więc odwiązuje i zakłada. Ale niestety zawiązuje je niedokładnie, tak że zapewne po dwóch krokach już dawno nurzałyby się w śniegu.
– Słuchaj, zawiąż je lepiej, bo jest ślisko i to w sumie nie jest fajne, jak trzeba na zimnie zdjąć rękawiczki.
– Nie wtrącaj się w to, jak się ubieram! To jest moja sprawa! – krzyczy na mnie michu polarny
– Synek, nie wtrącam się, ale buty zawiązywać trzeba.
– Ja nic nie muszę, to tylko Twoje widzimisię, odczep się, idę – odparowuje i szykuje się do wyjścia z nierozwiązanymi butami.
– Mój drogi – cedzę przez zaciśnięte już zęby – niestety, dopóki ja muszę o Ciebie dbać, to jest moja sprawa. I wiązanie sznurówek jest sprawą, która w ogóle nie powinna wywoływać, ani podlegać dyskusji. Poza tym jest ślisko, a ząbki są w cenie.
W tym momencie dziecko zdjęło rękawiczki i z zamachem rzuciło je na ziemię, mrucząc pod nosem, ale dobrze słyszalnie, całą litanię różnych epitetów pod adresem wszystkiego i wszystkich naokoło. Powiem szczerze, że w tym momencie trochę mi szczęka opadła i kosztowało mnie sporo wysiłku pozbieranie jej z powrotem na miejsce. A młody w tym czasie wyrzucił z siebie cały monolog, na temat konstrukcji psychicznej dorosłych i niezrozumienia jej przez dzieci, jak również na odwrót… Zawiązał buty, a ja w tym czasie podniosłam jego rękawiczki i plecak. Otworzyłam drzwi, wypchnęłam dziecko za nie, postawiłam plecak z rękawiczkami na wycieraczce i z hukiem zamknęłam drzwi, skrupulatnie sprawdzając, czy nie zapomniałam przekręcić zamka.
No jestem wyrodną rodzicielką, nieprawdaż?
Autor: kiciakamyk